chcę wrócić do domu
tutaj ćmy spadają z nieba
jak uwiędłe kwiatki
wdeptuję je w ziemię
idąc wieczorną ulicą
gryzonie świateł
wybiegają z krzaków
chrobot myszy
natarczywej myśli
chcę wrócić do domu
ulica pęka
pode mną, przede mną
chrupiąca tafla jeziora
nogi rozjeżdżają się jak kry lodowe
chcę tylko
do domu
a topię się w asfalcie
deszcz wyrzuca noworodki
na ulice
dzieci tutaj są rozgniatane
skamlą pod stopami tracąc przyszłość
krople wody
dłonie, wcale nie są po to aby je schwycić
potykam się o krawężniki rąk
słupy, garnitury, konfesjonały
pomniki, ławki, dachy
porzucone kawałki skóry innych
wędrowców
pióropusze zmagań
na wojowniczym czole nieba
fanfary czerwieni
flagi niepokoju
Bóg jak Indianin
biega z dzidą
opalony, mężny, w barwach wojennych
celuje w planety
i w zwierzynę pomiędzy
nimi
idę wieczorną ulicą
ona zwęża się w leśną ścieżkę
zarasta
drzewami nocy
gałęziami
szaleństwa
na których bujają się groteskowe klauny
mijam czarownice
z błyszczącymi krukami na ramionach
mijam matki ze śmiercią w oczach
i brzuchami z wiercącym się życiem
chcę do domu
tutaj larwy nie docierają do motyli
sutanny zmieniają kolor w świetle neonów
i swoje powołanie
alfonsi noszą krzyże na owłosionych torsach
staruszki obrzucają się maślanymi ciasteczkami
mijam zakonnice, które chcą kochać
ale kodeks im nie pozwala
i prostytutki, którym kochanie
zabrało godność
tutaj nikt nie może znaleźć się po środku
idę ulicą, która przedłuża się
w nieskończoność wieczorów
mijam rzeźnie, cmentarze
potykam o
zapach mięsa
z którego tak ciężko się
podnieść
z którego nie da się otrzepać