Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Łukasz Jarosz

wiersze

                Serengeti nie może umrzeć

 

Ukryty  w lesie czekam aż płomienie zmienią patyki

w kupkę żaru, w który można by wrzucać

ziemniaki. Z oddali dobiega sygnał „Lata z Radiem”,

przenosi w odległe miejsca, między krzaki agrestu,

między wypełnione sianem burty stodoły.

 

 

Przychodzą wspomnienia, ginące gatunki zwierząt -

razem z bratem do blaszanej balii nalewamy

nagrzaną w szlauchu wodę. Na słonecznej tafli

stawiamy wyrzeźbione w sosnowej korze łódki,

których pasażerami są skorki. Po drugiej stronie drogi

zaczyna się sezon wypalania traw. Ogień przegląda się

w ciemnych, nieruchomych oczach owadów.

 

 

4 grudnia 2004

 

 

                           s e p i a

 

Koniec sierpnia jest dobrym czasem do pisania wierszy.

Jesień wchodzi w nas cichutko.

Rozkłada na dywanach płuc zwariowane, ruchome liście.

Szarańcza światła słabiej wgryza się w otaczające przedmioty.

Krucha emalia lata powoli odpryskuje od powierzchni dnia.

 

Porządkując książki otworzyłem Nowy Testament

i przeczytałem fragment myśląc, że to przyniesie ukojenie.

Symbol jakiejś latorośli nic mi nie mówi.

Miłość do bliźniego coś mówi.

W miejscowości Gulbieniszki odmówiono nam wody.

Był piętnasty sierpnia, niedziela.

Miałem dwadzieścia jeden lat i byłem zakochany.

Prognozowałem dla niej pogodę i robiłem za zegarynkę.

Wchodziłem wciąż do tej samej rzeki jej ciała

i wierzyłem w coś takiego jak morze martwe.

 

Koniec sierpnia jest dobry do napisania dla niej wiersza.

Jesień wchodzi w nas cichutko.

Powoli rozkłada wokół poszczerbione liście.

W piwnicach ciał zagrzebuje opadające rdzawe płaty.

Delikatnie, niezauważalnie zmienia natężenie światła.

Wieczorami zjeżdżają kolejni pacjenci do sanatoriów i lecznic.

 

 

                * * *

siedzimy sztywno przy stole jak przed podróżą

pomiędzy nami jest wiele drobiazgów

nazywanych dostojnie i buńczucznie

między nami jest wiele

rzeka w której zanurzałem swe ciało

miejsce nad potokiem gdzie

szybko i niedokładnie goliłem się

stal na skórze

teraz zostaję umiejscowiony tutaj

przed tobą

ręką gładzę wytarte śliskie drewno

4.12.2003

 

                     * * *

jesteś małą suką

ubierasz się w kolorowe hipisowskie ciuchy

i kręcisz biodrami wśród stolików

w cieniutkiej sukience twoje ciało prezentuje się bosko

gdy przechodzisz w upalne popołudnie

między wytapetowanymi kurwami w stronę baru

twoje namacalne piękno ciągnie się we mnie kilometrami

i jesteś jak seria bolesnych zastrzyków w brzuch

jak zawał gdy człowiek nagle upada

 

zrywając zasłony

11 VI 2003

 

      Kochanka Grochowiaka

 

Przemsza płynie niemrawo jak Leta.

Jesień martwą mysz niesie w pysku,

przychodząc do nas jak stara kobieta,

sękatą szczapą grzebie w ognisku.

 

Dłubie brudnym paluchem w zębie,

zmarszczona twarz jest teraz bledsza.

W górze rozpięta jak na bębnie

wysuszona skóra powietrza.

 

Ogon kaszanki zaciska w garści,

karmi nim psa warczącego w krzakach.

To ona - opiewana w pieśniach,

smutna kochanka Grochowiaka.

 

Chleb pociągnięty warstwą smalcu

wkłada w usta głęboko, łapczywie,

krople tłuszczu płyną po palcach,

w ogniu skwierczą ćmy i igliwie.

 

Odwraca w stronę płomieni oczy,

cichym świstem noc w piersiach dyszy.

Je strupy, rany polewa moczem,

wyczarowuje z liści myszy.

 

10 listopad 2004

 

                * * *

Raz, dwa, raz ,dwa. Babka Grześka na ławce

spokojnie uprawia swą robótkę na drutach,

cierpliwą lirykę porządku. Po zwiezieniu sosnowych

deseczek do piwnicy siadam obok niej, obserwuję

ruchy pomarszczonych dłoni, okruchami

herbatników karmię leżącego w słońcu psa.

Lato wróciło tutaj na kilka godzin. Właśnie teraz

nagrzewa pofalowaną warstwę eternitu.

Podwijam rękawy koszuli. Po zdjęciu gipsu prawa

ręka wciąż jest o wiele chudsza. Ćwiczę ją poprzez

wymachy, lekkie zginanie, podnoszenie kamyków.

Symetryczne siły wyrównują się powoli.

 

                             * * *

 

skrzypią dębowe schody prowadzące na strych

matka wysłała mnie po bombki na choinkę

przerzucam zakurzone szmaty i gazety

w końcu podnoszę dwa znalezione pudła

i chcę wyjść

zatrzymuje mnie cichy dźwięk za plecami

 

w kącie pod eternitem

martwo telepie się pęknięte okienko

sygnał zagubionej łodzi

wysyłany w ciszę

 

11.12.2003.

 

                                      * * *

Znajdujemy ciche miejsce pod koronami leszczyn.

Rozbijane kamieniem orzechy chrzęszczą w zębach

wraz z resztkami skorupek i ziarenkami piasku.

Wykonujemy proste ruchy - krótkie, rwane uderzenia,

obieranie z brązowej powłoczki, zbliżanie dłoni do ust.

Wczoraj byliśmy świadkami wypadku. Zmiażdżona maska samochodu,

tuman kurzu, połamany plastik reflektora. Wokół wirujące płatki lakieru,

na ziemi tysiące pestek szkła. Tym razem nikomu nic się nie stało.

Krótka przerwa w i tak dłużącej się podróży.

 

Wśród leszczyn cisza. Plamki światła migocą na ciemnej trawie,

wiatr szarpie luźne części ubrania. Gdy na mnie nie patrzysz

przyglądam się twojemu ciału. Na twych stopach pulsują

błękitne żyłki. Oblizuję zadraśnięty naskórek kciuka.

Skóra ma cierpki, ziemisty smak.

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur