A PSY UJADAJĄ
Czasem myślę o odległych latach, pachnących chlebem. Liściach zasuszonych w książkach, na dębowej
szafie. Dniach, pełnych nocy w ogródkach. Szumu lasu przy domu i śpiewu podczas pełni księżyca.
Przynosiłam do domu, mokre od deszczu, złote liście, piękne, barwne. Mój mały świat skarbów. Kiedy
ściemniało się wozy pełne zboża, pędziły do stajenek na drugi koniec stodoły. Kobiety wiły gniazda, rwały pierza
i układały na stołach miski pełne dobroci. Matka, jak topola strzelista, podnosiła do góry ramiona
Trzymała wiatr w niewoli. Kiedy odskoczył skarcony, do późna w nocy, czesał trawy na dorodnych łąkach.
W niedzielę pachniało w domu ciastem i maciejką. Zapach niósł sie w stronę lasu, skąd przychodziły sarny,
oswojone głosem końskich kopyt. Pierwsze kropelki deszczu tańczyły w kałużach, albo biegały po rynnie
nad budą rozszczekanej Jagi. Niebo huczało, rozpalało do białości przydrożne drzewa. Ludzie stawiali
gromnice w oknach
II
Kiedy drogą chodzili cyganie, psy ujadały głosem starych kobiet. Pędziły dzieci do szkoły.Wtedy
w polu było widac stojące kobiety, patrzące na zachód słońca. Pełzające szybciej od wiatru, gnały,
roztaczały spódnice, pochylały sie nad klamkami u drzwi. A potem ze znakiem krzyża wchodziły do domu.
Pośpiesznie zamykając okna. Chmary ptaków siadały na drutach słupa i niosły świergotanie, pełne
opowiadania o upalnych dniach lata. W południe na drogach pustoszało. Dzieci po chwili unosiły się
nad dachami, na bezszelestnych rowerach, jechały drogami bez drogowskazów, w strone stawu.
Wieczorem kiedy dogasały ogniska, po skoszonych trawach uciekały krety. Zasypiała stare stodoły.
W przykucniętych chatach zapalały sie światła w oknach na znak pojednania dnia z nocą. Cienie wyras-
tały strachami na twarzach dzieci. Przez okna wlatywały jasne anioły i niosły szaty z babiego lata.
Kładły na posłaniu pomiędzy kochanków. Trzepotały skrzydłami otulając wieś w DOLINIE SNU.
Na ścianach wisiały kalendarze z wykrzywionymi uśmiechami. Kartki opadały i rozpływały sie na wietrze.
III
WIOSNĄ ZBIERAŁAM KONWALIE DO NIEDZIELNEGO KOSZYKA MAMY. UKRADKIEM SPOGLĄDALAM
NA NIĄ. W ZATOKACH OCZU JEZIORA DOBROCI. W PARNASOWYCH IZBACH, DŁONIE POORANE,
ŻYZNE.
Lato przychodziło gwarem ptaków niczyich. Szumem wiatru w sitowiach, nad jeziorami nadziei.Topiło
wianki w wodzie.Rozpalonymi oczyma gasło w matczynych konfiturach, ostatnimi ciepłymi wspomnieniami
dzieci. Jesień przychodziła spóźniona, głogami wiła sie po ścierniskach, skrzętnie zbierając do fartucha
ślepe myszy, układając je, na runie leśnym, śpiewając kołysanki. A kiedy nadchodziły jesienne deszcze
wtulała je w gniazda nietoperzy. Nad wodami siedziały panny wodne, prały spódnice, suszyły na złotych
liściach. We włosy wpinały rzepy i piekły ostatnie ziemniaki z pól. Płynęły rzekami do ciepłych krajów,
zanim wody skuje lód.
IV
Zima zapowiadała swoje nadejście odlotem ptaków, na stacyjkach podniebnych odlotów. Bałwany
w czarno-białych strojach ujeżdżały sine konie. W białych liberiach przychodziły wrony, stukały w okna
karmników. Chodziły drogami pod kościoły, zbierały okruchy z tacy pani zimy. A kiedy dzwonki dzwoniły
przy saniach, konie pełne grzyw parskały, rozbryzgując kopytami biały śnieg. Ty wtulony w ciszę pól
patrzyłeś w moje oczy należące do świata. Teraz po latach, z rozrzewnieniem, czytam wiersz, napisany dla
ciebie. Na pustych polach, po których teraz hula zimy wiatr, widzę twoje oczy, dzikie, nieprzejednane,
wierne do zatracenia. Wyjechałam. W gałęziach drzew, pozostał tylko krzyk:
jesień dłonie kładzie, na samotne drzewa.
Idzie, idzie jesień, wiatr szalony śpiewa.
nic tu nie zostanie, kiedy przyjdzie jesień,
tylko puste pola, bo wiatr liście niesie.
potem mgła dokoła, drogi szlak przesłoni,
nikt nie przyjdzie do mnie, z mgły sie nie wyłoni.
tylko wiatr zawodzi, wiatr tak w sadzie płacze,
nikt nie kocha mroku, kiedy cie zobaczę.
|