Tłuste cumulusy przesuwały się po bezkresie prawie czarnego nieba, przybierając przy tym, często formę organicznej postaci.
I gdyby nie fakt, że ubywało ich nad lasem, a przybywało na jego granicy z nim, mogło by się zdawać, że stoją w miejscu.
Co jakiś czas, czerń rozrzedzona światłem umierającej już błyskawicy, nie śmiało rozjaśniała wychudzoną twarz chłopca.
Ukrył się pod krzakiem, a jego skulona w przemoczonym ubraniu, drżąc z zimna postać, kurczyła się z każdym przerażającym dźwiękiem burzy.
Krople deszczu drwiąc z jego strachu, przeciskały się przez liście drzew, wpadając pod kołnierzyk chłopca.
Malec odliczał sekundy od kolejnego uderzenia piorunu, wsłuchując się przy tym w chaos, który w tym momencie zdawał się być bardziej uporządkowany niż jego dotychczasowe życie.
Uciekając z domu dziecka, miał tylko jedno marzenie, być w innym miejscu w innym czasie.
Miał dość upokorzenia, braku wiary w inne jutro, braku przynależności. Czuł, że to dla niego, nie ten czas, nie to miejsce. Wtedy tak myślał, dziś siedząc pod krzakiem w ubłoconym, obdartym z godności umyśle, jego dusza umarła, a ciało choć żyło, zdawało się być nierealne, nie jego.
Z dzieciństwa pamiętał tylko babciną wyliczankę, a właściwie wierszyk, który prześladował go w koszmarach sennych.
- Z Cienia w cień.
- Z mroku w mrok.
- Gdzie się schowasz,
- Mnóstwo zwłok.
- Raz dwa, trzy, zginiesz ty.
- Gdy zamąci ciszę zgrzyt.
Gdy go zabrali do domu dziecka, jego pięcioletni umysł, wymazał przeżytą z dzieciństwa traumę. Dziś jednak wszystko wróciło, najgorszy był zgrzyt z babcinej wyliczanki, który przeciskał się przez gęstwinę lasu. Był o krok za nim, czuł to. Nawet w domu dziecka zdawał się kryć w ciemnych zakamarkach pokoju, które chłopiec świadomie omijał.
Deszcz na chwilę zelżał, Tomek wybiegł z lasu, biegł w stronę światła, które obserwował od dłuższego czasu.
Chciał wybiec z cienia, z mroku, bał się zgrzytu, tego że ujrzy zwłoki, będące nierozłączną jego częścią.
Jego przemarznięte stawy odmawiały posłuszeństwa, a gołe stopy z każdym krokiem zdawały się coraz bardziej grzęznąć w błocie.
W ustach czuł metaliczny posmak krwi, a po polikach spływały zmieszane ze łzami krople deszczu. Światło zdawało się zbliżać, tak jakby samo dążyło do tego by się z nim spotkać, czuł, że chce mu pomóc.
To dodawało chłopcu sił i wiary.
Pod nogami poczuł twardy grunt, jasność otoczyła go swym ciepłem.
W tej samej chwili poczuł ból.., to zgrzyt.., na chwilę zapanowała ciemność.
Dogonił mnie, nie zdążyłem – Pomyślał chłopiec.
Jego ciało odbiło się o bok samochodu, który przekoziołkował na jezdni próbując ominąć biegnącego chłopca. Snop iskier wydobywający się z pod setek kilogramów rozdzieranej o asfalt stali, oświetlił porozrzucane po jezdni zwłoki, wypchnięte brutalną siłą z autokaru wycieczkowego, wśród nich leżał mały przemoczony chłopiec. Już nie czuł lęku.
Jego umysł przed zgaśnięciem, jeszcze przez tę jedną chwilę, buntował się.., nie ten czas, nie to miejsce... |