zapala się i gaśnie latarnia na końcu mojej ulicy,
Ty masz oczy zamknięte: nie śpisz, nie oddychasz,
nie ma Cię. ja kocham i patrzę. światło krzepnie na
rozciągłość ciała, na żyrandolu dyndają anioły: nie
zmrużę powiek nawet na chwilę. ale wcale się nie boję.
i wcale nie mam wrażenia, że ściany są coraz bliżej.
wiesz, serce jest jak mandarynka: można je obrać,
a później pachną palce. po tym jest mocna bezsenność,
gorzkie rzęsy, Twoje kandyzowane usta. i jest tak cicho:
ulice milczą, jakby już nie oddychały. latarnie spuściły
głowy, poszły spać - patrzę, jak na moją miłość pada śnieg.
w jasne noce tęsknię. cierpienie skracam jak sukienki.
w szufladzie są nożyczki; pomożesz mi? |