Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Magdalena Sikora

Ja- Karolina

        Leżała pośród gąszczu traw. Wiatr delikatnie smagał jej jasną twarz a słońce zaczęło zmieniać nos w czerwony wykwit na twarzy. Nie przeszkadzało jej to jednak, tak jak to że jakiś żuczek uznał ją za wspaniały spacerniak. Karolina nie zamierzała protestować. Chłonęła tę chwile spokoju, wsłuchując się w śpiew wiatru, zalewający ją spokojem. Tak powinno wyglądać niebo, pomyślała. Już powoli zaczęła zasypiać kiedy ogłuszył ją przeraźliwy jęk syren policyjnych...
 Znowu zaspała! Okrucieństwem jest nastawiać taki alarm, ale wiedziała, że tylko to jest w stanie ją przebudzić. Sen prysł. Błogość i spokój ustąpiły pośpiechowi. Przedzierając się przez chaszcze własnego mieszkania, próbowała odnaleźć jakąkolwiek, czystą garderobę i torebkę. Zimny prysznic spłukał z niej ostatnie wrażenia snu. Ubrała się czym prędzej i wybiegła prawie tratując sąsiadkę. W ostatniej chwili wbiegła do autobusu, który miał ją zawieść na uczelnie. Popatrzyła w okno na zmieniający się krajobraz miasta- obdrapane budynki, menele, chaos pośpiech i smród benzyny. „Zapowiada się miły, wiosenny dzień” westchnęła i uderzyła głową o szybę, kiedy kierowca zahamował z pieskiem opon próbując nie rozjechać przebiegającego przez jezdnie kocura...
 Lubiła logikę. Nadawała ona pewien porządek życiu i pomagała w jego analizie. Zmieniała zdanie, gdy tylko siadała w ławce próbując utrzymać swą uwagę na wysokim poziomie wchłaniania wiedzy. Niektórzy po prostu nie powinni wykładać... Potok niezrozumiałych pojęć i równań, jaki zalewał ją przez dwie godziny utwierdzał ją w jej naiwności. Nadzieja, że może te poranne zajęcia będą w końcu inne pryskała już po pierwszej minucie od otwarcia ust przez Profesora. Owe dwie godziny więc przeznaczała na cichy lament i rozpacz nad straconym czasem, który już do niej więcej nie powróci. Pomachała więc mu tylko w duchu na pożegnanie i skoncentrowała na ciemnej plamie na koszuli wykładowcy.
 Szła chodnikiem obok budynku uczelni z wytęsknionym śniadaniem w postaci bułki z serem i szynką, dużą kawa i tabliczką czekolady. Standardowe poranne menu, którego modyfikacja dotyczyła jedynie ilości czekolady. Znalazła wolną ławeczkę pod drzewem i rozpoczęła ucztę. Nie przejmowała się sposobem jedzenia czy też jego tempem. Na ogół nosiła czarne ubrania, na których plamy były mało widoczne, zaś ból żołądka, spowodowany za szybkim pożeraniem posiłku, tłamsiła papierosem. Palenie papierosa jest to natomiast jej rytuał. Powolne wciąganie i wydmuchiwanie dymu, przeplatane chwilą zadumy nad otoczeniem, które składało się na ogół z przygłupawych osiłków i blond włosych szczebiotek. Spojrzała na chodnik, na którym było napisane „365 dni. Kocham Cie!”. Oto szczyt romantyzmu... Tak, ona też usłyszała kiedyś te dwa magiczne słowa, od mężczyzny, który był wtedy najważniejszy w jej życiu... Od swojego ojca. Co prawda był on wpisany w szantaż, kiedy to wbrew rodzinnej tradycji chciała studiować historie nie zaś prawo. „Wybór należy do Ciebie, ale wiedz, że cie kocham”- usłyszała wtedy. Jak widać nie tylko dzieci mają monopol na szantaż. Ojciec nie doczekał jednak rozpoczęcia przez nią studiów. Został uduszony przez dawnego klienta, kiedy wracał pijany z imprezy po wygranej sprawie. Wtedy to przestała się przejmować własnym zdrowiem, gdyż jak stwierdziła, jego dobry stan nie musi utrzymać jej przy życiu przez wiele lat.
 Po godzinie była w drodze do pracy. Była kelnerką w barze szybkiej obsługi. „To krok ku wielkiej karierze zawodowej” jak mawiała jej matka, kobieta, która nawet dnia nie przepracowała w swoim życiu. Minęła właśnie sklep z erotyczną bielizną, kiedy prawie to nie przewróciła się o leżącego na samym środku chodnika kocura. Wściekła, wysyczała kilka soczystych przekleństw w jego kierunku. Ten jednak tylko spojrzał na nią swym leniwym wzrokiem. Zbiło ją to z pantałyku, gdyż wydawało się jej, że kot doskonale ją rozumie i ma ją w dużym poważaniu. Poirytowana poszła dalej. Lubiła sierściuchy, lecz ten wywołał w niej wielką antypatie.
 Jej uniform roboczy, składający się z t-shirt’a i spódniczki mini w morskim kolorze wywoływał u niej odruchy wymiotne, dlatego też z wszelaką skrupulatnością unikała luster. Jej niezadowolenie odczuwali również klienci, którzy często na jej widok truchleli jak zarażeni dżumą. Skutek tego był taki, że nagle nabierali pewności co do zamówienia a Karolina nienawidziła wręcz niezdecydowanych klientów  a zwłaszcza tych, którzy rabowali ją z jej pensji w postaci godziwego napiwku.
 Czas w pracy mijał na ogół bardzo powoli, dlatego też sama nie śpieszyła się z wykonywaniem swoich obowiązków, wychodziła bowiem z założenia, ze czasu na ich realizacje ma dużo. Szkoda tylko, że szef żył w innej strefie czasowej, czyli w takiej w której ludzie cierpieli na deficyt czasu. Była jednak wobec niego tolerancyjna, w końcu nie jego wina, że utknął w najgorszej z możliwych stref. Chwilami aż siebie podziwiała za swa wspaniałomyślność.
 Tuż pod wieczór dostała przydział przy kuchni w zastępstwie drugiego kucharza. Z ociąganiem wzięła się za smażenie frytek. Zamknięta w małym pomieszczeniu, przypominającym saunę parową i z bulgoczącym olejem w którym zatopione były kawałki ziemniaków, zwróciła swoja twarz ku jedynemu oknu. Co prawda było widać przez nie było jedynie ceglane ogrodzenie, jednakże było jej to milsze niż widok frytkownicy niż gęby pierwszego kucharza, którego marzeniem życia był występ w reality-show Big Brother. Nie żeby go potępiała z tego powodu. Według niej osoba, która chce zostać odizolowana i zamknięta w pomieszczeniu wraz z obcymi jej osobami, pozostając pod stała obserwacją jak szczur laboratoryjny, na pewno charakteryzuje się ciekawą osobowością i zdrowiem psychicznym, tylko dlaczego ona nie może tego dostrzec?
 Po chwili jej uwagę przykuł kot siedzący na ogrodzeniu, który jak się jej zdawało, wpatrywał się dokładnie w nią. Mogła przysiąc, że to ten sam irytujący zwierzak, o którego o włos się nie przewróciła. Wpatrywali się w siebie przez pewną chwile, gdy nagle Karolina usłyszała przeraźliwy krzyk kucharza, który biegł w jej stronę wymachując rękoma. Spojrzała na frytki... Prawie cały olej wykipiał z frytkownicy. Stała bez ruchu i wpatrywała się w to zjawisko z nic nie rozumiejącą miną. Po chwili usłyszała dwa magiczne słowa „do klientów”. Wyszła z kuchni. „ W końcu zrozumieli”- uśmiechnęła się w duchu i rzuciła fartuszek na podłogę.
 Biegała między stolikami z talerzami i dzbankiem w ręku. W takich chwilach cieszyła się, że Matka Natura obdarzyła ją dobra koordynacja ruchów i pewną ręką. Zastanawiała się tylko chwilami, dlaczego ten dar chwilami nie działał, najczęściej jak była w pracy a zawsze przy klientach, którzy ją podszczypywali w dwuznaczny sposób. Co prawda, miłe były dla niej wszelakie oznaki zainteresowania ze strony płci przeciwnej, czy też tej samej, tylko nie potrafiła tego inaczej okazać, jak poprzez małe tiki rąk, przez które upadały jej naczynia wraz zawartością na czcigodnych klientów. Zapewne sobie wtedy bardzo brzydko o niej myślą... „No cóż, sobie nie mam nic do zarzucenia. Starała się.”- westchnęła.
 Dzisiaj drogę z pracy do domu postanowiła przemierzyć na piechote. Człowiek nigdy nie wie na kogo trafi w wieczornym autobusie, a takich person jak pan plujący zawartością swojego żołądka wolałaby uniknąć. Zwłaszcza dzisiaj. Nie śpieszyła się, nie miała do czego. Czekała na nią tylko cisza i puste ściany. Myślała o kupnie psa, ale bała się, że uciekłby w poszukiwaniu szczęścia, miłości i jedzenia. Chwilami zastanawiała się jak to jest, mieć prawdziwy dom, normalną prace, kochająca i tęskniącą za Toba rodzinę a nie norę z której nawet szczury pouciekały, grzyba na ścianach i matkę, która ponad wszystko stawia zabawienie na popołudniowych, zakrapianych whisky herbatkach swoich wysoko postawionych, nadętych przyjaciół. Choć może by ich polubiła? Może jest za ostra w swojej ocenie? Bo po cóż ona tak naprawdę gnije w tej nędznej pracy skoro mogłaby żyć spokojnie, wytwornie, bez problemów, zaszczycając swoją obecnością niektóre wykłady i martwić się tylko o to w co ma się ubrać o danej godzinie. Uśmiechnęła się. Sama sobie odpowiedziała...
 Gdy tak szła pogrążona we własnych myślach, poczuła łaskotanie w nogach. Stanęła. Przed nią siedział bury kocur, który wpatrywał się w nią swoimi oczkami jak dwa węgielki. Ten sam, którego spotykała dzisiaj już parę razy na swojej drodze. Zaczęła się zastanawiać, czy oby czasem on jej nie prześladuje? Może jest wytresowany na śledzenie samotnych dziewczyn i przekazywanie raportu swojemu właścicielowi- gwałcicielowi? Nie, to już jest paranoja! Poczuła się jak obłąkana. Może rzeczywiście czas skorzystać z usług psychiatry jak doradziła jej matka? Nigdy jednak nie słyszała nic o psychicznej chorobie nawiedzająca jej rodzinę. Możliwe, że coś przed nią ukrywają...? „Głupota!”- wstrząsnęła głowa i poszła dalej, odprowadzana wzrokiem przez kota.
 W końcu w domu! Ściągnęła swoje czarne rurki i czarną koszulkę z białym nadrukiem „I’m lucky girl”- poczucie humoru nigdy jej nie opuszczało. Chłodny prysznic zmył z niej brud dzisiejszego dnia a gdy tylko położyła głowę na poduszkę zapomniała o kocie, szefie, matce... 
 Leżała pośród gąszczu traw. Wiatr delikatnie smagał jej jasną twarz...

 

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur