od wieczora podróżuję
na wyspy bezludne
czasem wpław czasem łodziami
pełnymi karłów
i piratów
ślepych na jedno oko
jasne, na czarne widzących
w dzień podróżuję
do krain odległych nieprzystępnych
które mają swoich władców
dumnych właścicieli
podróżuję jak wiatr między pniami
zbyt ciężki by się wznieść
i porwać liście
do soczystego tańca
i jak powietrze po ogrodach
między kwiatami
które śmieją się z niego
i potrącają zapachem jego zmysły
nic więcej nie mając mu do zaoferowania
niczym robak między kamieniami
wślizguję się starannie
w chłodne otchłanie
pod nimi
podróżuję w ciemnościach
jak meteoryt
po równi pochyłej
w dół
po omacku
bez odwrotu
roztrzaskuję się o ziemię
podróżuję w słońcu
z wyschniętymi wargami
i spragnioną skórą
przez kontynenty, które nie dla mnie
do miejsc, które oddalają się
nocą
w defiladzie wampirów idę
jak w majowym pochodzie – wszyscy
jesteśmy tacy śliczni
uroczyści
tacy… winni
za siebie
i potrzebujący
podróżuję strumieniem światła
on prowadzi mnie
nieuchronnie niczym zdobycz
bo prowadzi ćmę do lampy
tak łodyga przywiązana do słońca
pnie się wzdłuż jego woli
na złotej smyczy wydeptuje swój
zniewolony kruchy los
podróżuję codziennie
piwnicami umysłu
ubrudzona
oszpecona nawykiem umierania
zagadką tutejszych miejsc
bliską rozwiązania
|