Poemat „KLAUDIA” z cyklu : „Fantasmagorię”
1
Budynek pusty,
ale ściany żywe
żałosnym śpiewem
pod dotknięciem palców
ściany pękały,
oczy – okna mrugały
na pól przestrzeni,
wiatr chórem był wtedy
- z celi uciekła wariatka
Klaudia
z połamanej lalki
kropla krwi skapała,
przypatrz się bliżej,
czerni na bieli
sterylnej posadzki,
kiedyś tu spała,
jako poświadczenie materialności
przeprowadzonych badań,
wyrok skazujący
zdjęcia w gazetach
i oprócz pomruku masy
nie było wtedy nikogo.
2
To dziecko w kołysce,
huśtawka skrzypi na zewnątrz,
pod wpływem wiatru kołysanka
( huknęły drzwi
widocznie
zbiera się na burze )
pociemniało,
w tym pokoju jakoś mroczniej
pochyla się, czy cień to,
czy Odwieczny przybył,
zapisać na prześcieradełku
tragedię przyszłości
( chmury stworzyły kłęby...
groźne )
maleńki domek
maleńka dziecinka...
3
Szarpała za klamkę gdy usiadły obok niej,
pielęgniarz, rozbudzony i przez to zły
nałożył słuchawki na uszy.
I tak uważał ją za przeklętą,
a one...
siedziały tylko
wpatrzone
upojone powietrzem strachu
rozbite, lepkie i rozerwane
coś musiały przypominać,
skoro jej twarz wtulona w zimno
mokra od łez i przerażenia
nie chciała pamiętać
( liny, wiadra i noża
liny, wiadra i noża )
gdy ciepłe główki głaskała
czoła całowała, pieściła,
cherubinkom z Pól Elizejskich,
był maj, kwiaty kwitły i ona
ciągle czekała na niego,
i on głaskał te ciepłe główki
jasne włoski wplatał w palce
całował czarne kosmyki na szyi,
tak wcześnie, tak wcześnie
cóż w kącie stoi ?
liny, wiadro i nóż
liny, wiadro i nóż...
4
Mówiły: „anielska dobroć”
tak zadowolone z siebie,
może niektóre nawet kochały
lub swą miłość pamiętały.
Mówiły: „dobra dziewczyna”
a i on taki młody
jak przeszłość ich
pierwszego poranka po nocy.
Mówiły: „łagodna i miła”
jak kwiaty, łzy i rosa,
na pewno dumne z siebie
w tej bieli, co widać w Kościele
i uśmiechy pokrywały uśmiechy
misiów pluszowych i lalek,
tak zadowolonych z tego
że dzieci ich nie w zakładzie...
5
Z otwartych paczek zajączki w czekoladzie
czekały na niewinne zęby
a niechaj wyjdzie im to na zdrowie
droga biegła nie tędy.
I nikt nie przypuszczał
i nawet teraz nie wierzą
jak można w końcu z tych kalek
...
6
„Córeczko” szeptał.
Pokoik jaśniał od jedenastu lalek
które dał jaj w każdy dzień przypominający
jej narodziny
nim ogień pożarł
stopił jak wosk twarz
rodzicielki, czego zresztą
nie widziała i rąk skutych
wyprowadzanego,
na pewno musiała krzyczeć
czy usłyszała sapanie
czy Anioł jej podpowiedział
czy Demon wyprowadził
na manowce
kolejną duszę...
Jej siła nie powstrzymała siły
jej krzyk nie zagłuszył ciosów
gdy leżała, dziwiąc się temu
mokra i coraz bardziej mokra,
nie błędny ognik dotknął jej oczu
i wzniecił pożar
7
W marzeniach, rojonych tak długo
księżniczką na zamku siedziała,
gdzie tatuś król, mamusia królową
i tyle tylko wiedziała,
że ptak rozbije się o kraty
gdy wyciągnie doń swe dłonie
że niedaleko, na dróżce tej
z jeźdźcami biegły konie,
samotna była, chociaż gwar przy obiedzie
Szekspir po i cała drżała
zamknięta w ciszy, w imię opieki
czytała ciągle, czytała
z Dante po piekle wędrowała
nie wiedząc nawet, że stamtąd przyszła
w noc zimną, marcową, w blasku syren,
w kocyku krwią oplutym i ogniem skażonym
i twarz jej przeczyła piersiom spalonym
i dłonie świeże, choć swąd reszty ciała
dusza powinna wylecieć. Nie wyleciała,
nieszczęsna, na pastwę życia została wydana
gdy ciałko rury żywiły, może płakała
- za późno Aniele, spójrz, jak wyrasta
ze szkarłatnej łodygi kielich cudowny
jak oddech Boga, natury czar
gdy resztę pokryją szaty,
gdzieś się spotkali
i ona zresztą
ból kłamstwa gniotąc
nie pokazała,
dłoń w dłoni
twarz w pocałunku
choć kołnierz zawadzał
zdjąć nie pozwoliła.
W jamie ciemność się kryła,
w ciemność wąż węża żywił
agonią sierści, piszczącą trwogą
jeszcze kwilącą, gdy przełykana
tu gadzia para, tam ludzka para,
księżyc oświetlał, a gwiazdy
w źrenicach jak życie drgały.
8
Nie czarcie to przymierze, złączenie tego, co się budzi,
szczęśliwi, co mogą w fale rzucić się, odkryci płynąć,
nieszczęśni, ci topią swe żale w szarości ścian czterech i wierszy
a kto na rozdrożu stoi, skalanym będąc potworem
ten czas, co szaty zrzuca, po kątach ciska ubrania
ich jakoś to nie wzrusza, ich pełne żaru rozmowy,
on, czasem wzrokiem ucieka, dzieciaki w zabawie ogląda
spod powiek nie błyska jad piekieł, wężowej skóry nie ściąga
na pokuszenie zesłany i spala co nie spalone,
czy to spala się samo, wiedząc, co nieuniknione,
zabawa wiosny tragedią, sama człowieka rozbiera
który w słońcu się rodzi. Ona w słońcu umiera,
lecz ciche łzy wyciera, w nadzieje te dni ubiera,
w snach piękna, na jawie, gdy dzwonek lekcje przerywa
jak ona smutnie się toczą,
potworki, by z kwiatów wybierać
słód rześki, a czasem w przestrzeń wpatrzone,
w świat, który nie jest im dany,
do siatki serce przylega, Raj za nią nie jest im dany
niejeden przecież potworek jest w niej zakochany,
niekształtne wiersze jak palce, co papier orzą i kreślą,
pluszowe misie co w sobie tyle żalu i wyznań mieszczą,
bez luster, bez tego, co by ich przeraziło,
pewnie o sobie tak mało wiedzą, za kogo ich macie,
za ciała skłębione w ową noc straszną,
za krzyk potępienia ludzkiego sumienia,
kto kamień wziął i rzucił w jej ciało spalone pod szyją,
gdy resztki istnienia pełzały,
gdy szatan w tej krwi się pławił,
gdy wtedy Wściekłość runęła, wiążąc za ręce miłego,
czy on grzechem był, czy tylko ukochał
te życia zamknięte, choć chcące
te twarze szkaradne dla widza, dla niego przez to piękniejsze
skąd żal znał głębszy niż pogardę
strażników, dozorców, lekarzy, pielęgniarek,
gdy wchodził, swe palce wycierali
o nieskalane fartuchy, a ona, tak piękna, czekała
i prowadziła go w zieleń,
gdzie głosy radosnych duszyczek,
bo jeszcze noc nie zapadła.
9
Dziecięce palce muskały grzechotkę,
roześmiane oczęta,
( tak szybko się zapomina
to, co zostaje na wieki )
wspaniały pokoik,
- „oaza wśród stali – mówił on
gdy palce w palce
wiatr przetrząsał trawy,
gdy wstawała, na chłód straszny się skarżąc
gdy wstawała, bo kruki przez okno patrzyły
gdy odchodziła w tą szarość
brzękliwą skrzywionymi uśmiechami,
nie zabłądź tak nigdy, wędrowcze
w ten ogród chochlików,
karzełków, upiorków i strzyg,
bo kto wie, co nocą, choć śpią
dzieję się tutaj,
co stać się może.
10
Gdy odchodziła na chwilę,
sztuczną się czuła, to prawda,
z ukłonów chłód izolacji płynął
„jak ona wytrzymać to może?”
„jak piękna, anielska jej twarz”
„a jego znasz?”
„te dzieci... tam... no wiesz”
Choć psy, niepewne, odejść wolały
gołębie przy okruszkach siadały,
które rzucała, nucąc miłosną
sielaneczkę jakąś, co ją cieszyło,
jej pierś wszakże w słońcu czernieje,
kto o tym wie, on nie,
a co trzyma go tam, ona nie wie
czy dobro ludzki ma kształt
czy zaprzeczeniem jest tylko zła,
szacunek to nie dobroć,
oni dobroci nie wytrzymują,
ich szkoły jasnej wiedzy kościoły
ale szpetota więcej prawd wchłania,
chociaż nie pluszcze się w rzece,
bo wtedy piękno zawyłoby ze zgrozy,
wzajemny układ, niech żyje ten, kto żyć ma
niech nie szpeci życia karykatura innego,
bo kogo los karze, z głupoty czy z zysku
niewinną duszę lat maleńkości,
musi być oddalony, zamknięty, ominięty.
- „a czy ty, Klaudio, nie widzisz tego,
nie chcesz przyjść do nas ?”
( „chcę !” – dusza woła )
- „nie mogę, nie z wami me miejsce”.
11
„Jedźmy daleko, gdzie nikt nie czeka,
czujesz, jak rdza powietrze dławi,
to miejsce takie opętane
to miejsce kiedyś wreszcie sprawi...”
Palec na ustach
nie da się ominąć
drzewa przesadzić.
„Kto winny ? One?”
Strażnik znudzony ziewnął
poznał tę twarz,
strażnik zbudzony
spotkał swą śmierć
nie zwrócił uwagi
przyzwyczajony, nawykły,
skąd miał przypuszczać
że z czaszki nuda
wraz z mózgiem wyleję się...?
„One? One mnie wchłonęły,
te życia słodkie, do życia nie należące
jak blizna na zdrowym ciele”
- A ja to blizna
pod bandażami
gdy poruszona
- krwawi
„One?”
Nie patrz teraz,
bo biegną
zdziwione i zadowolone
a Ona po imieniu
wywołuje
i pojedynczo, do niego
coś szepcząc prowadzi
i gdy znikają za drzwiami
już nic słychać,
warto by zajrzeć,
żeby potwierdzić,
sprawdzić, czy Prawdę o tym napisali.
12
Matko moja
twarz twa stopiona
a moje ciało płonie
Aniołowie proszą: „choć twarz i dłonie
ocal, o Boże”.
Matko moja
tak szpetnie załzawiona
dlaczego taki żar
mnie obejmuję,
wody, mamusiu,
niech już nie bije
nie szarpie, nie drąży
niech już nie bije.
Aniołowie patrzą, obok drwi z nich
zwycięzca,
kolejny zresztą raz,
że to córka moja
na ciele naznaczona
od teraz do końca
a potem, gdy zejdzie...
- spójrzcie, jaka niesprawiedliwość.
Zawstydzeni bezruchem,
niedostrzegalni a będący
wskazują, kto cierpi
za pierwszy owoc,
za to, że opadł na świat
Łgarz ten,
Prześmiewca.
Dusza umiera.
Sygnały coraz bliższe,
a Ona się wiję, jakby już w piekle,
choć nie dawali jej szans,
coś tą iskierkę zatrzymało.
Szatana dar
by stać się miało?
Czy Boży dar
by przetrzymało ?
A cóż pozostało ? Bajkowe wizje
a Ona tym smoczym jadem
a gdy nie przyjedzie rycerz, by zabrać
a przez to żyły swe przetnie
a płomień z gładkością nie łączy
a przecież szansę dostała
i jej podobni
i reszta cała...
Przebrana, zakryta, obserwowała
kara to, czy łaska,
i tak się bardzo podobała
i nawet się kochała,
kamieniem nikt nie rzucił
choć prawa patykiem pisane
gdy w ciemnej sali suknie zrzucała
spotkała się z koszmarem...
A On był inny, delikatniejszy
zapewne miał plan zbawienia świata,
zieleń, płomień i zgroza
historię tę przyprawia,
zbyt delikatny, zbyt czysty
aby go wsiąść miała z Nieba,
a dzieci znów pod parkanem
wzdychają za innym rankiem.
A On na dzieci spogląda, co myśli ?
Myśli :
„Jestem ich Panem”
13
Cóż czyni Klaudia w parku,
jest z nim, czy bez niego,
bo przecież z kimś rozmawia
choć dzieci twierdzą, że sama.
14
Zbyt ciasno w celi jej było
bo za co została pojmana ?
Te dusze tak głośno jęczą,
żądają od niej wyznania
TO TY
palce wskazują, usta szept wymawiają,
On czasem w snach przychodzi
one ciągle wracają...
Chcę wyjść, tam być
a tam jużem wyklęta
( mówią, że ona wiązała
do wiadra, że zbierała,
że ona sama rąbała,
że krzyk pochłonął krzyki,
że znały ją, że ufały
i że nikogo nie miała)
- skąd oni znają te sprawy ?
choć przecież się przyznała
On wolność jej obiecał,
i prawdę im mówiła
że w noc na skrzydłach zleciał,
że taki piękny był i czuły
( a oni ołówkiem stukali
o stół,
coś zapisywali.
Niewinną skazali. )
...
Niewinną skazali.
15
Korytarz.
A za każdymi drzwiami
ci sami, niekochani.
Czyż nie lepiej
zapomnieć,
czasem...
Delikatny zabieg eutanazji
tak szeptał jej do ucha
i inne miłe rzeczy,
pierwszy raz, czy od początku.
„Nie widzisz Ty ?!” – wykrzyczeć chciała,
ale milczała,
z zielonością spojona
tych twarzy czerwieńszych
niż ściany,
by potem wtapiając się w nie
traciły coś z siebie,
czyż to nie one są częścią
konstrukcji tej,
czy ona też,
milczała,
kryjąc w sobie,
On mówił,
o wyzwoleniu, że nawet należy
szczęście dawać innym,
że łaskawie spojrzy Pan
i odda dobra tego świata,
za pokłon, za czyn –
o wiele więcej
i tylko zerwać potrzeba
i że to się wybaczy
„ nie widzisz Ty ?!” – wykrzyczeć chciała
ale milczała.
Ogród. Ogród i pełzające po nim, czy one
brukają zieleń, czy dojrzewając niszczą,
patrzy ona, a patrzy tak dziwnie,
nie widzieć tych serc bijących
niepotrzebne
inne
a te z tamtej strony
tak pięknie pozdrawiały
dziewczynę
( „To Klaudia, wiesz, że ona,
taka praca, taka piękna twarz,
palce pianistki,
i skromna, wciąż okryta,
czy upał, czy żar, czy susza”
Później tak samo głośno
że to nie do wiary
tak jakby Chrystus
drzewko oliwne złamał.
„Czy ja kłamałam ?” – zapytać się chciała
i zapytała.
16
Teraz nikt nie pamięta, że młodość w boju więdnie,
że człowiek potrafi świętość unicestwić,
nie znała przecież spokoju Kościołów,
potęgi ołtarzy, a gdy spadały razy
to nic nowego w praktyce społeczeństwa,
musieli zamknąć, by nie pamiętać,
i miejsca, i jej, lecz jedno uciekło,
znów życie ubodło gniewną Sprawiedliwość,
czy wessał się w nią wschodni duszek,
a przecież tylu ich było, było – nic więcej
gdzie step szeroki, gdzie szpital dla chorych,
gdzie ocean burzliwy, gdzie wanna z plastiku,
gdzie Lilith w przestworzach, gdzie Klaudia jest wreszcie
rozróżnij, bo znakiem są słowa.
