białe jak porcelana są twarze
wędrowców porannych
mróz skrzy się w powietrzu
grozi paznokciami
drzew
z francuskim manicure
przed podróżą
w nieznane
rozpieścili żołądki
czekoladową kostką kawy
bezdomne jak cukier
na dnie filiżanki
są ich dłonie w kieszeniach
ich oczy w twarzach
które nie mają w czym się rozpuścić
wokół których zniknęło rozkoszne ciepło
dookoła szkliste kości
piasek i sól
tak na wszelki wypadek gdyby
spróbowali upaść
powitalny poczęstunek ziemi
wspinają się
na śliskie wzgórza
szorstkie powietrze
stroszy się
niczym rozdrażniony kociak
i tak codziennie
wędrują
pod włos
jak palce drapiące grzbiet zwierzęcia
w pomrukach
i sierści wiatru
w drzazgach
i suchej spękanej skórze
i w zapomnianej wciąż ciepłej krwi