Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Maks Wieczorek

po drodze

 

Po drodze...

 

Ostatni dzień urlopu. Słońce zapowiada upalny dzień. Prześwieca przez szpary między zasłonami, nie daje dalej spać. Po suficie przesuwają się srebrne refleksy, błyszczą, oświetlając przedmioty na półkach. Widać już zawiesinę gorącego powietrza w której wirują cząstki kurzu. Obok łóżka leżą książki i luźne kartki zapisane koślawym pismem. Stos nieotwartej korespondencji rozlał się po stoliku między brudnymi naczyniami. I wszystko to nim otwarłem oczy. Nim ostry promień przewiercił powieki i dostał się do źrenic. Nie byłem zły na świat jak to nieraz bywa, liczyłem tylko na mniejszy ból głowy. Ale po wczorajszej eskapadzie ze znajomymi nie mogło być inaczej. Twarz miał zmęczoną, zawsze ruchliwe oczy jakby zastygły w jakimś letargu. Zegarek wskazywał 09:05. Był szary i taki okrutny. Zimna podłoga w kuchni pieściła przyjemnie stopy. Ale tylko tyle, była tą samą podłogą co wczoraj. Jej ceglany kolor męczy w końcu oczy, przez co staje się wstrętna i nie do zniesienia. Wstawiłem czajnik na kawę, tosty jak zwykle lekko się przypaliły. Z radia leciały stare kawałki, miłe dla ucha dźwięki minionych lat. Ekran telewizora mrugał śnieżną pustką. Okno w kuchni wychodziło na mały ogródek, dziwną plątaninę zieleni, dziki nie dający się ujarzmić kawałek świata. Zadzwonił telefon. Dźwięk był metaliczny i natarczywy.

-Słucham - szepnął cicho

-Cześć, M. jak się czujesz -,

- Bywało lepiej, a było by naprawdę świetnie gdybym was wczoraj nie spotkał-

-Nie przesadzaj było wesoło, ponuraku.-

-Słuchaj dasz się namówić dzisiaj na mały wypad za miasto-. Wiem co to będzie, pogaduchy przy grillu, hektolitry piwa. Korowód ludzi bez imion i nazwisk, zazwyczaj bez imion i nazwisk.

- Nie stary dzięki ale mam trochę dosyć-

- Nie. Co ty gadasz. Źle spałeś czy co.-

- Nie, spało mi się cudnie, ale dziś bastuje - Upił łyk kawy. Była wyborna, zapach wirował w ciepłym powietrzu.

- Jestem umówiony-,

- Co jakaś wczorajsza laska, okey. Dobra jak się zdecydujesz to bierz dziewczynę i przyjedz później, tam gdzie zwykle-.

-Żadna laska. Nie upraszczaj wszystkiego-.

-Okey w każdym razie będziemy czekać. Na razie-.

-Na razie-.

Odłożył słuchawkę była jakaś ciężka i nieporęczna. Dopił kawę ubierając w między czasie w lniane spodnie i koszulę z krótkimi rękawami. Po chwili siedział już w samochodzie jadąc ocienioną stroną ulicy. Klimatyzacja wysiadła, opuścił szyby, powietrze zawirowało czule wokół głowy. Minął przecznicę, drugą. Wbił w sznur innych samochodów. Na razie nie było korków i jechało się przyjemnie. Szklane fasady wieżowców lśniły, jak lustra odbijały kształty i kolory innych wieżowców, błękitne niebo. Mijane znikało to pojawiało się jako nowe do pozostawienia za sobą. Wyjechał z miasta. Obraz zmienił się diametralnie. Wszechobecna zieleń rozciągała się po horyzont. Jej odcienie, subtelne przebarwienia ożywiane cieniami zdawały się być jakimś żywym organizmem. Morze traw poprzetykane czerwonymi makami, falowało niczym prawdziwe morze nad które jechał. Zdawały się jakąś namiastką, a jednocześnie były tylko tym czym były. Pięknym widokiem bez zbędnych pretensji aby być czymś więcej. M. zapalił papierosa, grzebiąc jednocześnie przy radiu. Sygnał był słaby i dał sobie spokój po chwili. Mijał senne miasteczka z małymi rynkami w centrum. Sklepiki z miejscowymi wyrobami, opuszczone kościółki, zagubione wśród potężnych drzew, cmentarze porośnięte i przyduszone kocem chwastów. Promienie słońca przenikając między drzewami tworzyły świetlisty szpaler jakby ze złota. Aleje po której można dostać się wprost do słońca. I zostać tam ze swoimi wspomnieniami. Obrazem matki piszącej list na piaszczystej plaży. Czułe słowa, które porywa nawałnica fal. Siebie obok. Siebie w każdą rocznicę śmierci ojca, kiedy pisze koślawe litery znalezionym patykiem, kiedy zabrakło już matki. Żadnej skargi, żadnych pretensji. Proste słowa. Szramy na piasku jak na ciele. Zabliźnione przyschnięte od codziennej rzeczywistości. Jednak rany przecież kiedyś. A nad tym wszystkim mewy, które z powodu silnego wiatru wiszą na niebie jak latawce bez ruchu wręcz statycznie. W oddali statki, małe i większe punkty na stalowej powierzchni. Bliżej kolorowe boje, pływacy w barwnych czepkach. Dzieciaki z matkami w głębokich grajdołkach obsypane żółtym piaskiem. Im bliżej tym więcej ludzi, życia. I nie wiem jak mogłem nie zauważyć, że przecież też należę do tych wspomnień. Jestem tak samo obecny w ich strukturze jak powietrze, ostre zeschnięte źdźbła traw, kujące ciało. Aleja drzew znikła, znikły drzewa czuć było już zapach morza. Droga stawała się kręta i jeszcze bardziej przyjemna. Łagodne pagórki porośnięte zżółkłą trawą przechodziły łagodnie w sypkie wydmy. Kikuty drzew zasypane przez piach wyglądały szpetnie chociaż była w nich jakaś niepojęta ochota do trwania. Nędznego egzystowania mimo wszystkich przeciwności losu. Chęć przeciwstawienia się własnej niemocy. Widok minął, minął następny. Kolejny zaszumiał już prawdziwym morzem, słonym powietrzem. Małymi grzywami fal i pustką końca sezonu letniego. Zostawił samochód na zaśmieconym poboczu szosy. Zadzwonił telefon komórkowy wydawał się nie na miejscu tu i teraz. Wyświetlacz informował że to siostra M. B.. Przez chwile zastanawiał się czy ma chęć z nią rozmawiać. Słuchać tego ciągłego marudzenia, ciągłego trucia co też robi ze swoim życiem. Odebrał.

-Cześć, dzwoniłam wczoraj. Coś się stało-.

-Nic, a co się mogło stać-.

-Nie dzwoniłeś-.

-Może mi się nie chciało, nie wiem-.

-Pewnie znów balowałeś z tymi palantami, co-.

-Może i co z tego- Wszedł na wydeptaną ścieżkę, która prowadziła na plażę.

-Słuchaj B. teraz jestem zajęty i nie mam ochoty na gadanie. To jak nie masz czegoś ważnego -.. Nie dokończył. B przerwała mu ostro.

-Mam, masz być dziś u mnie na kolacji. Chcę abyś kogoś poznał-.

Słuchaj prosiłem cię już tyle razy, nie swataj mnie z twoimi koleżankami-.

-To nie to. Jesteś jedyną moją rodziną i chcę abyś tu był. Tak jak inni. Ale ty jesteś najważniejszy, rozumiesz gnoju-.

-Co ci jest, co ty gadasz-.

-Chcę abyś poznał J. bo jestem z nim w ciąży-

Zapadła cisza. Wiatr delikatnie targał włosy M. Wyłączył telefon. Szum fal napierał na jego uszy. Stawał się coraz bardziej ogłuszający, błogi. Z daleka jego szczupła sylwetka wyglądała jak zagubiona, porwana przez wiatr licha gałązka. Materiał spodni łopotał na chudych nogach. Koszula w zieloną kratę wydęła się jak żagiel na jachcie. Między kamykami czerwone pancerzyki krabów, odcinały się od szaro- czarnej masy. Pozbawione odnóży wysychały, z czasem stawały się kruche, rozpadały, ginęły w masie piachu. Znalazł odpowiednie miejsce, dość równy kawałek mokrego piachu zalewany co jakiś czas przez fale. Płaski kamyk był idealnie gładki, zimny ale przyjemny w dotyku. Wymarzone narzędzie “plażowe markowe pióro”, przeszło

mu przez głowę. Jak zacząć, zawsze to samo. “Drogi Tato”. Tak jak zawsze, może ojcze jak nigdy dotychczas. Może nic nie napisać. Zostawić ten już rytuał. Ale to jakby zostawić gdzieś siebie samego. Zatracić jakąkolwiek więź z przeszłością. Powiedzieć sobie słuchaj wszystko to było dawno, nic już nie jest takie dziś. Przeszłość umarła, zginęła jak ojciec na morzu. To już zamknięty rozdział. I nic nie poradzisz na taki stan rzeczy. Pochylił się, kamień w dłoni rozcinał mokry piasek bez żadnego oporu. “Po drodze...”, nie dokończył fala zalała napis, deformując dość znacznie. Wyrazy walczyły ale ich przegrana stawała się oczywista z każdą następną falą. Sensy gubiły się i mieszały, nawarstwiały tworząc jakieś niepojęte zwroty i parabole. Woda niszczyła każdą jego frazę. Zabierała do siebie na zawsze jak do grobu. M. wyrzucał z siebie “Pamiętasz , mogłeś...”, reszta rozmyta pogrążona w odmętach, znika. Zaczyna inny byt. Jakby przez życie bardziej ukochany. Mniej zaborczy do tego co możemy sami zrobić. Pisał z pasją wprost wściekle, rzucał w konwulsjach jak opętany. Chciał wyrzucić wszystko co mu ciążyło przez ostatni rok. Pozbyć wszelkich dręczących go myśli, wątpliwości. Zapisać całą historie ostatnich swych zmagań z samym sobą. I wiedział że i tak nie zdoła wszystkiego jakoś poukładać w swoim życiu. Ale potrzeba jakiegoś wyzwolenia się od dręczących wątpliwości jest tym czego potrzebuje aby inaczej spojrzeć na to swoje życie. Świat który osaczył go niezauważalnie i cicho. Poczuł zmęczenie. Pot spływał po jego ciele ciepłymi strużkami. Usiadł na piasku, w oddali pordzewiały kadłub statku pruł powoli stalową barwę wody. Morze pogrążało się w ciszy, stygło otoczone ciszą. Wybrał numer siostry, czekał chwile nim usłyszał jej głos.

-Spóźnię się na pewno ale będę, więc się nie martw, pa-.

Kiedy wracał do samochodu muszle zgrzytały pod jego niezdarnym krokiem, piasek osypywał, tworząc małe lawiny. Kiedy przekręcił kluczyk w stacyjce, mewy na plaży uganiały się za jakimś nieostrożnym krabem. Statek znikł na horyzoncie spowity mgłą. Wracał. Może za rok, rozmyślał przyjedzie znowu. I coś mu podpowiadało że może nie sam. I wspólnie napiszą list do... “Po drodze razem z siostrooo “...Układał początek, ale wiatr porwał słowa z pędzącego samochodu, przywłaszczył, ukochał jak swoje, na zawsze.

 

Maks Wieczorek.

 

 

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur