Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Marta Chyła

Sensacyjna opowieść bez głębszych sensów

MARTA CHYŁA

STUK, STUK, STUK. SENSACYJNA OPOWIEŚĆ BEZ GŁĘBSZYCH SESNÓW

 

Głośny stukot łyżew uderzających o posadzkę rozlegał się echem w podziemnym, dusznym korytarzu, w którym jarzeniówki mrugały nieprzyjemnie. Najwidoczniej bardzo się jej spieszyło.

Ale nie na tyle, by obojętnie przebiec obok automatu ze słodyczami.

Przy maszynie ze słodkościami stało trzech rozrośniętych w szyjach ochroniarzy, Grzechu, Rychu i Jeremiaszek. Grzechu drapał się po przerzedzonej brodzie, Rychu zastanawiał się, czy lepszy jest stary Mars czy nowy Mars delight, i czy delight nie jest za dziewczyński, a Jeremiaszek szukał drobnych w tylnej kieszeni roboczych wycierusów.

Wrzuciła dwa złote w szczelinę, korzystając, że na razie żaden z ćwierććwierciinteligentów nie przejawia na tyle widocznej chęci kupienia czegokolwiek z automatu, by ją powstrzymać przed uzurpowaniem sobie prawa do pierwszeństwa. Szybkim ruchem wyciągnęła batonika, odebrała resztę i okręcając się na pięcie, prędko odeszła w kierunku wyjścia na końcu długiego korytarza.

-- Stój, laluniu – wycedził głośno Rychu, oglądając jej odbicie w szybce maszyny. Nie zatrzymała się na jego rozkaz, bo stała już od kilku sekund, zastanawiając się nad ukrytymi sensami napisu na drzwiach.

-- Kupić ci coś, czy wolisz pieniądze? – rzuciła z pogardą, wolno odchylając głowę w jego stronę.

-- Ostatni Mars w automatach tego budynku, suczo. Oddawaj. To limitowana seria – zawarczał, lekko się opluwając. Grzechu, Rychu i Jeremiaszek zaczęli się do niej zbliżać, podwijając obciśnięte na przedramionach rękawy.

Wtedy zgasły wszystkie jarzeniówki. Zupełnie jakby czuwający cenzor nie chciał pozwolić, żeby ktokolwiek zobaczył drastyczne sceny, tak nagminnie ingerujące w zdrowie psychiczne małoletnich.

Kilka lamp zapaliło się znowu, kiedy wycierała o koszulkę leżącego na posadzce Jeremiaszka zakrwawioną łyżwę. Odgryzła kawałek batonika, pchnęła drzwi z napisem ,,to nie jest wyjście” i weszła do środka, jakby robiła zaszczyt całemu pomieszczeniu.

Powietrze było gęste od dymu. Kiedy stanęła w progu, właściciel fajki wodnej próbował się ponownie zaciągnąć tytoniem o smaku karmelkowym, ale przybycie gościa wywołało u niego nagły atak duszności. Trzęsącymi się rękoma odłożył ustnik fajki, otworzył szufladę biurka, za którym siedział. Spod prasy, na łamach której zagląda się kobietom w migdałki od drugiej strony, wyciągnął inhalator. Pozwoliła mu się zaciągnąć do szesnastego razu.

Dobrze wiedziała, że ten pomarszczony pawian, De Cotceau, jej odwieczny wróg, biznesmen, mafioso i szalony naukowiec w jednym, chce tylko zyskać na czasie. Umie jej tylko grozić przez telefon, a w trakcie organoleptycznego kontaktu z kobietą zaraz musi brać antybiotyki.

-- Nie mam czasu ani ochoty na gorące przywitanie – odezwała się głosem tłumionym wściekłością.

-- Czuję wstręt do dynamicznych kobiet. Kobieta powinna widzieć, jak dalece może iść za daleko. Nie musiałaś tak nagle wchodzić – wyjąkał zmieszany De Cotceau, osuszając chusteczką pot z czoła. – Podobają ci się biura rachunkowe na pięterku?

-- Uwolnij je – zażądała gwałtownie, niecierpliwie przechylając się w jego kierunku. I pewnie nie miała na myśli biur.

-- Twardo! Liczę, że się dogadamy. Przekaż mi informację, na której mi zależy – powiedział z widocznym ożywieniem.

Zacisnęła zęby.

-- Nie lubię, jak ktoś nie chce ze mną współpracować – rozwodził się, przechadzając po biurze. – Zasycha mi wtedy w ustach. Żeby ci ułatwić przyspieszenie decyzji o kooperacji, chciałbym ci pokazać coś, co zrobi na tobie duże wrażenie – przez jego usta przemawiał nieobliczalny opętaniec. Nacisnął przycisk pilota podnoszącego kotarę przeciwpożarową, wiszącą na ścianie za biurkiem. Kiedy zasłona podniosła się na wysokość kostek ochroniarzy stojących za nią, a szaleniec patrzył z dumą na swój cud techniki, ____ chwyciła ciepły jeszcze cybuch fajki wodnej i uderzyła De Cotceau w głowę. Opadł bezwładnie na skórzany fotel na kółkach. Spojrzała w dół – za kotarą nie było już widać żadnych stóp. Niewiele się namyślając, wybiegła z gabinetu.

Minęła automat ze słodyczami.

W tym momencie wypadałoby napisać, kim jest nasza bohaterka, jakiego koloru ma oczy (0095E0), na czym jej zależy, jaką szkołę średnią skończyła i te inne bzdety. Najwyższy czas zastosować charakterystykę pośrednią lub bezpośrednią, albo przynajmniej podrzucić jej kwestionariusz Prousta. Ale, Drogi Czytelniku, mamy na uwadze Twoje dobro i lepiej będzie, gdy nie będziesz o NIEJ zbyt wiele wiedział, nawet kosztem kompozycji naszej opowieści, kosztem złych recenzji.

Niektórych rzeczy po prostu lepiej nie wiedzieć.

Minęła automat ze słodyczami. Minęła kilka drzwi gabinetów, opatrzonych naklejkami z napisem ,,ściśle tajne”, ,,wstęp surowo wzbroniony” oraz ,,przybyszom zero tolerancji”. Mrugające jarzeniówki, nieprzyjazna ochrona i napisy przeświadczające gości o nietowarzyskim trybie życia kierownika zakładu wprowadzały poczucie nieprzyjaznego osaczenia i ogólny dyskomfort.

Wbiegła do sali, którą chciał się chwalić de Cotceau, ukrytej za opancerzonymi drzwiami. Całe wnętrze przeszywały strumienie czerwonego lasera. Spójne wiązki promieniowania poruszały się nieprzewidywalnie, tworząc tym samym urozmaicenie drogi tym, którzy chcieliby się dostać do metalowej skrzynki w centrum pomieszczenia.

Usłyszała pospieszne kroki schodzących w ciężkich butach po metalowych schodach. Nie było czasu do stracenia.

Wypatrzyła na przeciwległej do drzwi ścianie małą, kwadratową szybkę, za którą migał zielony guzik. Przeczytała napis pod szybką: ,,w razie kaprysu stłucz sobie” i szybko rozsznurowała prawą łyżwę. Rzuciła ją z impetem. Kroki było słychać coraz wyraźniej. Łyżwa zbiła szybkę, wciśnięty guzik wyłączył laser. Przepołowiony but opadł głucho na marmurową posadzkę.

Właścicielka łyżwy zdjęła dla równowagi lewą łyżwę i podbiegła do metalowej skrzynki. Zaczęła się szamotać z kłódką.

Do pomieszczenia wpadli trzej zmachani ochroniarze.

-- Uch, znowu…-- jęknęła cicho, po czym jednemu skręciła kark, drugiemu wbiła szkło ze zbitej szybki w szyję, a trzeci powiedział, że ma coś do zrobienia na mieście, po czym wybiegł z krzykiem z sali.

Hm. Jeszcze akapit temu nie działo się nic aż tak szczególnego i może cenzor stwierdził, że już nie ma po co dalej czytać tej historii.

Powróciła do walki z kłódką. W desperacji uderzyła w nią lewą łyżwą, tak że wbiła się głęboko w metal.

-- Teraz jesteś bezbronna – powiedział nagle ktoś impertynenckim głosem. De Cotceau, stając pomiędzy nią a metalową skrzynią, celował w jej czoło ze sprężynowego Micro Uzi. Miał wielkiego guza na głowie i minę, która zdawał się mówić ,,jestem tak wkurwiony, że się nie pozbierasz”. Po ostatnim spotkaniu nauczył się, żeby nie odwracać się od niej tyłem.

-- Wyjaw mi tajemnicę, jeśli nie chcesz, żebym za dziesięć minut nie musiał odśpiewać za ciebie miserere – kiedy tak cieszył się swoją przewagą, zauważyła, że za jego plecami metalowa klatka lekko drgnęła. -- Gadaj, bo rozwalę ci łeb! – wykrzyknął brutalnie, bo nie lubił, gdy mu się nie poświęca całej uwagi.

Drzwi skrzynki, pod wpływem naporu z wewnątrz i dzięki przecięciu kłódki, uchyliły się lekko.

-- Niech będzie. Powiem – powiedziała, siląc się na udawanie zrezygnowania, zainteresowana drzwiczkami klatki. – Następstwem rozciągłości równoleżnikowej jest różnica czasu słonecznego, a następstwem długości południkowej jest różnica trwania dnia i nocy.

-- Cha, cha, cha! – zaśmiał się złowieszczo, jak to mają w zwyczaju różni szaleńcy po osiągnięciu pewnego pułapu wiedzy, którą mogą wykorzystać w niegodziwy sposób.

Z metalowej skrzynki wyskoczyły trzy psy, po czym rozpruły De Cotceau jak kopertę.

-- Chciałam, żebyś to wiedział przed śmiercią.



EPILOG

Po śmierci De Cotceau już nigdy nie narodził się pomyleniec, który wpadłby na pomysł prowadzenia kompleksów biur rachunkowości i instalowania w ich podziemiach klatek dla przechwyconych z kosmosu psów w celach hobbistyczno—kolekcjonersko—naukowych.

Biełka, Striełka i Łajka po wydostaniu się na zewnątrz zostały wyśmiane, bo nikt im nie uwierzył, że są Biełką, Striełką i Łajką. Nie wzięto pod uwagę tego, że w przestrzeni pozaziemskiej czas płynie inaczej i brak przyciągania ziemskiego może powodować zmiany hormonalne; dlatego Biełka, Striełka i Łajka wyglądały, jak przed wieloma laty.

Łyżwiarka po wypełnieniu życiowej misji, odeszła na emeryturę, ale otworzyła osiedlowy sklep ze słodyczami.

Od czasu do czasu walczy w obronie świata przed obłąkanymi dziwakami, ale już nie tak często, jak kiedyś.

 

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur