Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Marek Majchrzak

Agencja

– To może być zwykła pomyłka – powiedział szef prewencji, kiedy Tadeusz przedstawił mu wyniki testów – Takie rzeczy ciągle się zdarzają, nie ma powodu do niepokoju. Zresztą zaszło to już zbyt daleko. – Możliwe, ale jeśli projekt się sypnie, upieką nas na wolnym ruszcie. Henryk z uśmiechem pokręcił głową. Objął Tadeusza ramieniem i poprowadził w kierunku wytłumionych drzwi. – Za bardzo się martwisz – powiedział – nic takiego się nie wydarzy. Nawet gdyby wszystko wzięło w łeb. Gazetowe gównozjady nigdy niczego nie wywęszą. Mrugnął oczami, jakby jego niewzruszona pewność była czymś więcej niż pobożnym życzeniem. Tadeusz popatrzył na jego szczurzą twarz. Pomyślał, że facet wygląda jak kupa nieszczęścia. Zapadnięte oczy i rozwleczony sweter. Można go wziąć za zwykłego przybłędę, którego poczęstowano talerzem zupy, a na odczepne wciśnięto datek. Czy na kimś takim można w ogóle polegać?
Kiedy wjeżdżał na podjazd letniego domu, słońce było na tyle nisko, że zaczął myśleć o kolacji. Odprawił taksówkarza i wspiął się na schody. Agnieszka była na wybrzeżu, więc kiedy gospodyni nakryła do stołu, przyszło mu jeść w pojedynkę, w zupełnej ciszy przerywanej szczękiem sztućcy. Zanim skończył i służąca zabrała nakrycie, wyjął z marynarki grube cygaro i wciągając głębokie hausty dymu wpatrywał się w niedojedzone resztki. Może ta nowa rzecz wleje we mnie trochę życia, pomyślał. Zgasił ogarek w wysmażonym mięsie i wstał. Deski na werandzie skrzypiały przy każdym jego kroku jak stara szafa. Trzeci rok z rzędu lato było tak upalne, że w końcu podłoga wyschła na wiór. Ani kropli deszczu, pomyślał. Usiadł w wiklinowym fotelu i kiedy w miejscowej popołudniówce czytał artykuł o plajcie pobliskiej mleczarni z powodu zmutowanej pleśni, zaczął się zastanawiać ile czasu do rozwoju potrzebują jego bakterie. Od dziesięciu do dwunastu tygodni, kalkulował. Po tym czasie przestaną nasączać preparatem celulozowe chusteczki, a zaczną go pakować do butelek wody mineralnej. Henryk miał rację, nigdy ich nie wytropią. 
Pierwsza partia towaru zeszła z taśmy około południa i wieczorem była zapakowana w kartonowe pudła. Agencja nie firmowała przedsięwzięcia, dlatego kurier odbierający przesyłkę w miejsce nadawcy wpisał nazwę nieistniejącej firmy. Tadeusz opłacił przewoźnika i wrócił do programowania ostatniej z wydzierżawionych maszyn. Planował pociągnięcie produkcji przez dwa najbliższe miesiące. Chusteczki w stutysięcznych partiach miały być rozesłane po całym kraju. Nie liczył na żaden zysk. Towar miał być na tyle tani, żeby sprzedał się na pniu. Gdyby jednak powstały jakieś wolne środki postanowili z Henrykiem podzielić je między pracujących dla nich stażystów, którzy wyłazili ze skóry, żeby wcisnąć towar każdemu, kto w ogóle zechciał z nimi gadać. Takie rozwiązanie wydawało się uczciwe. Tadeusz zatrzasnął metalowy korpus prasy i wrócił do niewielkiego składu narzędzi, które przemianował na biuro. Po drodze natknął się na jedną ze studentek. Światło paliło się wyłącznie w głębi hali, dlatego nie od razu ją spostrzegł. – Co pani tu jeszcze robi? – zapytał. Było grubo po ósmej, a ona ze szmatą w ręku i w lateksowych rękawiczkach stała nad mokrą podłogą. Pewnie jest sama jak kołek – pomyślał – Wielka i tłusta jak słoń morski. – Jutro nie mamy zajęć, a do tej pracy nikogo pan nie znalazł – odparła – mnie to naprawdę niewiele kosztuje. Kosmyki czarnych włosów opadły na jej szerokie czoło. Miała grube, murzyńskie wargi i różowy język. Gdyby zrzuciła sto kilo byłaby całkiem do rzeczy. – Nie będę mógł pani za to zapłacić – powiedział. Spuściła oczy – To nie dlatego – wyznała – mam współlokatorkę. Umilkła, aby po chwili podjąć szeptem – Jeśli nie ma pan nic przeciwko temu, to może mogłabym tu zostać? – przerwała, niepewna jak zareaguje. – Co takiego? – wydało mu się, że chciała tu przenocować. – Tylko na jedną noc. – Oczywiście, że nie – powiedział – Jak to w ogóle mogło pani przyjść do głowy? Pokiwał głową. Przyjaciółki wyrzucające się za drzwi, żeby przespać się z jakimś wymoczkiem. – To niemożliwe – powtórzył – Ale… – zaczął mówić bardzo wolno – wychodzi na to, że jestem pani coś winien. Dlatego podrzucę ją do jednego z tych małych zajazdów na obrzeżach miasta. Za niewielkie pieniądze można w nich wziąć prysznic i napić się przyzwoitej kawy. Chciał, żeby zabrzmiało to możliwie szczerze i niezobowiązująco. – Gdybym mogła cokolwiek dla pana zrobić – spojrzała na niego krowimi oczami – cokolwiek.
Obudziło go własne chrapanie. Wstał parę minut po czwartej z zaschniętym gardłem i obrzękiem na szyi. Skórę miał twardą i szorstką. Odkręcił kurek z wodą i włożył głowę pod zimny strumień. W lustrze wyglądał jak kupa nieszczęścia. Wymięta twarz i pręga na karku. Degeneruję się, pomyślał. Wrócił do łóżka, ale do siódmej nie zmrużył oka. Dopiero kiedy wyszła Iga udało mu się trochę zdrzemnąć. Obudził go telefon od Tadeusza. Podniósł słuchawkę, ale zaraz tego pożałował. Ten stary dureń chciał się ze wszystkiego wycofać. Ostatecznie w Agencji Henryk znalazłby kilku ludzi, którzy mogliby go zastąpić, ale ten osioł chciał iść z całą dokumentacją do gazet. Przez kilka niepowiązanych ze sobą zgonów. W jego ocenie, bakterie nie tylko blokowały nadmierne łaknienie, ale całkowicie je eliminowały. Z kraju, gdzie dziewięćdziesiąt osiem procent populacji cierpiało na patologiczne gromadzenie textus adiposus, zaczynali się przeobrażać w kraj anorektyków. I to wszystko za rządowe pieniądze. Bzdury. Gówniany panikarz. Kiedyś miał więcej rozumu, ale te czasy minęły bezpowrotnie. Był dobrym biologiem, ale nie na tyle dobrym, żeby dyktować warunki. Miał go już po dziurki w nosie, dość jego dzielenia włosa na czworo. To był koniec. Włączył expres do kawy i wykręcił numer do faceta który był mu winien przysługę.
Trzydzieści osiem tygodni od wprowadzenia na rynek pierwszej zmodyfikowanej koloni bakterii, Henryk ukończył raport i wysłał go do centrali. Nie miał zamiaru czekać regulaminowych siedmiu dni na ewentualne pytania komisji. Z jedną skórzaną walizką zjawił się na stołecznym lotnisku, gdzie odprawiła go urzędniczka portu i z biletem na lot numer 453, wkroczył na pokład czterosilnikowego Boeinga. Miał przed sobą pięciogodzinną podróż na jedną z tropikalnych wysp. Hotel, który znalazł w katalogu zagranicznego biura podróży, zarezerwował zaledwie dwie godziny przed odlotem. Ciekawiło go, czy znajdzie się w jednej z tych wydzielonych enklaw dla bogatych, w niewielkim getcie, które niezmiennie kojarzyło mu się z dzielnicą rodzimych slumsów. Na pewno. Tyle, że nędza tym razem będzie poza jego murami. Nie miało to znaczenia o ile sytuacja polityczna była stabilna. W folderach, które przejrzał, nie było o tym wzmianki. Może nie ma tam żadnego ustroju politycznego, pomyślał. Ale to mało prawdopodobne, byłoby to zupełne marnotrawstwo z czysto ekonomicznego punktu widzenia.
 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur