A jeśli nie spotykasz się z nikim ważnym
Znaczy tyle, że jesteś błaznem
Czerwoną czapkę załóż dobrej miary
Spoglądaj w bok, żeby dojrzeć
Jak dojrzewają w tobie słowa do uznawania świętej prawdy
Gnieciesz w ręce zapewne więcej
A niżeli kawałek szmaty, co zdobi ci czoło
Gnieciesz grymasy zmęczonej twarzy
Dotknięcia dłoni klepiących czasem po ramieniu w geście nam znanym
Gnieciesz usta, które głodne są ludzkiej skóry
I nie nazywają splamieniem gestu
W którym posiadać się chciałby niejeden lub każdy
A może spuść je zwyczajnie
Niech falują niezdarnie i nieumyślnie
Bez ruchów nieprawdy
Wstydu i niechcenia
Że jesteś błaznem - wiemy
Kto powiedział, że swiat zbyt mały, by pomieścić wszystkich?
Zadaje pytania, a mógłby milczeć, współmówić, współzeszmacać się
Nalewaniem dobrej whisky
I ubieraniem garniturów bossa
Bo boso stąpa po sztucznie pękniętym szkle
Z którego zrobiono podłogi
Na nich najlepiej jeszcze nasrać, żeby wzory ciekawszymi się stały
Nie ciałem
Oto akt stworzenia, o którym będziesz długo mówił
Stworzenie małomówne bez oczu, warg i dłoni,
Wierzga się w kałuży krwi swojej
Oddychać jeszcze tylko potrafi
Bo tego nie sposób naśladować.
|