Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

MACIEK FROŃSKI

MACIEK WAM PRZETŁOMACZY: MICHEL HOUELLEBECQ (1958)

MICHEL HOUELLEBECQ (1958)

 

 

 

 

J’étais seul au volant de ma peugeot 104…

 

1

 

J’étais seul au volant de ma peugeot 104 ;

Avec la 205 j’aurais eu l’air plus frime.

Il pleuvait sans arrêt et je déteste me battre ;

Il me restait trois francs et cinquante-cinq centimes.

 

J’ai hésité devant l’embrachement de Colmar :

Était-il bien prudent  de quitter l’autoroute ?

Sa dernière letter disait : « J’en ai carrément marre

De toi et tes problemes. Ta connerie me dégoûte. »

 

Nos relations en bref avaient connu un froid ;

La vie bien trop souvent éloigne ceux qui s’aiment.

Sans me décourager et en claquant des doigts,

J’entonnai un refrain de la « Vie de bohème ».

 

2

 

Les Allemands sont des porcs, mais ils savent faire des routes

Comme disait mon grand-père, esprit fin et critique.

J’étais un peu tendu ; la fatigue, sans doute,

J’accueillis avec joie le bitume germanique

Ce voyage peu à peu tournait à la déroute,

Je me sentais au bord de la crise hystérique.

 

J’avais assez d’essence pour atteindre Francofort ;

Là très certainement je me ferais des amis

Et entre deux saucisses nous braverions la mort,

Nous parlerions de l’homme et du sens de la vie.

 

Dépassant deux camions qui transportaient des viandes,

Ravi par ce projet je chantonnais des hymnes ;

Non rien n’était fini, la vie et ses offrandes

S’étendaient devant moi, incertaines et sublimes.

 


 

Prawie zarżnąłem swego peugeota sto czwórkę…

 

1

 

Prawie zarżnąłem swego peugeota sto czwórkę;

W dwieście piątce bym robił mocniejsze wrażenie.

Miałem ciężkie warunki – lało jednym ciurkiem –

I puste, poza trzema frankami, kieszenie.

 

W Colmar krótkie wahanie, zanim dalej ruszę:

Może nie było warto zjeżdżać z autostrady?

Jej ostatni list mówił: „Mam powyżej uszu

Ciebie, twoich problemów i tej błazenady!”

 

Mówiąc krótko: powiało między nami chłodem;

Życie często kochanków od siebie oddala.

Nic to; wystukiwałem palcami melodie,

Ten motyw z „Cyganerii” powracał jak fala.

 

2

 

Świnie z Niemców, lecz wiedzą, jak się drogi kładzie,

Jak zwykł mawiać mój dziadek, do przesady cięty,

Byłem zdenerwowany, zmęczony w zasadzie,

Połykałem z radością germańskie zakręty,

Podróż z wolna ku pewnej zmierzała zagładzie,

Byłem bliski histerii w sposób niepojęty.

 

Benzyny miałem dosyć, drogi znów nie tyle;

We Frankfurcie bym pewnie poznał jakichś gości,

Mógłbym z nimi prowadzić dyskusje nad grillem

O sensie życia, śmierci i szczęściu ludzkości.

 

Wyprzedziwszy dwa tiry wjechałem znów w ciemność,

Porwała mnie ta wizja, aż grzmiały fanfary!

Nie wszystko się kończyło, bo życie przede mną

Kładło swoje cudowne, choć niepewne, dary

 

 

Non réconcilié

Mon pčre était un con solitaire et barbare ;
Ivre de déception, seul devant sa télé,
Il ruminait des plans fragiles et trčs bizarres,
Sa grande joie étant de les voir capoter.

Il m’a toujours traité comme un rat qu’on pourchasse ;
La simple idée d’un fils, je crois, le révulsait.
Il ne supportait pas qu’un jour je le dépasse,
Juste en restant vivant alors qu’il crčverait.

Il mourut en avril, gémissant et perplexe ;
Son regard trahissait une infinie colčre.
Toutes les trois minutes il insultait ma mčre,
Critiquait le printemps, ricanait sur le sexe.

Ŕ la fin, juste avant l’agonie terminale,
Un bref apaisement parcourut sa poitrine.
Il sourit en disant : « Je baigne dans mon urine »,
Et puis il s’eteignit avec un léger râle.

 

 

Nie pogodzony

Mój ojciec był samotnym i wulgarnym wałem,
Sam przed telewizorem z klęską, swoją zmorą,
Snuł różne dziwne plany, a przy tym nietrwałe,
Lecz miał radochę z tego, że wszystkie w łeb biorą.

Traktował mnie jak szczura, którego się goni,
Odpychał go sam pomysł posiadania syna.
Mój widok był mu wstrętny, bo mu przypominał,
Że zostanę wśród żywych, gdy będzie już po nim.

Umierał jakoś w kwietniu, poskręcany cały,
Jęcząc, wyglądem zdradzał bezgraniczną wściekłość.
Chyba co trzy minuty robił matce piekło,
Szydził z wiosny, powtarzał prostackie kawały.

Na końcu, tuż przed jego ostatnim oddechem,
Spostrzegłem, że mu jakby ulżyło na chwilę,
„Kąpię się cały w szczynach”, powiedział z uśmiechem,
Po czym lekko zacharczał i to było tyle.

 

Nature

Je ne jalouse pas ces pompeux imbéciles
Qui s’extasient devant le terrier d’un lapin
Car la nature est laide, ennuyeuse et hostile ;
Elle n’a aucun message ŕ transmettre aux humains.

