Mógłbym im śpiewać kocie kołysanki. Dla postmodernistów.
Tymczasem wszystko poszło na marne, jestem sam jak środkowy
palec na niemodnych polaroidach.
Życie warte szeląga, niezłamanego, ale bez znaków wodnych.
I testament napiszę na pomiętej kartce, nie na papierze czerpanym.
Ja wrzód na tyłku Pana, ( z dużej litery, na wszelki wypadek
z szacunkiem), zapisuję to, czego nigdy nie miałem, obojętnie
komu. Zresztą będzie nieważny bez wzmianki o zdrowych
zmysłach. W takiej chwili nie wypada kłamać.
Świat lubi się zatrzymywać w pół zdania, jak pijak albo pianista
w podłej knajpie. Całkowity brak taktu. Za to całkiem niezła
znajomość melodii. Solo na trąbkę i na orkiestrę. W ostateczności
śpiew a cappella.
Znowu nie zasnę, z tą perspektywą upływającego deszczu za oknem,
zatartym gdzieś u biegu ulic horyzontem. Ciężko tak po prostu
zamknąć oczy kiedy stawy trzeszczą, zbawienne myśli wykręcają
palce. Jutro na pewno odpuszczą straty niepowetowane, rozgrzeszą,
ucałują w czoło. Z błogosławieństwem na dalszą drogę.
Będzie z górki więc nieważne, że widzę tak niewyraźnie, a łza
w oko kole. |