jaskółki
perły słońca rozsypane na blacie okna
obijają się o jego krawędzie
o siebie radośnie świergocząc
jak odpryski rzuconego szkła
jak krople srebrnej farby
strzepnięte z ciężkiego od ich zagęszczenia pędzla
ulatują na wszystkie strony
ale wracają
do tego samego punktu nad oknem
dramatyzując i śmiejąc się na zmianę
niczym włoskie rodziny
wracają
żeby wypełnić ramę okienną
żywym obrazem
migoczą krzyczą jak bursztyny w źrenicach morza
jak to jest możliwe, że tyle szczęścia naraz
tyle szczęścia
wykiełkowało tak blisko mnie
rozbudzony kot dnia
skubie trawę
jakby chciał oczyścić ją z rosy przedłużającego się poranka
każdy ruch
w zwolnionym tempie
przeciwstawia ptakom
cyrkowym małpkom szalejącym
na serpentynach słońca
jego kominiarska chłodna czerń
nakazuje schwycić jakąś jedną perłę
na szczęście
jakąś jedną wirującą światłem
kroplę
odpiąć
od klapy nieba
jaskółkę
zmieścić w palcach
wyjętą z gniazda
poczuć w sobie jej poruszający się życiem brzuszek
błyszczącą roztańczoną łuskę z niebiańskiego pędzla
przywłaszczyć sobie
kiedy on tam w dole
wznosi łeb ku górze i patrzy
patrzy
prosto w moje okno
|