O 22 przejąłem służbę od porucznika Lewkiego i rozpocząłem obchód. Skierowałem się w stronę zaplecza, gdzie trzymamy broń i kilka funtowych pudełek amunicji kaliber trzydzieści osiem i czterdzieści pięć. Otwarcie drzwi do tych pomieszczeń następuję za pomocą karty biometrycznej. Dostęp do nich mam ja, Lewki i Pogrugin, który powinien przejąć służbę bezpośrednio ode mnie. Plomby były w porządku, więc wróciłem do głównego hollu i poszedłem zajrzeć do aresztantów. Mieliśmy wówczas sześciu podejrzanych w dwóch czteroosobowych celach i jednego w separatce. Tego dnia było niezwykle gorąco. Padła klimatyzacja i wiem, że wczesnym popołudniem wyjęto okno z jednej z cel, żeby zaduch nie podusił ludzi. Kiedy przyglądałem się więźniom nie zauważyłem niczego podejrzanego. Zapowiadała się spokojna służba. Ale gdzieś około godziny dwudziestej trzeciej usłyszałem pierwsze hałasy, coś jakby przejmujący płacz. Aż włosy zjeżył mi się na karku. W pierwszej chwili pomyślałem, że to wyje pies. Zdarzało się już wcześniej, że wrzucano nam za bramę zdechłe, albo okaleczone zwierzęta, głównie psy i koty. Raz był to baran z przetrąconym grzbietem, któremu z bólu wypłynęły mu oczy. Zawsze mnie zastanawiało co ludźmi w takich chwilach kieruje. Upojenie wywołanym obrzydzeniem u innych? To na pewno nie jest zdrowy odruch. Wysłałem Wente na zewnątrz, a sam z Rowkolikiem poszliśmy rzucić okiem na cele. Wszyscy aresztanci leżeli niespokojnie na pryczach. Wyglądali jak pobudzone zbliżającym się niebezpieczeństwem zwierzęta. Wcale mi się to nie podobało. Odgłosy dochodziły z końca korytarza, gdzie mieściła się separatka tego cuchnącego faceta. Był to jakiś nieludzki dźwięk, raz gruby i niski, jakby wydobywający się spod ziemi, a raz przepełniony przerażeniem. Sięgnąłem ręką po paralizator i zacisnąłem dłoń na jego stalowym uchwycie. – Dzwoń po Boreta – wrzasnąłem do Rowkolika – niech przywlecze tutaj swoją ciężką dupę, bo właśnie ma okazję udowodnić swoją wartość. Wiedziałem, że mężczyzna w separatce jest kimś w rodzaju guru. Skoro tutaj trafił to musiał oszaleć, albo być ciężkim cwaniakiem. Po tym co tu usłyszałem, byłem prawie pewien tego pierwszego. Przez judasza zobaczyłem jak jego ciałem wstrząsają drgawki. Nie sądziłem, żeby symulował, ale nie podjąłem żadnego działania. Póki nie dotarł do mnie jeden z chłopaków nie miałem prawa otworzyć celi. Wycie zmieniło się we wściekłe warczenie, potem w bełkot, i w płacz. Ktoś spod dwójki krzyknął: Zamknij tą parszywa gębę, flejtuchu. A potem usłyszałem brzęk blaszanych misek walących w podłogę. Ale wtedy byliśmy już w celi we trójkę. Aresztant dostał dawkę diazepamu i na miękkich nogach osunął się na posadzkę. Raz jeden zerwał się z niej i krzyknął – „zabierzcie ode mnie to gówno” i próbował rzucić się w kierunku drzwi, przynajmniej tak na początku pomyślałem, a potem jeszcze krzyknął – „nie wyrwiecie mi się, śmiecie”, i głucho zwalił się na pryczę. Kiedy go ciągnęliśmy do ambulatorium ucięło mnie kilka komarów. Nie miałem głowy, żeby się za nimi uważnie rozglądać, ale myślę, że zwabił je strach i nasz lepki pot. W ambulatorium mężczyzna odzyskał świadomość. To znaczy na tyle, by kiedy Boret aplikował mu kolejną dawkę zapytać, co z nim robimy? Potem opadł bezwładnie na leżankę i wydało nam się, że zasnął. Tyle, że po kwadransie, zaczął bełkotać coś niezrozumiale, zerwał przewód kroplówki i próbował rozpruć koszulę. Po takiej manifestacji powinniśmy założyć mu pasy i zrobiliśmy to. Po kilku minutach leżał przypięty nimi, jak nie przymierzając okrętowa paczka. Strażnik podczas przesłuchania potwierdził wszystkie szczegóły raportu. Na pytanie prokuratora, czy oskarżony powiedział coś jeszcze, odparł, że do chwili kiedy lekarz przekazał mu opinie o jego zatrzymaniu w ambulatorium, to nie. Ale rano, kiedy robiłem ostatni obchód – zeznał – próbował zmienić pozycję na leżance i wyciągając swój pomarszczony palec powiedział coś przez co nabrałem pewności o jego chorej głowie. Brzmiało to mniej więcej tak: „róbcie zapasy, bo za chwilę nie będziecie mieć nic do żarcia”. A kiedy nachyliłem się, żeby sprawdzić klamry na przegubach jego dłoni, szarpnął się w chwili gdy medalik, który noszę na szyi wysunął się i dotknął jego piersi. Wyglądało na to, że ma z tym łańcuszkiem jakiś kłopot. Dziwnie to brzmi, ale tak właśnie było. Sprawiał wrażenie silnie przestraszonego, jakby medalik mógł mu wypalić w piersiach wielką dziurę. |