|
|
|
WRÓĆ |
WYDRUKUJ
|
Magdalenacztery kąty, a piec piąty |
Gdyby oczywiście był tu jakiś piec. Kiedyś, podobno, był: stał wmurowany w ścianę pomiędzy pokojami, grzejąc poniekąd tu, a co nieco - tam. Sumowało się to w odejmowanie: w obu pokojach było zimno. Teraz pieca już nie ma, nie ma nawet śladu po piecu, ścianę zburzono i zbudowano na nowo, tym razem nie z cegły, a z płyt gipsowych, tak dobrze przewodzących ciepło, drgania i głosy ludzkie. Po tamtej stronie wybuchają wojny, po tej - pęka skorupka farby i delikatnie brzęczą szyby w biblioteczce. Można więc powiedzieć, że mam dobry kontakt z dziećmi. Zamontowano też kaloryfery, dzięki czemu do tego stopnia ociepliła się atmosfera, że aż rozeschły się prastare deski podłogi, a poszerzające się szpary powypluwały długie pasemka kitu. Stoją tu także jakieś meble, niektóre dźwigają książki, inne służą do tego samego ludziom. Meble okropnie przeszkadzają przy poruszaniu się, ale niepraktycznie byłoby całkowicie się ich pozbyć: trzeba przyznać, że we wnętrzu z meblami łatwiej poukrywać polatujący, zbijający się w waciane kłębki kurz. Jest też okno, trójwymiarowo wpuszczone w mur i wyposażone w wymienne płyty widokowe, choć po kilku latach zauważyłam, że jednak ich zapas nie jest niewyczerpany. Kiedy bardzo się nudzę, chodzę do łazienki. Tam też jest okno - ale co ważniejsze, również lustro.
|
|
|
|