Błyszczącozłote ostrogi podniebnego kowboja rozcinają brunatny grzbiet nieba Strumienie krwi ściekają z horyzontu brzucha Z otwartych ran lśni różowe mięso Wszędzie pełno sierści Skołtunione włosy opadają nisko na dachy domów, lepią sie do okien Obejmują czarnym śniegiem mosty i ulice i głowy uciekających Nikt nie może krzyczeć Prawie wszyscy się duszą albo ukrywają
Ryk cierpiącej ofiary, grzmot pejcza rozcinającego mięśnie Ostrogi wściekłego jeźdźca jak rozpalone pochodnie To jeszcze nie koniec. On się dopiero
rozgrzewa Tak poleglo niebo
|