Il est doux, au volant d’une puissante Mercedes,
De traverser des lieux solitaires et grandioses ;
Manoeuvrant subtilement le levier de vitesses
On domine les monts, les rivičres et les choses.

Les foręts toutes proches glissent sous le soleil
Et semblant refletér d’anciennes connaissances ;
Au fond de leurs vallées on pressent des merveilles,
Au bout de quelques heures on est mis en confiance ;

On descend de voiture et les ennuis commencement.
On trébuche au milieu d’un foulis répugnant,
D’un univers abject et dépourvu de sens
Fait de pierres et de ronces, de mouches et de serpents.

On regrette les parkings et les vapeurs d’essence,
L’éclat serein et doux des comptoirs de nickel ;
Il est trop tard. Il fait trop froid. La nuit commence.
La foręt vous étreint dans son ręve cruel.

 

 

Przyroda

Nie zazdroszczę tym wszystkim idiotom, co w lesie
Umierają z zachwytu nad norą królika,
Gdyż przyroda jest brzydka, nieprzyjazna, dzika,
I żadnego przesłania nam, ludziom, nie niesie.

Z fotela Mercedesa jest zupełnie miło
Podziwiać te cudowne miejsca, te pustkowia,
Zmieniając delikatnie biegi w wozie, człowiek
Przemierza góry, rzeki i co by tam było.

Tuż za oknami lasy ślizgają się w słońcu
I stare znajomości widać jak na dłoni;
W głębi ich dolin jedno cudo drugie goni,
Nawet pewności siebie nabiera się w końcu.

Wysiadasz z samochodu i wpadasz w się kłopoty.
Utykasz w środku jakiejś wstrętnej gmatwaniny,
Wszechświata nikczemnego, gdzie sensu ni krztyny,
Za to muchy i węże, chaszcze i wykroty.

Tęsknisz za parkingami, za pracą silnika
I za błyszczącą ladą przydrożnego bistra;
Jest późno. Coraz chłodniej. W dali księżyc błyska.
Las cię w swym śnie okrutnym powoli zamyka.

 

 

 

J’aime les hôpitaux, asiles de souffrance…

J’aime les hôpitaux, asiles de souffrance
Oů les vieux oubliés transforment en organes
Sous les regards moqueurs et pleins d’indifférence
Des internes qui se grattent en mangeant des bananes.

Dans leurs chambres hygiéniques et cependant sordides
On distingue trčs bien le néant qui les guette
Surtout quand le matin ils se dressent, livides,
Et réclament en geignant leur premičre cigarette.

Les vieux savent pleurer avec un bruit minime,
Ils oublient les pensées et ils oublient les gestes
Ils ne rient plus beaucoup, et tout ce qui leur reste
Au bout de quelques mois, avant la phase ultime,

Ce sont quelques paroles, presque toujours les męmes ;
Merci je n’ai pas faim mon fils viendra dimanche.
Je sens mes intestins, mon fils viendra quand męme.
Et le fils n’est pas lŕ, et leurs mains presque blanches.

 

Lubię przytułki bólu, szpitale, gdzie starzy…

Lubię przytułki bólu, szpitale, gdzie starzy,
Chorzy ludzie zmieniają się z wolna w organy
Pod okiem obojętnych lub drwiących lekarzy,
Którzy drapią się w głowę i jedzą banany.

W czystych salach, skąd jednak ohyda wyziera,
Dostrzega się tę nicość, która ich otacza,
Zwłaszcza to widać rano, gdy się ich ubiera,
I słychać to o fajkę błaganie palacza.

Starzy umieją płakać dźwięku nie wydając,
Zapominają myśli i proste wyrazy,
Nie śmieją się zbyt często, a wszystko, co mają
Przez te kilka miesięcy przed ostatnią fazą,

To tych prostych słów parę, wciąż tych samych prawie:
Dziękuję, syn, jak zwykle, przyjdzie w poniedziałek;
Nie jestem głodny, syn się w końcu jednak zjawi.
Syna nie ma, a ręce mają prawie białe.

 

 

 

Vacances

Un temps mort. Un trou blanc dans la vie qui s’installe.
Des rayons de soleil pivotent sur les dalles.
Le soleil dort ; l’aprčs-midi est invariable.
Des reflets métalliques se croisent sur le sable.

Dans un bouillonnement d’air moite et peu mobile,
On entend se croiser les femelles d’insectes.
J’ai envie de me tuer, de rentrer dans une secte ;
J’ai envie de bouger, mais ce serait inutile.

Dans cinq heures au plus tard le ciel sera tout noir ;
J’atendrai le matin en écrasant des mouches.
Les ténčbres palpitent comme des petites bouches ;
Puis le matin revient, sec et blanc, sans espoir.

 

Wakacje

Martwy okres, przez który życie się nie zmienia.
Promienie wolno suną po jasnych kamieniach.
Popołudniowe słońce mocno jeszcze praży.
Metaliczne odblaski biegają po plaży.

W zawiesinie powietrza nieporuszonego
Słychać, jak się mijają samice owadów.
Chciałbym się zabić, ukryć, zniknąć gdzieś bez śladu.
Próbuję się poruszyć, nic nie wyszło z tego.

Jeszcze tylko pięć godzin od nocy mnie dzieli;
Będę czekał poranka zabijając muchy.
Ciemności jak usteczka drgają; bez nadziei
Nastanie w końcu ranek, bezbarwny i suchy.

 

przełożył Maciek Froński

 

 

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur