Niestety król jest nagi, do toalety biegnie zasłaniając
klejnoty. Władczym gestem.
Dziwosłowa osiadają na głowach przyprószonych brokatem.
Jak kapelusze na bakier, albo cylindry magików ze spalonych
bud jarmarcznych.
Gdzieś na przedmieściach Paryża. Może nawet po drugiej stronie
Bosforu. Tam wyraźniej odbija się cierpienie za miliony.
Strofy biją przypływem o skały, bez narzekania na twardość
granitu. I tak go wygładzi jak grzechy w konfesjonale.
Tymczasem Laura wciąż szuka Filona w jaskrawym świetle
neonów. Które zgasną wraz z rozpadem ostatniego atomu
w prętach paliwowych. Głupie miłostki przewijają się w stop
klatkach schodowych. Gdzie czas płynie wolno niczym krew
z nosa po przypadkowym spotkaniu z pasującą pięścią.
Ostatni szczegół fantasmagorii, ktoś napisał na murze
nie jakieś tam niezrozumiałe mane, tekel, fares,
ale: Na końcu zostanie nam tylko kciuk przeciwstawny,
abyśmy mogli sobie wsadzić. W ostatnim geście cesarzowi
co cesarskie, a diabłu ogarek. Może nawet całą świeczkę. |