Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Maryla Stelmach

A LASY WIECZNIE ŚPIEWAJĄ - II

A LASY WIECZNIE ŚPIEWAJĄ - II

 

  

 

Kiedy dwadzieścia trzy lata temu, zamieszkałam na wrocławskim osiedlu, patrzyłam z przerażeniem na metaliczne drzewo, pośród betonowych bloków, do których, przez okna wdzierał się gwar i hałas, nie milknącego miasta. Zapach spalin, czuć było najbardziej latem. Wtedy ulice pustoszały. Tramwaje pędziły po szynach mostem Trzebnickim, kołysząc się na zakolach torów, wlatywały rozkrzyczane na cicho drzemiące” Osiedle Polanka.” Wyrywały ze snu senne bloki, sennych ludzi i senne psy, wyprowadzane pośpiesznie na spacer. Ludzie szli zaspani do pracy, niosąc gazety, czekali na przystankach na podjeżdżające tramwaje. A potem powracali do domów zmęczeni, z pełnymi siatkami nadziei. Nieśli ze sobą, uśmiechy na każdą okazję, razem z tysiącem potrzebnych drobiazgów.

Aby nie zwariować, całymi dniami wybiegałam na balkon. Był to jedyny, mój pas ratunkowy, który chronił mnie, przed uschnięciem z tęsknoty za domem rodzinnym, kochanym lasem, łąkami i polami, pełnymi śpiewu skowronka. Muzykę lasów zamieniłam na jazgot współczesnej muzyki, galopującego miasta. Noce były bardziej łaskawe i tajemnicze. Cienie, wyrastały przy pobliskich latarniach, jak grzyby po deszczu. Upływały lata, gasły i zapalały się lampy, a ja stawałam się coraz bardziej podobna do metalicznego drzewa. Umierałam.

 
UŚMIECH DZIECKA
 

Dopiero, po urodzeniu syna, mój dom wypełnił się bardziej radosnymi odgłosami. Przeróżni ludzie pochylali się nad kołyską, mówili głosem nienarodzonych dzieci.

Kładli na stołach, pełnych butelek z ciepłym mlekiem, stosy niepotrzebnych rzeczy. Szafy pękały od dobrobyt. Przez cały dzień latałam na miotle, pomiędzy talerzami, kupkami o różnorodnych kolorach, zastanawiając się nad tym, jak to możliwe, że taka mała kruszyna, potrafiła tak szybko zaburzyć kosmiczny porządek świata. Wszystkie planety ciotek, babć i dziadków oraz członków bliższej i dalszej rodziny, zmieniając swój dotychczasowy bieg, krążyły dookoła jednej, maleńkiej planety, mojego syna Pawła. Laluni, jak mówiły na niego siostry szpitalne. Kiedy tylko przychodziło lato, pakowałam do torby wszystkie najukochańsze książeczki, zabawki, ciuchy i wyjeżdżałam z synem, na wieś. Ileż tam było radości. Biegał za kolorowymi motylami, słuchał grania pasikonika, albo przynosił dla mamy, kwiaty zerwane na łące. Godzinami opowiadał, o poznanych zwierzętach,  o których mu potem opowiadałam bajki, w długie zimowe wieczory.  Mąż, kochający miasto i mniejsze natężenie, wszystkiego co żywe, łażące, kąsające, szczypiące, wolał omijać wiejskie zagrody. Poranne pianie koguta, nie przypominało mu nigdy, muzyki Chopina. Upływały lata, dom na wsi opustoszał. Wszyscy jego mieszkańcy zmarli. Nawet pies Czarek. Z tęsknoty, przeniósł się do krainy wiernych psów. Potem, widywałam jego podobiznę bez względu na pogodę, na płynących nad lasem chmurach.

 
GDZIE ZOSTAŁO SERCE?
 

Powroty do miejskiego domu, były zawsze pełne płaczu. Woda z łez, przez całe lata zasilała rzekę Odrę. Po wrocławskich wałach, spacerowały rasowe pieski, wyprowadzające z domów, panów na spacery. Patrzyli oni, oczyma zazdrosnych  jeleni, na przechodzące obok młode i zgrabne łanie, zmierzające w stronę sklepików z piwem. Za nimi, młodzi mężczyźni, niosący w plecakach całą wiedzę pobliskiego liceum, szli na przygiętych nogach, zgodnie z wyznacznikiem liczb całkowitych. Potem kołysali się na nich pod pobliskimi drzewami, w zależności od ilości wypitego piwa. Wały nad Odrą, stawały się miejscem spotkań uczącej się młodzieży, gdzie nikt nie pobierał opłat, za mikroklimat miasta. A kiedy nocą, robiło się ciszej, zasypiały bloki, na podwórko wychodziły dzikie koty. Płakały głosem niekochanych zwierząt. Do późna w nocy, nawoływały się, lub gryzły o kawałek chleba, wyrzucony przez okno. Nikt jednak z mieszkańców osiedla, nie wsłuchiwał się ze szczególnym zainteresowaniem, w mało znaczące odgłosy, dobiegające z podwórka, ponieważ osiedle to, uchodziło za jedno z bezpieczniejszych we Wrocławiu.

 

               LASY I DRZEWA

 

Skoro nie mogłam powracać do mojego ukochanego lasu tak często jak tego pragnęłam, las zaczął przychodzić do mnie. Wyniknęło to z akcji spółdzielni, która dostała dotacje na zieleńce i drzewa. Posadzono na podwórku małe drzewka, krzewy i kwiaty. Aż któregoś dnia zauważyłam, że takie są wysokie, że konarami dosięgają do ostatniego piętra. Szczególnie strzeliste topole. Rodzina białych brzóz, roztańczyła pod moim oknem, płaczącą wierzbę. Patrzę teraz z przyjemnością na ten mini las, pośrodku miejskiego osiedla. Dobrze, że jest. Dzięki niemu mogę rozpoznawać pory roku. Słyszeć śpiew ptaka, zanim ktoś go nie spłoszy hałasem. Dzieci mogą bawić się w cieniu drzew, starsi ludzie rozmawiać o chorobach i polityce. I chociaż to płuca osiedla, nic nie potrafi zastąpić mi mojego prawdziwego lasu, w którym mieszkają dawni przyjaciele z dzieciństwa, duchy drzew.

 

Zimą rzadko wyjeżdżam poza Wrocław, ale kiedy nadchodzi lato, jak ptak, powracałam do drogich mi okolic. Włóczę się po starych kątach, polach i drogach. Odwiedzałam przyjaciół i mój ukochanym las. Widzę jak wiele zmieniło się na gorsze. Nikt nie porządkuje powalonych drzew, nie chroni lasu przed intruzami, którzy co roku, wycinają, dorodne jodły przed świętem Bożego Narodzenia. Coraz mniej w lesie jest grzybów, jagód, malin, jeżyn i pachnących poziomek.

               Więcej śmieci, tam zostawianych. Na ostatnim, spacerze, jakaś smutna melodia spowiła las. Zielonożółty liść upadł mi do nóg, a każdy liść, co na ziemię spada, z wiatrem w świat leci i opowiada:

 

KOCHAJ TE BRZOZY ZA DOMEM, CO PRZYSTANĘŁY W RZĘDZIE.

               I LAS I DROGĘ DO LASU

               CO BEZ NICH BĘDZIE?!
 
 
 
 
 
 
 
 

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur