świat pocięty bezdusznym wzrokiem żaluzji pokornieje świat przed ostrymi niepozornie wyglądającymi narzędziami jest taki bezbronny
rozsypany
jego poszczególne części czarne kości drzew płaty mięsa i biały tłuszcz chmur
porozwieszane w jakimś niezidentyfikowanym układzie ale układzie
w rzeźni jest porządek
białe jeszcze czyste nożyczki spokojnie rozchylają suche wargi spokojnie otwierają miękką tkankę słońce leje się przez dziury w niebie złota krew sika z błękitnej żyły
na dachy i okna w okna przez okna moje na twarz chlusta krew niebo mdleje z rozwaloną aortą mdleje w uzębieniu mojej żaluzji w uścisku mojej myśli
białe paznokcie gładkie i cieniutkie płytki tipsów przymocowane do chudego palca tego pomieszczenia okna tylko tyle a wystarczy żeby ranić żeby bronić się i zamknąć boga w którejś szufladce i odciąć dopływ krwi posegregować dzień na niejadalne i jadalne fragmenty przemycić noc na chwilę albo na zawsze
wystarczy żeby wpuścić skamlącego psa światła błyskające flesze ludzkich spojrzeń albo kazać im węszyć gdzieindziej
składam dłoń wielopalczastą tak że pomiędzy jednym jest jedynie horyzont drugiego zgryzam świat tak że go nie ma unicestwiam w paznokciach zębach nożycach w miazdze żaluzji przy której tuż tuż jest czuły nerw mnie
|