Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Mariusz Klepaczko

Krzesło

 

     KRZESŁO

 

Zastanawiam się, gdzie popełniłem błąd. W czym tkwi przyczyna moich niefortunnych posunięć, które nieodwracalnie pchnęły mnie do czynu, który popełniłem. Czyżby to była moja makabryczna wizja świata? Upiór, który pchnął mnie w nurt rzeki, gdzie na jej końcu, czekała mnie już, tylko pustka i ból.

Jeszcze przed paroma miesiącami, niczym nie skrępowany, przechadzałem się ciemnymi uliczkami Łodzi. Czując zaszczyt, z możliwości delektowania się, ich brudnym zapachem. Odorem, gnijących zakamarków, który wydobywał się z zapijaczonych melin, fast foodów i zmieszanych perfum, dam z wyższych sfer.

Dla mnie, ta suma zapachów, była najmilszym wspomnieniem dziecięcych lat, a zarazem najświeższą bryzą. Ulotną chwilą, która czule pieściła moje zmysły powonienia.

Wszystko mogłoby się potoczyć inaczej, nie potoczyło.

Dlaczego?., mógłby się ktoś zapytać. Wszystko pewnie przez grubego Zdzicha. Gdybym wtedy, choć przez krótką chwilę, pomyślał o przyszłości. Nie było mi to dane. Czy mam za to winić siebie, świat, a może matkę? Która każdego dnia karmiła mnie nienawiścią, do ludzi i zwierząt. Oraz przeterminowaną owsianką, bo było taniej.

Teraz chciałbym jej wykrzyczeć. – Nie mamo, nie było taniej, było znacznie drożej.

Tylko, że teraz ja za to płace, a ty spokojnie wąchasz kwiatki od spodu. Już nie długo mamo, już nie długo.., odpłacę się, za twą miłość i krzyk, który budził mnie każdej nocy.

Głos, który nadal drąży moje szare komórki, formując je twoimi słowami.

Bym widział to, co tylko ty mogłaś widziałaś. Komercyjne zło, rdze, która pokrywała spopielałe wspomnienia miłości.

W końcu byłaś moim mentorem i wyrocznią. Zabiłem dla ciebie własnego ojca, tym właśnie była moja miłość. Bezkompromisowym zapatrzeniem się w twój ból i wielką chęcią uśnieżenia go w zarodku.

 Płakałaś, gdy przychodził pijany i od progu lustrował mieszkanie w poszukiwaniu swojej ofiary, tak matko. Ty nią byłaś i nadal jesteś, gdyż to ja w twoim imieniu wymierzam karę.

Chciałbym zniweczyć w sobie moje drugie Ja. Które zostało stworzone przez twój świat, nie mój, a mimo to ja, za niego odpowiadam.

Wyklułem się ze strachu, z czeluści piekielnych, w których za drwa służyły razy, tak szczodrze obdarowywane tobie przez ojca. Gdybym był, choć trochę mądrzejszy, zamykałbym wtedy oczy. Nie potrafiłem, karmiłem się nienawiścią, która z początku kiełkowała we mnie niczym zboże. Lecz gdy już wyrosła, to jedynymi jej plonami była chęć samozagłady.

Dawała ona ukojenie, ale ty nauczyłaś mnie walczyć, nie poddawać się. Więc podjąłem wyzwanie. Moją drugą ofiarą była siostra zakonna, próbowała zmienić mój charakter.

Czytała mi biblie, nakazując bym był wierny dziesięciu przykazaniom, nie mogłem.

Miałem ich dużo więcej, a każde z nich było z goła inne niż te z czarnej księgi. Gdybym, chociaż w jednym z nich, dostrzegł chwile z mego życia.

Niestety moja prawda była inna, ty mi ją pokazałaś, była zgodna z rzeczywistością i namacalna.

Dorwę cię, choćbym miał za to zapłacić ponownie, tam, po drugiej stronie, gdziekolwiek jesteś. Jednakże, musisz poczekać.

Janusz spojrzał na zegar wiszący na przeciwległej ścianie. Jego umysłem zawładnęła teraz tylko jedna myśl.

Chęć znienawidzenia tych wszystkich ludzi, którzy siedzą po drugiej stronie szyby. Nie potrafił, nadal czuł do nich chorobliwą wdzięczność. Powstrzymali mnie, przecież, gdyby nie oni, pewnie nadal bym krzywdził. Tylko jednego z nich potrafiłem nienawidzić. Był nim tykowaty szatyn, o długim, w połowie zgarbionym nosie, wyłupiastych oczach i kościstych policzkach, na którym widniały ślady przepicia. Przypominał mi ojca, matkę i cały grzeszny świat.

Gdybym tylko mógł, ukarałbym go, za ten perfidny uśmiech, przekrwione poliki i erekcje, która pewnie wypełnia teraz jego spodnie, na samą myśl iż jest częścią czegoś wielkiego. Mrowiska, w którym każdy krząta się, tylko po to, by odnaleźć swoje miejsce. Zjednoczyć się w imię niezauważalnego, nie namacalnego.

Ktoś nazwie to wiarą, dla mnie wiara była czymś więcej. Dawała mi możliwość przetrwania dnia, bym nocą we śnie zapomniał o prowadzonej przez zemnie wojnie, o wymierzaniu kary, tym co to na nią zasługują.

 

Teraz muszę za to zapłacić, potrójnie: za siebie, rodzinę i Zdzicha.

Pytali, czy chcę księdza, wtedy pomyślałem, że tak, jeszcze dotąd żadnego nie ukarałem. Nawet przez chwilę, nie dostrzegłem w żadnym z nich grzesznika, a jednak był taki jeden. Ale on się nie liczy, był stary i miał sklerozę.

Nawet wyprute z niego flaki, były już zgniłe, zresztą, jak całe jego zepsute rozpustą pomarszczone ciało.

Światło na chwilę przygasło. – Boże, nie teraz, nie pozwól by odcięli prąd –  pomyślał.

– Dokończ to, co zacząłeś, nie każ mi dłużej walczyć ze zmorami przeszłości.

 

Krzesło, zdawało się być dużo twardsze, niż na to wyglądało. Czuł, jak do przypiętych do poręczy dłoni, napływa fala skurczu.

Nie teraz, niech nic nie zakłóci tej wzniosłej chwili.

Ponownie spojrzał na zegar.

– Jeszcze pięć pieprzonych minut – pomyślał – a dostąpię przemiany.

 

Przez te kilka miesięcy spędzonych w celi śmierci, zastanawiałem się nad tym, co mogłoby być, moim ostatnim życzeniem.

Lody waniliowe? Byłoby wspaniale.

Nigdy nie było mi dane spróbować jakichkolwiek lodów. Liczebność potraw, a przy tym ich różnorodność, była zbyt duża, by móc je wszystkie zasmakować.

Nie mam tyle czasu, a nawet gdybym go miał, czy wtedy dostrzegłbym ich brak.

Pewnie nie. Nadal byłbym ślepy. Jedynie chwila, moment, w którym się poruszałem, była dla mnie rzeczywista i dostrzegalna. Teraz czuję niedosyt, to, co dotąd było dla mnie pięknem, stało się,  zwykłym nawozem mojego życia.

Jednak nie, na koniec chciałbym wyrecytować dziecięcą wyliczankę, tak..,  tylko ona w moim świecie, była prawdziwa, prawie namacalna.

W tych kilku jej słowach mieściła się cała prawda szczęścia i fantazji, która jest dana tylko dzieciom.

Małym osobnikom, którym natura dała dar widzenia rzeczy niewidzialnych, a nie widzenia rzeczy złych.

Tłum, zasiadający po drugiej stronie ekranu, nieznacznie poruszył się. Spowodowane to było napięciem, które z każdą, ulatniającą się minutą wzrastało. Nie tylko ono, ale również myśli oskarżycieli potęgowały się, zmieniając ich pewność siebie, pewność, która to pozwalała myśleć im, że wyrok był sprawiedliwy, że podjęli słuszną decyzję.

Ale czy skazanie człowieka można nazwać sprawiedliwością, kto dał im to prawo, by decydować, co jest dobrem, a co jest skończonym złem.

Z oka grubego Zdzicha popłynęła łza. Niedostrzeżona przez nikogo, opadła na poły jego beżowej marynarki, by po chwili wtopić się w jej zamszowy materiał, pozostawiając po sobie jedynie małe wspomnienie w postaci mokrej plamki.

Czuł się odpowiedzialny, gdyby tylko tego dnia, nie wyrzucił go z pracy. Każdy przecież zasługuje na szanse i to nie drugą czy trzecią, a na ich nieskończoność.

 

Starszy sierżant Tomasz Klej ściskał kurczowo czerwoną dźwignię.

„Ramię Boga” – tak nazywano tu zapadkę, która po opuszczeniu posyłała w stronę skazańca 2000 volt. Czekał na znak od dyrektora więzienia, który jednym skinieniem głowy, miał oczyścić świat z grzechów tego człowieka. Przynajmniej tak to sobie tłumaczył, on miał tylko pociągnąć ją w dół, nie chciał czuć się winny.

– Jestem tylko narzędziem – powtarzał sobie w kółko – tylko narzędziem.

Janusz ponownie zerknął na zegar, tuż przed tym, nim czarna kotara opadająca na jego oczy, odgrodziła go od świata żywych.

Przygryzł mocniej gumowy kołek, który wcisnęli mu wcześniej w usta, odbierając tym samym resztę należnej mu się godności.

Miało go to uchronić od odgryzienia sobie języka. Dotąd prawie niewyczuwalne elektrody, podłączone do ciała, zdawały się płonąc żywym ogniem.

Hełm kurczył się, z każdą sekundą i mimo nasączonych wodą gąbek oddzielających metal od ogolonej głowy, wrzynał się w skórę niczym korona cierniowa.

Tuż za uszami poczuł swędzenie, to mała mucha, owocówka. Wdarła się pod osłaniający twarz materiał. Przepychała się przez porastające na niej włosy, wywołując przy tym, swędzenie w okolicach policzka.

„Uciekaj muszko, uciekaj.

 Uciekaj muszko do dziury, bo cię porazi prąd z rury”

 

To mój czas – pomyślał.

Każdy ma swoją chwilę, tą jedną jedyną, która zmienia jego życie diametralnie. Część z was zostanie przypadkowymi bohaterami, inni zdecydują się zostać chirurgami, a jeszcze inni, zostaną wybrani przez innych.

Tak jak teraz ja. Siedzę tu dla was, dla waszej chęci wiary w sprawiedliwość tego systemu. Bo gdyby nie on, czym byście byli, pozostało wam wierzyć w słuszność waszego wyroku.

Tak jak i ja to czyniłem.

Dźwignia opadła w dół, jej zgrzyt uświadomił wszystkim, nieodwracalność tej chwili.

Ułamku, który zastygnie w ich pamięci, skaleczy dany moment na wieki. Będzie wstydliwą tajemnicą życia, o której nigdy i pod żadnym pozorem, nie opowiedzą swoim dzieciom.

Światła przygasły, a dusza uwięziona w ciele, wyrywała się z niego, miotając nerwowo każdym mięśniem napiętego ciała.

Po drugiej stronie ekranu ktoś z siedzących tam ludzi wstał, to był gruby Zdzicho. Z jego ust wypłynął niezrozumiały dla innych potok słów, ale nie dla niego, on znów czuł się wolny.

– Ele, mele, dutki
  Gospodarz malutki

  Gospodyni garbata
   I do tego smarkata

 

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur