Serengeti nie może umrzeć
Ukryty w lesie czekam aż płomienie zmienią patyki
w kupkę żaru, w który można by wrzucać
ziemniaki. Z oddali dobiega sygnał „Lata z Radiem”,
przenosi w odległe miejsca, między krzaki agrestu,
między wypełnione sianem burty stodoły.
Przychodzą wspomnienia, ginące gatunki zwierząt -
razem z bratem do blaszanej balii nalewamy
nagrzaną w szlauchu wodę. Na słonecznej tafli
stawiamy wyrzeźbione w sosnowej korze łódki,
których pasażerami są skorki. Po drugiej stronie drogi
zaczyna się sezon wypalania traw. Ogień przegląda się
w ciemnych, nieruchomych oczach owadów.
4 grudnia 2004
s e p i a
Koniec sierpnia jest dobrym czasem do pisania wierszy.
Jesień wchodzi w nas cichutko.
Rozkłada na dywanach płuc zwariowane, ruchome liście.
Szarańcza światła słabiej wgryza się w otaczające przedmioty.
Krucha emalia lata powoli odpryskuje od powierzchni dnia.
Porządkując książki otworzyłem Nowy Testament
i przeczytałem fragment myśląc, że to przyniesie ukojenie.
Symbol jakiejś latorośli nic mi nie mówi.
Miłość do bliźniego coś mówi.
W miejscowości Gulbieniszki odmówiono nam wody.
Był piętnasty sierpnia, niedziela.
Miałem dwadzieścia jeden lat i byłem zakochany.
Prognozowałem dla niej pogodę i robiłem za zegarynkę.
Wchodziłem wciąż do tej samej rzeki jej ciała
i wierzyłem w coś takiego jak morze martwe.
Koniec sierpnia jest dobry do napisania dla niej wiersza.
Jesień wchodzi w nas cichutko.
Powoli rozkłada wokół poszczerbione liście.
W piwnicach ciał zagrzebuje opadające rdzawe płaty.
Delikatnie, niezauważalnie zmienia natężenie światła.
Wieczorami zjeżdżają kolejni pacjenci do sanatoriów i lecznic.
* * *
siedzimy sztywno przy stole jak przed podróżą
pomiędzy nami jest wiele drobiazgów
nazywanych dostojnie i buńczucznie
między nami jest wiele
rzeka w której zanurzałem swe ciało
miejsce nad potokiem gdzie
szybko i niedokładnie goliłem się
stal na skórze
teraz zostaję umiejscowiony tutaj
przed tobą
ręką gładzę wytarte śliskie drewno
4.12.2003
* * *
jesteś małą suką
ubierasz się w kolorowe hipisowskie ciuchy
i kręcisz biodrami wśród stolików
w cieniutkiej sukience twoje ciało prezentuje się bosko
gdy przechodzisz w upalne popołudnie
między wytapetowanymi kurwami w stronę baru
twoje namacalne piękno ciągnie się we mnie kilometrami
i jesteś jak seria bolesnych zastrzyków w brzuch
jak zawał gdy człowiek nagle upada
zrywając zasłony
11 VI 2003
Kochanka Grochowiaka
Przemsza płynie niemrawo jak Leta.
Jesień martwą mysz niesie w pysku,
przychodząc do nas jak stara kobieta,
sękatą szczapą grzebie w ognisku.
Dłubie brudnym paluchem w zębie,
zmarszczona twarz jest teraz bledsza.
W górze rozpięta jak na bębnie
wysuszona skóra powietrza.
Ogon kaszanki zaciska w garści,
karmi nim psa warczącego w krzakach.
To ona - opiewana w pieśniach,
smutna kochanka Grochowiaka.
Chleb pociągnięty warstwą smalcu
wkłada w usta głęboko, łapczywie,
krople tłuszczu płyną po palcach,
w ogniu skwierczą ćmy i igliwie.
Odwraca w stronę płomieni oczy,
cichym świstem noc w piersiach dyszy.
Je strupy, rany polewa moczem,
wyczarowuje z liści myszy.
10 listopad 2004
* * *
Raz, dwa, raz ,dwa. Babka Grześka na ławce
spokojnie uprawia swą robótkę na drutach,
cierpliwą lirykę porządku. Po zwiezieniu sosnowych
deseczek do piwnicy siadam obok niej, obserwuję
ruchy pomarszczonych dłoni, okruchami
herbatników karmię leżącego w słońcu psa.
Lato wróciło tutaj na kilka godzin. Właśnie teraz
nagrzewa pofalowaną warstwę eternitu.
Podwijam rękawy koszuli. Po zdjęciu gipsu prawa
ręka wciąż jest o wiele chudsza. Ćwiczę ją poprzez
wymachy, lekkie zginanie, podnoszenie kamyków.
Symetryczne siły wyrównują się powoli.
* * *
skrzypią dębowe schody prowadzące na strych
matka wysłała mnie po bombki na choinkę
przerzucam zakurzone szmaty i gazety
w końcu podnoszę dwa znalezione pudła
i chcę wyjść
zatrzymuje mnie cichy dźwięk za plecami
w kącie pod eternitem
martwo telepie się pęknięte okienko
sygnał zagubionej łodzi
wysyłany w ciszę
11.12.2003.
* * *
Znajdujemy ciche miejsce pod koronami leszczyn.
Rozbijane kamieniem orzechy chrzęszczą w zębach
wraz z resztkami skorupek i ziarenkami piasku.
Wykonujemy proste ruchy - krótkie, rwane uderzenia,
obieranie z brązowej powłoczki, zbliżanie dłoni do ust.
Wczoraj byliśmy świadkami wypadku. Zmiażdżona maska samochodu,
tuman kurzu, połamany plastik reflektora. Wokół wirujące płatki lakieru,
na ziemi tysiące pestek szkła. Tym razem nikomu nic się nie stało.
Krótka przerwa w i tak dłużącej się podróży.
Wśród leszczyn cisza. Plamki światła migocą na ciemnej trawie,
wiatr szarpie luźne części ubrania. Gdy na mnie nie patrzysz
przyglądam się twojemu ciału. Na twych stopach pulsują
błękitne żyłki. Oblizuję zadraśnięty naskórek kciuka.
Skóra ma cierpki, ziemisty smak. |