jak ryba oblepiona łuską delikatną i miękką
odgarniam płetwą błoto spojrzeń
beton ściekający z nieba torturuje mnie
poruszam się wolno jak krew w niedrożnej żyle
w asfaltowej gęstwinie dnia i nocy
obmywa mnie żrący niczym kwas uliczny prąd
rekiny na zimowych oponach osaczają mnie
piranie napływające ze wszystkich stron wgryzają się głodną ciekawością w moją twarz i obnażone ciało
nie mam siły szorstki piasek dotyku tutejszej fauny i flory drażni mnie
jak coraz bardziej bezłuska ryba pokonuję piwnice, korytarze, autostrady powietrza
dusząc się
wpływam do akwarium twojej miłości
|