Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Marcin Moń

Oszustwo i głowa Jezusa

Oszukiwałem sam siebie, pomyślał ze smutkiem, kiedy zatrzymywał samochód na parkingu małego moteliku pod miastem. Słońce zdążyło już spomarańczowieć, niebo było prawie bezchmurne, długie cienie ciągnęły się po surowym betonie i niewyraźnej wczesnowiosennej trawie. Inne auta, nieznane, obojętne, przemykały kolorowymi smugami i mijały rosnącą tuż przy zjeździe na parking leszczynę obwieszoną żółtobrązowymi bliżej nieokreślonymi tworami. Wiał rześki, a nawet nieco zimny wiatr i potrząsał wiotkimi gałązkami.

Oszukiwałem sam siebie, przemknęła mu przez umysł myśl pełna goryczy, gdy wysiadał z samochodu i zdał sobie sprawę, że prawie biegnie. Zwolnił tempo, przecież nikt mnie nie goni, mam czas... Wyprostował się i sztywno przeszedł tych kilkanaście metrów dzielących go od drzwi. Biały budynek z dachem o barwie skrzepniętej krwi... pożółkły w leniwym blasku słońca chylącego się ku zachodowi. Rzecz nie w tym, że było ponuro, bo przecież był to pełen uroku wieczór. Problem w tym, że wszystko sprawiało wrażenie... gasnącego,  jak gdyby świat cieszył się swymi ostatnimi chwilami.

Oszukiwałem sam siebie! - powiedział sobie wreszcie, gdy wynajął pokój, zamknął się w nim na klucz i usiadł na łóżku.

Oszukiwałem się przez całe życie.

I zdał sobie sprawę, że teraz, jeszcze kilka-kilkanaście minut temu również się oszukiwał. Do tak niedawna był przekonany, że ta chwila będzie dla niego mistyczna, pełna uniesienia i spełnienia – radosnego czy gorzkiego, ale spełnienia. Ale to też było oszustwo, bo znów dopadła go... nawet nie bolesna, tylko po prostu (po prostu!) dokuczliwa codzienność, tyle że – co-ostatnidzień-ność.

Dwa rzuty okiem. Krzesło, łóżko, szafa, stół. Podłoga, lampa, okno, drzwi. Przyziemność zawsze go przygniatała. Czasami jest przyjemna, w kolorze czerwonej gruszy i pastelowej zieleni, jak w tym pokoiku. Ale właśnie dlatego, że przyjemna – tak dokuczliwa. Przyziemność przyjemna odwraca uwagę od rzeczy naprawdę ważnych i marnuje czas, który można by na nie przeznaczyć. W końcu, co za różnica co zjem dzisiaj i czy w ogóle coś zjem. Los tego jedzenia jest i tak z góry  ustalony, a zresztą, nie umrę jeśli przegłodzę się jeden dzień.

...pogarda dla materii? czy może coś innego?...

Co za różnica co wypiję, ile będę spał, czy będzie mi wygodnie, czy będzie mi zimno, czy będzie mnie bolało. Co innego się liczy.

Znowu oszustwo.

Bo co się niby tak naprawdę liczy? Zawsze tak goniłem za Tym Czymś Ważnym, oszczędzałem na To czas... by w rzeczywistości i tak go zmarnować, bo przecież nigdy Tego nie odkryłem i nawet nie wiem, czy Ono istnieje. A jednak w każdym okresie życia oszukiwałem się, że już To odnalazłem.

Krzyż – zdał sobie nagle sprawę – w tym pokoju nad łóżkiem wisi krzyż. Drewniany krzyż z metalowym ludzikiem... jakże przez wielu ukochanym... w trzech miejscach przykręconym śrubkami do ramion krucyfiksu.

To był mój pierwszy błąd, a raczej moje pierwsze oszustwo...

Pan Jezus nas kocha i chce naszego dobra. Poświęcił się dla nas wszystkich na krzyżu, żebyśmy mogli dostać się do nieba. Zrobił to dla mnie i dla ciebie, Marcinku, i dla ciebie, Kasiu, i dla ciebie, Stasiu, i dla ciebie też... Odkupił w ten sposób nasze grzechy. A każdy zły uczynek, jaki popełnimy, jest jak jeden kolec w koronie cierniowej na głowy Pana Jezusa. Kiedy jesteś niegrzeczny, mówisz brzydkie słowa albo bijesz kolegę, to tak jakbyś wbijał czy wbijała dodatkowy kolec w Jego ciało. Zawsze o tym pamiętaj...

Pamiętajcie o jeszcze jednej ważnej rzeczy – powtarzał dalej w myślach, przewinąwszy mentalną taśmę wspomnień o parę katechez do przodu – Pamiętajcie: grzechy dzielą się na lekkie i ciężkie. Najpierw powiem o lekkich. Niedobrze jest kiedy, na przykład, powiecie jakieś brzydkie słowo, bo Pana Jezusa to bardzo boli... spróbujcie w domu wziąć szpilkę i wbić sobie w czoło. Sami zobaczycie, jak to miło. Takie są lekkie grzechy. Jeżeli macie na sumieniu same lekkie grzechy, możecie jeszcze pójść do Komunii. A teraz grzechy ciężkie. Kiedy człowiek zrobi coś bardzo złego, na przykład zabije bliźniego albo nie będzie chciało mu się odejść od telewizora i nie pójdzie spotkać się z Panem Jezusem w kościele, wtedy jego sumienie jest baaardzo brudne, brzydkie i ciężkie – bo jest na nim grzech ciężki. W takiej sytuacji trzeba się szybciutko wyspowiadać, bo gdybyście wtedy umarli, od razu pójdziecie do piekła. Pamiętacie, co to jest piekło? Pamiętacie, jak czytałam wam tę przypowieść, w której ludzie wrzucali chwasty do ogniska??

Stara nietoperzyca, niemal już przeterminowana siostra zakonna, mówiła i mówiła, a strach rósł i rósł

A później, wyspowiadany i z Komunią Przenajświęszą w żołądku, z sumieniem och-tak-bardzo-czystym-ślicznym-i-pachnącym-świeżością, wychodziłem z kościoła i ze wzrokiem utkwionym w sznur samochodów myślałem: „A gdybym tak – przypadkiem, bo nie wolno mi przecież popełnić samobójstwa – wpadł pod samochód i zginął na miejscu? Poszedłbym do nieba i byłbym szczęśliwy. A jeśli przeżyję... to może kiedyś umrę bez spowiedzi i pójdę do piekła?”

Dzieci wszystko biorą prosto i dosłownie, bez „światło-cienia”. Tak czy inaczej, religia, która wywołuje w dziesięciolatku tego typu myśli... najwyraźniej mu nie służy. Dziwne, że dostrzegłem to tak późno.

Na tyle późno, że poszedłem do seminarium.

Tam oszukiwałem się już na pełny etat. Że odnalazłem powołanie, że mam cel w życiu, że odpowiada mi ta cała indokrynacja i kontrolowanie mojego życia. Że jestem głęboko wierzącym katolikiem i że pokornie przyjmuję naukę Kościoła. A może i wierzyłem w to wszystko, ale nie z miłości do Stwórcy, a z potrzeby, ze strachu przed pustką, pośmiertną czarną dziurą, która była jedyną alternatywą. Bałem się chaosu i przypadku kierującego nami – w który uwierzyłbym, gdyby nie religia. Tak czy inaczej – ona nigdy nie była moją religią, odpowiednią dla mnie.

Przez ponad trzy lata oszukiwałem się i podświadomie powtarzałem jak mantrę: „przynajmniej mam jakąś namiastkę celu w życiu!”.

Niewystarczającą.

Oszukiwałem się również, że nie interesuje mnie miłość damsko-męska... i że nie odczuwam popędu seksualnego.

Kiedy wreszcie Ją poznałem, uciekłem w popłochu przed sutanną i porzuciłem stare oszustwa na rzecz nowych. Będąc z Nią, wmawiałem sobie, że do siebie pasujemy, a kiedy się rozstaliśmy – że to była jej wina...

A wina leżała po mojej stronie. To ja jestem kapryśnym dzieckiem, które „samo nie wie, czego chce...”.

Przerwał wspominać i odruchowo oszukał się, że nie ma łez w oczach. Zapatrzył się w nicość szklistym spojrzeniem.

Nie miał przy sobie nawet skrawka papieru ani ołówka. A dobrze byłoby coś napisać, cokolwiek, dwa-trzy zdania czy zaledwie kilka słów. A może list i tak będzie zbędny? Może jednak dane mi będzie (dane??) żyć dalej?

Skrzywił się na tę myśl. Czuł, że jest tak żałosny, tak nieszczęśliwy, tak złakniony podstawowego spełnienia, zaspokojenia jakiejś fundamentalnej potrzeby, którą musiał w swoim życiu przeoczyć... Wciągnął przez zęby powietrze, kiedy wstrząsnął nim ten zew, to drgnięcie energii bez ujścia, gorącej jak magma, kłębiącej się i gotowej rozerwać zewnętrzną powłokę i wytrysnąć w pięciotysięcznostopniowej ejakulacji... Czuł, że się nie realizuje się w dziedzinie życia, która...

Błysk.

To nie była wizja. Raczej jak mignięcie skrawka wyobrażonego rysunku, jak półsekundowe widziadło, jedno z wielu ukazujących się człowiekowi, którego umysł zasypia. Lecz on nie spał. I już wiedział.

Więc to był cały mistycyzm moich ostatnich chwil? – pomyślał. Zrozumienie było ciepłe, choć w smaku bardziej gorzkie niż poczucie odrzucenia. Oto teraz już to pojmował, w pół sekundy poznał przyczynę swojego stanu.

Dwie piramidy.

Pierwszą już znał, z jakiegoś podręcznika, jak sądził. Był to schemat przedstawiający potrzeby człowieka, od najbardziej przyziemnych do tak zwanych wysokich. Na dole chęć zachowania życia, potem jedzenie, picie, sen. Popęd seksualny. Poczucie bezpieczeństwa, potrzeba akceptacji, różne formy samorealizacji. Wyżej -potrzeby estetyczne i religijne. A na samym szczycie... było To Czego Zawsze Poszukiwał, nie potrafił jednak odczytać liter na rysunku.

Drugi rysunek był podobny, tyle że odwrócony o sto osiemdziesiąt stopni. Na dole wysokie potrzeby, na górze niskie. I zdał sobie sprawę z tego, że ta druga piramida była jego piramidą.

Oto dlaczego ciągle czuł niedosyt – gdy potrzeba u podstawy, na samym dole, nie jest zaspokojona, reszta również nie może być. Nikt normalny nie zachwyca się impresją malarską kiedy przymiera głodem.

Oszukiwał się, miotał, żył przez lata i te lata zmarnował. Uczepił się kurczowo religii, by porzucić ją dla seksu i skazanej na porażkę miłości. Próbował zatracić się w amoku pracy, a gdy to nie dało mu spełnienia, starał się oszczędzać czas „na to, co w życiu naprawdę ważne”. Teraz już wiedział, że cokolwiek To było, stanowiło podstawę jego piramidy.

Niestety - zdał sobie nagle sprawę - chociaż moim przeznaczeniem było To odnaleźć i doświadczać Tego całym sobą, ja nigdy nie dotarłem do linii startu, nigdy nie zacząłem naprawdę żyć.

Już nie zacznę.

Magma zawirowała, energia zaczęła się gwałtownie kurczyć i rozszerzać, tętnić barwami, szczątkami różnych osobowości, kształtów i dźwięków. Lecz gdy wyszarpnął z kieszeni duży i ciężki rewolwer, energia zamilkła i zastygła w oczekiwaniu, co będzie dalej. A on wyjął z drugiej kieszeni papierowe pudełeczko. Otworzył je, po czym zaczął pojedynczo wyjmować z niego naboje i wsuwać je do komór. Palce miał zimne i sztywne, prawie bez czucia i krwi. Duszę też miał zimną i sztywną.

Odwrotna piramida to i odwrotna ruletka, pomyślał z gorzkim uśmiechem.

Pociski były błyszczącozłociste i takie zimne, lodowate. Jeden... dwa... trzy...cztery... pięć. Jedna komora pusta. Zakręcił bębenkiem z całej siły. Niech Wszechświat, Bóg czy Los wybierze właśnie tę jedną możliwość z sześciu, a będę żyć dalej. A może moja podświadomość potrafi tak pokierować ruchem ręki, żeby trafić na pustkę?

Metal powoli przestawał wirować...

Jeżeli trafię na pustą komorę, zmuszę się i dam życiu jeszcze jedną szansę.

Przystawił sobie zimną lufę do skroni, zamknął oczy i pociągnął za spust.

Klik.

Powoli wypuścił powietrze. Los uniósł kciuk do góry, okazując łaskę. Ale on powiedział cicho i chrapliwie:

- Pierdolę. Kto mi zabroni oszukać się po raz ostatni.

I drugi raz pociągnął za spust.

Huknął wystrzał. Krew i strzępy mózgu bryznęły z mocą o ścianę. Gąbczasty skrawek zaczepił się o głowę miedzianego Jezusa i zakołysał się smutno...

 

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur