Leżenie na wznak i patrzenie w sufit. W ilu miejscach, w ilu łóżkach. Są sufity bez wyrazu, białe i gładkie, po których wzrok ześlizguje się bezradnie. Myśli jeżdżą na łyżwach, w koło, w koło. Piruety, nawroty, leitmotivy. Zamykanie oczu sprowadza sen, w który wpada się jak do płytkiej, zarośniętej rzęsą sadzawki. Wynurzenia, zanurzenia, biały szum pod powiekami. Uszy zapchane watą. Świadomość wstaje z siebie, podchodzi do drzwi, łapie wyobrażeniem za klamkę, porzucając zarys ciała pod kołdrą. Wata w uszach, każda powieka jak ołowiane drzwi bunkra. Stare sufity obrastają w wątrobowe plamy i zacieki, w fantastyczne fryzury pajęczyn, w grawerowaną koronkę solennych pęknięć. Z półcienia wynurza się półprofil wiekowej damy, grożącej filuternie palcem. Kiedy usychające słońce przesunie się za zasłoną, dama nabierze geometrycznych zarysów i rozpłynie się ostatecznie w masie trójkątów i kwadratów. Tuż nad głową rośnie mapa kraju, w którym chciałoby się mieszkać. Widać zdecydowany zarys wybrzeża, a nawet poszczególne grudki bursztynu rozsypane na plaży. Morze szumi. Mapa obraca się wokół własnej osi w miarę, jak z tupiącego głośno zegara wysypują się kolejne godziny. Góry zarastają cieniem, miasta milkną, a lasy rzedną. Po świetnej ongiś metropolii chodzi teraz pająk. Można nawiązać z nim kontakt, nawet dialog. Pająk pisze odpowiedzi na pytania, które mu zadano, maczając długie nogi w atramencie popołudniowych cieni. Ciągnie za sobą gęstniejącą siatkę wieczoru. Drzwi stają się czarną dziurą w jaśniejącej ścianie. Czy można w ogóle stąd wyjść? Nakryć się z głową, zejść z sufitu, zapomnieć, zasnąć!
|