Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Mariusz Klepaczko

PIGI



Wybiegł z mieszkania, a właściwie z porośniętego brudem baraku. Domku dla ubogich, co to był dla innych, wizytówką twardego stylu życia.
Na zewnątrz padał deszcz, spływał po ostrych rysach jego twarzy i ogolonej głowie.
Z oczu emanowała nienawiść, wściekłość, która postarzała jeszcze, jego młodą twarz.
Z za pleców, dochodziły go ostre dźwięki, stękającej matki, która to dorabiała chałupniczo jako prostytutka.
Pękł, upadł na kolana, nie wytrzymał bólu, który wrzynał się w mózg niczym tępy, pokryty rdzą gwóźdź.
— Dziwka, pieprzona szmata — wymawiał w kółko przez zaciśnięte zęby.
Wbił swoje otwarte dłonie w błoto, było takie śliskie, prawie ciepłe. Odnajdywał w tym uczuciu jakąś bliskość.
Z tyłu, dochodziły go dźwięki kwiczącej matki.
Słyszał, starał się nie słyszeć, krzyczała coraz głośniej, a drewniane łóżko zgrzytało, uderzając co chwilę w kartonową ścianę.
— Mamo, proszę nie.., nie dziś — szeptał, wciskając w pokryte błotem dłonie, twarz — mieliśmy razem zjeść śniadanie, mieliśmy razem przeżyć ten dzień.
Podbiegł do niego bezpański kundel, który traktował młodzieńca jak swego towarzysza.
Z początku przyglądał mu się ostrożnie. Jednak po chwili dochodząc do wniosku, że to jego pan, wbił swój pyszczek, pomiędzy dłonie, a twarz chłopca.
— Odejdź, odejdź pigi — tak wołał na psa, gdy miał dla niego jakieś odpadki — odejdź — wycharczał wściekły.
Pies nie rozumiał chwili, traktował to jako zabawę, szczeknął radośnie, odskakując do tyłu, by po chwili znów zanurzyć pysk w dłoniach chłopca. Odepchnął go.
— Nie teraz, pigi nie teraz — powiedział łagodniej.
Kundel jakby się uśmiechnął, wywalił swój jęzor, machając przy tym, oblepionym w błocie ogonem.
— Tylko ty, ty i ja, pieprzona wegetacja — uderzył zaciśniętą pięścią w kałuże, łzy pociekły w dół, ginąc wśród kropel deszczu.
Pies odskoczył, machnął jeszcze nie pewnie dwa razy ogonem, jakby zrozumiał, tak jakby dotarła do niego ta chwila. Odszedł.
Drzwi baraku trzasły.
— Hej, mały, może ty też chcesz zarobić, many, many? Usłyszał za sobą, szyderczy głos mężczyzny. Był dobrze zbudowany, mimo tego, młodzieniec odwrócił się i jednym celnym ciosem powalił go na ziemię.
Ciszę wypełniła muzyka, dobiegała ze starego forda, który przed chwilą zaparkował na podwórku.
Poczuł w sobie siłę, rytm gang-rapu, brzmiał teraz niczym hymn narodowy. Doskoczył do leżącego, kopnął go w twarz z rozbitego nosa popłynęła krew. Zmieszała się z błotem, deszczem i głośnymi krzykami osób, siedzących w samochodzie.
— Wal go, jebnij go w ryj — krzyczał starszy — rozwal mu ten pedalski łeb.
— Za matkę, za ojca — na chwilę spauzował — jebnij mu jeszcze.., ode mnie, kurwiszon pieprzony — dodał po chwili.
Bił, kopał, czuł jak wypełnia go siła, siła która pochodziła z ulicy, ze sposobu bycia i słów wydobywających się z głośników auta.
Mężczyzna bełkotał, już nie wyglądał tak groźnie, pewność siebie uleciała z niego całkowicie.
Deszcz opłukiwał jego obitą twarz z krwi, która zmieszana z błotem, nabrała teraz konsystencji i barwy truskawkowego budyniu.

— Masz dość, pewnie masz, ale wiesz co, gówno mnie to — krzyczał wściekle, zadając kolejne uderzenia — zdychaj.
Poczuł mocny ból prawej nogi, przez chwilę nie połączył go z hukiem i zapachem palonego prochu, który ulatniał się z lufy, wymierzonej do niego przez mężczyznę broni.
Ponownie chciał kopnąć, ale jedna z nóg odmówiła posłuszeństwa, upadł na ziemie.
Odruchowo walnął go łokciem w nos, pacjent stęknął. Kolejne uderzenie zadał głową, poczuł krew spływającą po czole, a raczej jej smak, który wypełnił swą lepkością i słodkością otwarte usta.
Widział jak mężczyzna odpłynął.
Z tyłu usłyszał krzyk matki, stała przed barakiem, była ubrana zaledwie w halkę, którą szybko zmoczył deszcz. Wilgotne włosy obkleiły jej rozmazaną od taniego makijażu twarz. Patrzył na nią, nie rozumiał wyrazu jej oczu, były mu obce, a zarazem tak bliskie.
Zaczęła biec w jego stronę, podparł się ręką by móc wstać. Poczuł w dłoni coś zimnego i twardego.
Znał ten kształt, dorastał z nim. Matka była już blisko, dzieliło ją zaledwie kilka kroków od niego. Szybko wstał, celując jej w twarz.
— Nie mamo, nie dziś — powiedział spokojnie. Zatrzymała się.
Drzwi forda trzasnęły, odwrócił się mierząc do zbliżającej się postaci.
— Spieprzaj! — krzyknął — spieprzaj.
Leżący w błocie mężczyzna drgnął. Młodzieniec opuścił broń, celując w jego rozbitą twarz.
— Nie, synu.., proszę — szlochała.
Było mu, jej żal, cofnął się dwa kroki w tył, co chwilę krzywiąc usta z bólu, który przeszywał jego przestrzelone udo.
Ponownie wycelował w jej stronę.
— Odejdź, wracaj do tej pieprzonej nory — mówił, próbując zamienić łzy w wściekłość — zrób to, wracaj matko, idź pieprzyć się dalej.
— Proszę, synu… nie… nie mów tak — wyciągnęła w jego stronę dłoń — proszę, ja dla ciebie.
— Dla mnie? — zapytał przez łzy.
— Ty.., ty nawet nie wiesz — złapał głęboki oddech — jak się nazywa mój pies — dokończył, spoglądając jej w oczy.
Chciał ją objąć, była mu tak potrzebna, nie ona, ale miłość, dotyk i zrozumienie.
— Spójrz na niego, zapłacił podwójnie — wskazał pistoletem leżącego.
Ponownie, mokrymi od łez oczyma, spojrzał na kobietę.
— Odejdź, idź jak najdalej.
— Znajdź nowe życie matko, inne od tego… Przyłożył zimną lufę do skroni. Za czym kula przebiła jego czaszkę. Przez tą krótką chwilę, nim dotarła do miękkich części mózgu, znalazł się na polanie z rodziną.., za nim upadł, uśmiechnął się, było mu dobrze.
Na podwórze wjechał radiowóz. Kundel podbiegł do pana, wcisnął swój pyszczek pod brodę młodzieńca. Leżeli tak przez chwilę w kałuży krwi.
— Odgońcie tego psa — krzyknął policjant.
— To nie pies, to pigi — wybełkotała.

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur