Powrót
Siedzia³em w rowie na skraju asfaltowej szosy a s³oñce opra¿a³o mi twarz. By³o cicho jak to wczesnowiosennym porankiem po¶ród pól. Tylko s³ysza³em strumyka cienkie wody sp³ywaj±ce za moimi plecami poprzez ³±ki. Zastanawia³em siê co robiæ dzi¶. Czu³em to d³ugo wyczekiwane poczucie swobody.
Bola³y mnie stopy od d³ugiej wêdrówki, d³onie mia³em pe³ne b±bli i zadrapañ bo przez ostatni tydzieñ r±ba³em drzewo w okolicznych wioskach, a g³owa pêka³a mi od wczorajszego bimbru. Papierosa skrêci³em z resztek, które mia³em w kieszeniach mojej markowej kurtki. Splun±³em przed siebie na drogê jak to zapewne czynili przede mn± liczni moi bracia we w³óczêgostwie, pijañstwie, rozróbie i r±baniu drzewa. Splun±³em gorzk± ¶lin± starego tytoniu.
Tego, czego mi najbardziej w tej chwili brak to kawy, zawsze uwielbia³em kawê bia³± o poranku do papierosa i do wtóru wstaj±cego dnia. Ch³odny wietrzyk musn±³ mnie swym r±bkiem po nieogolonej twarzy. To niezwyk³a chwila, my¶la³em sobie, chwila któr± pewnie zapomnê bo jest bez dramaturgii wielu znacz±cych chwil. Poranek. Kac, który potêguje niemy¶lenie i pozwala dzia³aæ i czuæ instynktami i nawykami. Droga, przy której siedzê z dobre dwie godziny, a któr± nadal nic nie jedzie.
Zajrza³em do swego sfatygowanego plecaka, w którym tylko logo firmy wygl±da³o przyzwoicie. Mia³em stary chleb, mia³em resztki bimbru w termosie, mia³em plastry szynki. Zapowiada³o to dobre ¶niadanie. Skoñczy³em paliæ i wsta³em wydaj±c z siebie parê zmêczonych d¼wiêków by wymieszaæ alkohol z wod± ze strumyka. Buty pêk³y mi niedawno, wiêc stopy mia³em mokre ju¿ po paru krokach.
Woda wydawa³a siê czysta, zbli¿a³ siê ostateczny koniec roztopów bo s³oñce z ka¿dym dniem przy¶wieca³o mocniej i na okolicznych wzgórzach by³o ju¿ widaæ co ja¶niejsze plamy wysuszonej ziemi. U podnó¿a tych wzgórz by³a wie¶ , w której spêdzi³em ostatni tydzieñ zarobiwszy sporo grosza na naprawianiu szklarni i wieczornym r±baniu drzew okolicznym emerytom. Ale jak wszêdzie i tam czas musia³ dobiec swego koñca. Kiedy na niedzielê zjecha³y siê dzieci i wnukowie, moja pó³charytatywna dzia³alno¶æ zjednoczy³a m³odsze odro¶la rodzin doszukuj±c siê w niskich mych zarobkach prób odebrania im ³ask i dobrej ich czci. A ¿e szklarnia by³a ju¿ gotowa pora by³a usi±¶æ do wigilii mego odej¶cia z samogonem, z kiszonymi ogórkami, z w³asnej roboty wêdlinami, chlebem i serem. Gospodarz i jego ¿ona potowarzyszyli mi w ich letniej kuchni z dobr± godzinê i udali siê na spoczynek do swego pustego teraz agroturystycznego gospodarstwa.
Wyprostowa³em siê kiedy wyda³o mi siê i¿ stosunek alkoholu do wody jest w³a¶ciwy. Na tyle wywa¿ony by parê ³yków do prowiantu rozlu¼ni³o moje miê¶nie i ko¶ci ale nie sponiewiera³o. Zjad³em siedz±c oparty o m³ody klon i s³uchaj±c wsi, w której ju¿ zaczêto poniedzia³ek od d¼wiêków mechanicznej pi³y, silników ci±gników i aut, piania kogutów, gdakania i wzajemnego nawo³ywania. Czas zatem przyszed³ by koñczyæ posi³ek. Kto¶ powinien za chwilê nadjechaæ.
Musia³em odczekaæ z dobre pó³godziny, w czasie to której dokona³em ponownego przegl±du mojej odzie¿y i twarzy. Wygl±da³em przyzwoicie i czysto. Uda³o mi siê skleciæ kolejnego papierosa i postanowiæ, ¿e od tej pory bêdê siê zaopatrywa³ w wiêksze ilo¶ci tytoniu.
Auto wynurzy³o siê z zakrêtu na granicy wsi i przyspiesza³o na obiecuj±cej linii prostej szosy. Wtedy, jeszcze z jakie¶ dwie¶cie metrów wcze¶niej, wyci±gn±³em d³oñ do stopu. W takiej g³uszy odmowa jest wstydliwa. Auto zwalnia³o. Grafitowe BMWu zatrzyma³o siê parê metrów za mn±. Szyba pe³na refleksów i odbiæ bezlistnych drzew osuwa³a siê z mechanicznym szeptem.
- A, to pan! Proszê wsiadaæ.
- Dziêkujê.
Usadowi³em siê w ciep³ym, pachn±cym cytrusami i drogimi perfumami wnêtrzu. M³oda dziewczyna, której absolutnie nie zna³em. Niska brunetka z krótko przyciêtymi w³osami. Ruszy³a gwa³townie trzymaj±c d³onie mocno na kierownicy jak pocz±tkuj±cy kierowca. Wokó³ mnie rozsypa³y siê przeró¿ne kolorowe magazyny, ulotki, listy.
- Nic pan nie mówi. Jedzie pan do miasta?
- Tak, chcê siê spotkaæ z przyjacielem.
- To mi³o mieæ przyjació³, prawda? Co to by bez nich czasem by³o?
- Piek³o.
Mia³a mi³y g³os tylko niepotrzebnie modulowa³a go, z jakiego¶ powodu, na niewinny i trzpiotliwy.
- Pani mnie zna?
- Och, mo¿e lepiej mówmy sobie po imieniu. Te „pan”, „pani” s± takie oficjalne a jeste¶my przecie¿ w podobnym wieku. Marta. To znaczy, nie znam ciê, nie mieli¶my przyjemno¶ci siê poznaæ, widzia³am ciê jedynie wcze¶niej. Babcia mówi³a mi o tobie du¿o dobrego.
- Dziêkujê. Czyli, ¿e pozna³em twoj± babciê?
- Och, El¿bieta. Mieszka zaraz za sklepem. Taka niziutka, za¿ywna.
- Tak. Bardzo mi³a kobieta. I robi wspania³e ciasta.
- Och, pamiêtasz j±! To takie sympatyczne.
U¶miechn±³em siê do niej. Jej g³os zaczyna³ mnie irytowaæ.
- Pracujesz w handlu?
- Ach, te notatki... Wybacz rozwalam je zawsze woko³o. Powinnam siê poprawiæ.
U¶miechnê³a siê w niewinny sposób chowaj±c na chwilê szyjê w ramiona.
- Tak prowadzê ma³± kawiarniê przy rynku. Mo¿e tam by³e¶. „Berlioz”. Mamy takie ciemne marmurowe stoliczki na chodniku.
- Nie, niestety.
Mam mieszane uczucia. Wydaje mi siê, ¿e ona siê mnie boi. Niby wie kim jestem ale na wsi strach przed obcymi mocno siê ukorzenia i trwa przez pokolenia. Po co siê wiêc zatrzyma³a? Nie wygl±da na osobê, która nudzi siê we w³asnym towarzystwie.
U¶miechnê³a siê do mojego zamy¶lenia.
- Przepraszam. Powinienem znaæ to miejsce?
- Czy ja wiem? Je¶li jeste¶ typem, który lubi wymuskane rozmowy i potrafi szarpn±æ siê groszem, to wstyd, ¿e u nas nie bywasz.
Roze¶mieli¶my siê.
Droga przesz³a w ¿wirow± z pojedynczymi plamami asfaltu b±d¼ kamieni. Kiedy nadje¿d¿a³ z naprzeciwka samochód nerwowo rusza³a kierownic± lecz panowa³a nad autem. Doko³o ci±gnê³y siê puste pola i mokre wci±¿ ³±ki poprzetykane gdzieniegdzie ¶wierkowymi zagajnikami. Kiedy¶ przysz³o mi mieszkaæ w jednym z takich przez kilka nocy.
Zadzwoni³ jej telefon.
- Przepraszam ciê na chwilê.
W³o¿y³a s³uchawkê do ucha i zaczê³a rozmowê z kim¶ bardzo zdenerwowanym. Zdawa³o mi siê, ¿e by³ to mêski g³os. Rozmawia³a z tym kim¶ spokojnie i prawie po matczynemu. Ani na chwilê nie zwolni³a tempa jazdy, a raczej jakby ta rozmowa j± napêdza³a, koncentrowa³a.
Zdjê³a s³uchawkê.
- Powoli siê zaczyna. Pocz±tek tygodnia, pocz±tek pracy. Muszê jeszcze gdzie¶ zadzwoniæ. Nie bêdzie ci to przeszkadzaæ?
Sprawnie operowa³a telefonem, notatnikiem i kierownic± jednocze¶nie. Wygl±da³a pewnie i do¶wiadczenie. Kiedy szuka³a czego¶ na ¶lepo z ty³u za siedzeniem, dekolt jej ¿akietu powiêkszy³ siê ods³aniaj±c kr±g³e brzegi piersi. Nagle bardzo mnie to zabola³o, to, ¿e tak dawno nie by³em z kobiet±.
- Co¶ ci podaæ?
- Gdyby¶ móg³. Taka broszura z obrazami.
Kiedy rozmawia³a wci±¿ spogl±da³em w jej stronê próbuj±c sobie wyobraziæ jej cia³o. Nosi³a ciemn± bieliznê, to ju¿ wiedzia³em. Skupiona od czasu do czasu posy³a³a u¶miechy temu memu zapatrzeniu. Jakie w ³ó¿ku s± takie kobiety?
Teraz jej g³os, cia³o, ruchy nale¿a³y do ¶wiata biznesu, jakby przesz³a metamorfozê. Mówi³a szybko, sk³adnie, pewnie, gestykuluj±c przy tym d³oñmi. ¦ci±ga³a brwi s³uchaj±c, przygryza³a wargê, ¶cisza³a g³os.
S± zapewne ostre, dominuj±ce i pe³ne niespodzianek.
S³uchaj±c jej czu³em siê przekonany. Mnie by przekona³a, kupi³bym od niej cokolwiek byle tylko sprzymierzyæ siê z t± jej si³±, byle mnie przygarnê³a. Mo¿e mnie nawet upokorzaæ, kupiê to od niej bo to, z pewno¶ci±, musi byæ co¶ warte.
Kiedy skoñczy³a rozmawiaæ mój erotyczny balast wyparowa³.
- Przepraszam ciê ale praca nie mo¿e czekaæ.
- Rozumiem, nie szkodzi. Je¿eli by¶ mog³a podwie¼æ mnie jeszcze kawa³ek do przystanku. Tam bêdzie ³atwiej mi co¶ z³apaæ. By³bym wdziêczny.
- Och nie! Daj spokój, mam wobec ciebie d³ug. By³e¶ tak uprzejmy dla mojej babci.
- To by³ zarobek.
- Ale zrobi³e¶ to z szacunkiem do starszej kobiety.
Wróci³a jej trzpiotliwo¶æ ale to, co powiedzia³a brzmia³o stanowczo, skutecznie stawia³o opór memu ewentualnemu dalszemu oporowi. Patrzy³a na mnie czekaj±c mojej reakcji. Poczu³em nag³e skrêpowanie.
- To jak? Zostajesz, prawda?
Dotknê³a d³oni± mego ramienia. To nie by³o przyjemne. Odwróci³a siê i wpatrywa³a w drogê.
- Co teraz planujesz? Zostaniesz w mie¶cie na d³u¿ej, czy ruszasz gdzie¶ dalej?
- Nie wiem jeszcze. Zatrzymam siê parê dni. Nie jestem w tej chwili niczym zobowi±zany.
- Tak podejrzewam. To znaczy, nie przeszkadza ci to? Taki sposób zarabiania? Och, to znaczy ja rozumiem, takie mamy czasy, trudno o sta³± pracê. Przepraszam, w ogóle nie powinnam ciê o to pytaæ. Pewnie to dla ciebie wystarczaj±co przykre.
- Nie, nie przepraszaj. A¿ tak ¼le mi nie jest.
- Tak? A rodzina?
- Nie wiem, dawno ich nie widzia³em.
Ta rozmowa co¶ mia³a mi powiedzieæ. Mog³aby to zrobiæ w ³atwiejszy sposób. Mo¿e nie jest a¿ tak dobrym handlowcem.
Zbli¿ali¶my siê do miêdzywojewódzkiej. Droga sta³a siê równiejsza i poprzyzdabiana reklamowymi tablicami. Patrzy³em z niechêci± na to ¶pieszne roisko tandetnych szyldów stawianych przez pocz±tkuj±cych biznesmenów.
- Je¶li chcesz zapaliæ, nie krêpuj siê. To znaczy pewnie palisz bo czu³am zapach tytoniu. Papierosy s± w schowku, poczêstuj siê. Zatrzymamy siê potem. Muszê uzupe³niæ paliwo.
Obni¿y³em nieznacznie szybê i wydmuchiwa³em przez szczelinê dym. Powietrze robi³o siê ciê¿kie. Czuæ je by³o spalinami. Nie by³em w mie¶cie od miesiêcy. Ca³± jesieñ i zimê spêdzi³em na wsi. By³em na zbiorach owoców, na wykopkach, a ca³± zimê na kurzej fermie. Nie znalaz³em nigdzie jednak mojej starej wsi. Wszystko tam siê zmienia³o, ludzie siê bogacili b±d¼ popadali w ruinê i gorycz. Wie¶ jak± ja pamiêtam by³a uboga, uparta i rozpita. Samowystarczalna i nieufna. Teraz starsi pozostawali na skrawkach pól, którymi ich potomni ju¿ za wczasu handlowali, powstawa³y ziemskie w³o¶ci i wokó³ nich skupiska najemnej si³y roboczej. Wyrzuci³em niedopa³ek i zamkn±³em okno.
Zatrzymali¶my siê na ma³ej stacji, na której oknach tkwi³y jeszcze resztki bo¿onarodzeniowych ozdób. Wszêdzie widnia³y oferty zni¿ek na czê¶ci samochodowe, a o ¶cianê budynku opiera³ siê wielki blado¿ó³ty cennik. W równym szeregu, za stacj±, wyczekiwa³y wygaszone tiry. Wysiedli¶my z auta.
- Wst±pimy na kawê?
Przytaknê³a siêgaj±c bo benzynowy w±¿. Wszed³em do, o dziwo, schludnego, ciep³ego pomieszczenia mocno jeszcze trzymaj±cego siê wystrojem czasu zamian ustrojów. Usiad³em przy najbli¿szym wolnym stoliku. Nikt z obecnych wewn±trz nie zwraca³ na mnie uwagi. Paru mê¿czyzn zajêtych by³o paleniem, wygl±daniem przez okna, s³uchaniem ogólnopolskiej stacji. Mówiono co¶ o politykach. Zamówi³em befsztyk.
Dawno nie jad³em tak przeze mnie lubianego dania. Czu³em siê jakbym na nie zas³u¿y³. Smakowa³o mi. Do kawy dola³em nieco z zawarto¶ci termosu.
Marta do³±czy³a do mnie. Wyci±gnê³a jakie¶ notatki pe³ne liczb, przerzuca³a je szepcz±c co¶ do siebie. Jedz±c przygl±da³em siê jej skupieniu. Czu³em podskórnie, ¿e móg³bym byæ jednak z tak± kobiet±, co¶ nas mo¿e ³±czyæ. Nie czuli¶my skrêpowania w³asnymi osobami. Przynajmniej ja. No chyba, ¿e to wynika z wzajemnej obojêtno¶ci a ³±czy nas jedynie chwilowe zdarzenie.
- Nie jesz?
- Hê? Nie, zjad³am rano obfite ¶niadanie – od³o¿y³a skoroszyt.- Przepraszam ciê ale ¿ycie podatnika jest straszne. Jest w porz±dku?
- Jedzenie? W porz±dku.
Spojrza³a na zegarek a potem przez okno.
- Powinnam...
- Jasne, dziêkujê bardzo za podwiezienie.
- Na pewno? Mogê zaczekaæ a¿ zjesz. A¿ tak bardzo mi siê nie ¶pieszy.
- Jed¼. Powodzenia.
Siedzia³a wpatruj±c siê we mnie i jakby co¶ w my¶lach taksuj±c. Zacisnê³a wargi, jeszcze raz wyjrza³a przez okno.
- W porz±dku. – Siêgnê³a do torebki i wyjê³a z tamt±d paczkê papierosów. – To dla ciebie, widzê, ¿e nie masz co paliæ. Je¿eli nie masz pieniêdzy...
- Czy ty chcesz mnie obraziæ? Jed¼ ju¼, daj mi spokój.
Przesta³em je¶æ. Bawi³a mnie jej bieganina oczu i r±k, dra¿ni³a ta przesadna troska. Tego od niej nie kupowa³em.
- Dobra. Cze¶æ!
Wsta³a od stolika zabieraj±c swoje dokumenty, telefon, klucze. Wysz³a na zewn±trz, stanê³a obok samochodu i jeszcze przez chwilê na mnie spogl±da³a, ni to z zak³opotaniem, ni ze strachem. Wsiad³a i jecha³a do wyj¶cia.
Skoñczy³em je¶æ, zap³aci³em i wyszed³em zapaliæ. To by³y mocne papierosy, nie rozpieczêtowana paczka.
Ma³e przekupstwo? Czy¿by..? St±d ta jej troska!? Czy aby na pewno wystarczaj±co daleko wywioz³a mnie od wsi? Jej babcia wcale dobrze o niej nie mówi³a. Co za czasy, ¿eby babcie ¼le mówi³y o swych wnuczkach! Choæ korci³o mnie by z przekory wróciæ do wsi, to chyba jednak wywioz³a mnie wystarczaj±co daleko. Ta transakcja jej siê uda³a.
Usiad³em na wystawionym na zewn±trz, zdezelowanym fotelu. Pachnia³ wilgoci± i czym¶ nieokre¶lonym, zwierzêcym. Samochody je¼dzi³y wzd³u¿ stacji bez ustanku, chlapi±c na boki i zostawiaj±c za sob± spaliny. By³o co¶ niebezpiecznie fascynuj±cego w tym nieustannym, spiesznym, bezmy¶lnym ruchu. Na parkingu za¶ panowa³ kontrastuj±cy stupor. Auta sta³y zszarza³e od zaschniêtego brudu, odbijaj±c obojêtnie, wzmacniaj±ce siê s³oñce. Wygl±da³y jakby sta³y tu od zawsze, razem z tym bezlistnym lasem za nimi.
Drzwi od restauracji otworzy³y siê. Stan±³ w nich niski, krêpy mê¿czyzna. Przeci±gn±³ siê i podci±gn±³ spodnie do granicy sporego brzucha. W±sy l¶ni³y mu t³uszczem. Potoczy³ wzrokiem doko³a i spostrzeg³ mnie.
- Piêkny dzieñ.
- Zapowiada siê.
Spojrzeli¶my razem ponad szczyty drzew gdzie panowa³o s³oñce na czystym niebie. Nasz³o mnie nagle by nie wracaæ jeszcze do miasta, pow³óczyæ siê czas jaki¶ w tym odradzaj±cym siê ¶wietle. Wyci±gn±³em paczkê do mê¿czyzny.
- Nie, dziêkujê. Nie palê.
- Jasne. Pracuje pan tu, czy mo¿e przejazdem? Pytam, bo szukam okazji i dobrze zap³acê.
- A gdzie pan chcesz jechaæ?
- My¶la³em na pó³noc.
Patrzy³ na mnie d³ugo jakby czekaj±c jakiej¶ mojej niezrównowa¿onej reakcji.
- Ok. Wygl±dasz pan bezpiecznie. Pakuj siê pan, za parê minut ruszamy.
Wyci±gn±³em termos i upi³em ³yk. Wyci±gn±³em twarz do s³oñca. W tym wyci±gniêciu by³a ogromna, ciep³a têsknota. |