le to razy myliłam Cię z intuicją; Ile to razy obijałeś się pustostanem w Kościele (martwota wielkich proroctw niewydarzonych).
Miłosierne frazesy, nabożność ołtarzykowa, probostwo uwarzone na modrej kapuście. Jak cię miałam w tym odnaleźć?
Podążałam do przodu zacofana; bez geograficznych azymutów; między dzikim zachodem; polarną zmarzliną, wschodnim zabobonem; a rozgorączkowanym południem.
Już zaczynałam wątpić; już zaczynałam żyć „po ludzku”; kiedy mi objawiłeś Siebie.
Szaleńcza obrona magistra na egzaminie… Agitacje intelektu na nic się nie zdały… olej wypłynął na powierzchnię.
Ujarzmiłeś wierzchowca; rozkruszyłeś skorupy wszelkich zlodowaceń; przegnałeś natrętne prorokinie; ochłodziłeś ukrop (już nie parzy).
Jestem teraz Twoja; bez ustanku stęskniona, spragniona, głodna.
Kocham Cię… Niekończące się źródło prawdziwej miłości…
|