mówisz mi o zamarzniętych ciałach, a ja z włosów wyczesuję
jezioro; smutne mgławe palety, od których w głowie
robi się cicho jak w opustoszałym ciele. tu nie krzyczy
nawet wiatr, nic nie wyłoni się z mgły – znów na wschód
ode mnie leży puste miejsce; na wierzchu unoszą się
nenufary. nie pamiętam już jak miała się kończyć ta opowieść.
bliskość jest odległa kiedy robi się tak ciasno, że nie chcesz
oddychać: nazywa się wtedy śmierć i zasłania oczy płynnym
aksamitem. kiedy śnisz wyostrza się szkic bólu; przez sen
skóra tęskni za bólem i nie wystarcza jej na posępne baśnie
o łabędziach i bliźniaczych kochankach zrośniętych ustami. oni
mają jedno serce i nie potrzebują powietrza ani światła.
w ciele jest ciemno, ciało jest jak okno, przez które do pokoju
wchodzą strachy. ból wypełnia się ciałem. na czarnej wodzie
jak kwiaty rozkładają się zetlałe sukienki; samotność to wtedy
gdy nie budzisz się by spytać dokąd idę. ja chciałabym tylko z Tobą
zasnąć. przy brzegach jest już chłodno. nad moim łóżkiem płaczą
wierzby, już nie wiem którędy nie dochodzi się do śmierci.
mogłabym nas otruć. |