determinacja prawdy
paradującej na obcasach
po czerwonym dywanie świadomości
uciekaj
ode mnie, od siebie
od tego miejsca
w którym wszyscy się patrzą
w którym wszyscy widzą nas
biegnij
poza obręb światła
wygnij pręty nocy i stań poza
ty możesz, ty potrafisz
ty musisz
stąd uciekać
to był nasz kościół
w którym odprawialiśmy niekończącą się mszę
w którym błagaliśmy
wymyślaliśmy modlitwy
i formy przekupstwa
w którym na klęczkach
poruszaliśmy się
w którym
maleliśmy
ja tu zostanę
ty uciekaj
uratuj tą cząstkę która z nas została
siebie
to był nasz kościół
w którym umierali ludzie
i my wśród nich
obrazy spadały ze ścian
filary parzyły plecy
ławki lepiły się do dłoni
witraże pryskały szkłem i kolorem
w oczy
witraże nieludzko ludzkich twarzy
z prześwitami podświadomości
krzyże wspinały się po ścianach
same
w tę i z powrotem
schodziły i właziły na lampy
były też takie, które zatrzymywały się
pomiędzy nami
choć pot płonął na skórze
w tym miejscu panował chłód
chłód ścian
na których rozgniataliśmy wzruszenia
uczucia
i wycofywaliśmy się
chłód kamienia
którym obciążyliśmy
możliwości
to już skończone
tu nikt siebie nie słucha
my sami siebie nie słuchamy
czas ciężki jak wybijające go dzwony
ikony które porozwieszaliśmy na kaflach
są wściekłe
kolana krwawią
ileż można prosić o nakarmienie
nałogu szczęścia
wyjdź stąd
na ciebie coś czeka po drugiej stronie drzwi
wynieś mnie w myślach
tylko w ten sposób ja też tam mogę być
dzwony biją zawsze ostatni raz
wykorzystaj to
i nie wracaj
to był nasz kościół
w którym umierały sny
umierały marzenia
na ołtarzu jaki własnymi rękami
z własnego życia wybudowaliśmy
to był nasz kościół
w którym ustaliliśmy złego boga
|