One ciągle biegały, atomy się łączyły
cóż zrobiłaś dziewczyno, gdzie ten, którego nie ma ?
wrócił, z daleka był i głęboko wrócił
imię, nazwisko, teraz się rozebrać
A potem wyryta męka życia tego
zaległa cisza, okulary spotniały
to żyje. „A one czy żyć mogły, czy ja wraz z
Jeźdźcem przybyłam ?”. Waga zadrżała: kara i wina
co słyszy ktoś z tych ścian jęczących
skargę, czy czuję tę krew, czy prowadzi, kamień poleciał,
wiatr praw nie starł, tradycja została,
mów Prawdę
( jak w Prawdę nie wierzycie )
„Czy ja kłamałam ?” – zapytała.
Tylko jeden, ten w kącie mógł potwierdzić,
rozłamać nawet ten sąd, osąd, ale po co
zrywać opaskę, po co rozjaśniać ciemność,
Matkę swą zabijać, to nie jej dzieci, to ona jest nimi,
a w imię czego, w imię snu rajskiego ?
druty, kołyska, Prawo, śmiechy skrzekliwe
popsuły ciszę,
popatrz tam –
te kraty i kładki, jak ciało – czy miała na myśli
duszę swą ?
Opowiadała bajki gorzkie i bajki cudowne
i nie wierzyła w nie, tylko że one spały
i wtedy była naprawdę u siebie, ale ciągle wracać,
jak to męczyć musi, zrozumiesz to, co za oknem
gdy noc zamyka je, cóż ta lampa i książki zbójeckie te,
ktoś musiał tu w końcu oszaleć,
bo oddawali zniszczone i płodzili nowe
smarowali je śmiechem i sprawnie działały
jak mogłaś ? – w rytmie obrzydzenia
jak mogłaś – w rytmie stwierdzenia
jak mogłam sen przerwać, ale tylko zgrzyt
drażnił swym tępym drążeniem, proszę wyprowadzić,
pielęgniarz zły, bo musi, dotknąć, to żelazo
( czy zabrała to z sobą ? )
wiadro zostało, pełne, teraz puste
liny wisiały, trzymały, teraz puściły
ostrze w folii, penetrowało wszakże
to co pełzało, nie spało,
ale wbite w podłogę wyło, krzyczało,
szarpało się, żeby jeszcze
żeby co, popsuć tę ciszę, zanieczyścić strumień ?
łapało za palce, prosząc, On w cieniu
zlał się z cieniem, był cieniem, gdzie jesteś ?
One płaczą
One wrócą
One zdrowsze.
Nareszcie.
czyś cel miała, złość, nienawiść,
litość,
rozciąć łzy to mimo wszystko nieetyczne
chora może, albo ciało zawyło, to ciało co męką się stało
bo ojciec pił, bo ojciec był, był kiedyś młody i pił, i bił
i podlał ją, drzewko podpalił, pijany i stary
czy to tłumaczy ?
Blizny ?
Stuk.
Cisza.
Leczenie.
Izolacja.
17
Czerń łączy biel. Zlewają się w siebie,
bledną pewne podstawy,
czy dawny mezalians ? Tak nie sądź.
Oczy zaślepione słońcem, choć słońca pragnęły
niejeden już padł,
syn architekta
syn Boga Prawdziwego
syn bożka mitologicznego
to po co patrzyła,
czy o Klaudii myślała, kto wie
kobiece myśli splatane nici
wciąż płoną, skry sypią
syczą zranione, poparzone ręce
jak węże.
Dobra to córka ?
A, szepniesz teraz, że zrozumiałeś,
co było, przeszłość odtworzyć,
leżała w kołysce, czy uciekła z pryczy,
z nim nie leżała, centrum pominięte
zdjęcia to barwne świadectwa,
ostre, wyraziste uśmiechy
czy one kłamią ? Spójrz, widać przecież...
serc nie znajdź w opisie
czy po latach w trudach,
zbladła ? – nie sądzę
bo świeci świeżością,
fabryka zżera ciało,
zamyka
bramy
zwie się Wiecznością.
Dla niego inny świat, inny go pochłonął,
co chciał, skąd wiedzieć, nie byłby artystą
co później, nieważne, ponoć się spotyka
ich w kinach, w teatrach, w kościołach
podobno jedną twarz posiadają
a dusze dwie.
Kto zwątpić teraz chce
w dusze dwie ?
18
To miało być tak, że Boski Raj padł
Raj padł, że taka rzeczy kolei, mówił szeptem,
że są silniejsze moce nad Spokojność,
złudzenia, oto wiary owoce,
deformacje, czy Ty nie wiesz
że dusze niewinnych płyną do nieba,
czy ciała te mają czekać
na pierwszy cios, a gdy ciebie wspomną
zapłaczą do minionego ?
Nie warto...
Skryła się, znowu wolna – gdzie jesteś
niebyły – kochanku mój, przyjacielu,
ulice milczą, bo gdyby wiedziały
podniosły by larum
i masa ruszyłaby naprzód,
ale bramy są zamknięte,
ale Ty,
zostawiłeś, a one przychodziły
i Tobie przeczyły
dalej takie same,
dalej istniejące.
Ty, ty, ty...
Nie czuła się u siebie,
wyżej spała normalność,
skupiona i czekająca na dzwonek,
ale kiedy tak śpi
Ty...
patrzyłeś wtedy, jakoś tak poniosło,
nie wyciągnąłeś z głowy ostrza, nie pomogłeś
(znów zapatrzony
tak wystrojony
kulałeś, a oczy
prawie jak światło
latarki.
Coraz głębiej,
tylko czy ktokolwiek wygrał ? )
tyrania dobroci kazała pamiętać
tyrania rzeczywistości – nie ściągać,
zbyt niewidzialne to dla niej,
a zbyt widzialne dla nich.
Zdecyduj teraz kto ma rację
czy zmarłych zapytaj przed wiecznością
nim dojdziesz tam,
Tam.
Sam...
Dotyka tych ścian, odpychają ją
- wróć, szepczą, skąd przybyłaś
złość teraz, latarnie drżą z uciechy
gdzie cię zamknęli, gdzie byłaś ?
Tak blisko was, tak blisko
drzwi, krzesło, stół – to wszystko
przez cały czas idzie samotnie,
wyjrzyj czasem, przebij szklaną zaćmę
istotnie, być sens musi,
być odrzuconym, taki kontrast
ciepła wnętrz,
czy kochała ? Jak każdy, powiesz,
to wie,
wątpiła, jak czasem,
to zwykłe,
i śnieg topnieje i woda wysycha
Klaudia, krzyknij im w te drzwi,
bij pięściami w tą stagnację,
tyś niepokojem z gazet i monitorów
a oni śmieją się z takich demonów,
łzy śmiercią ty osuszyłaś,
wyprowadź ich z Domu Niewoli,
bądź więc przed nimi,
do grobu, w dłoniach posępnych
oni muszą być ciągle w ruchu
to ciała idące po drodze,
Klaudio, musi być jakieś wyjście,
poszukaj go, cóż w tej ucieczce
zatrzymać cię może ?
Ich groźne słowa ?
Milczysz ?
Błogosławieni Ci...
Smutnaś ?
Błogosławieni Ci...
wędrowcy, by dojść,
porzucają bagaże na pustyni,
a złoto dają za łyk wody,
bo tyle jest warte złoto,
ale ty więcej, więcej,
co znaczy odkupienie przez cierpienie,
miałaś na to całe życie
od bólu do bólu.
KONIEC
x
bo wszystkie dzieci umierają,
skargi i nic więcej
na zdjęciach zostają,
weszli, pusty korytarz i ta cisza życia
gdy wyszła, została sama cisza,
a gdy zaczęła docierać
oporny ruch krojenia mięsa
tak powoli, by wiedziały,
słabe ich rączki
( och, śpij kochanie )
nóżki kopią powietrze,
drgają ( śpij )
rozmazują się, rozbijają w pył
mury stałości,
oczy strwożone
u głodnych kotów
oczy łzawe
zmiętych futerek...
Ześlij Anioła, niech ręką powstrzyma,
Panie, znów nóż uniesiony, o Panie...
Jakżesz mam wygrać teraz ? Ta bestia
jest ciągle żywa.
Dumiel pilnuje bramy.
To wszystko się śni,
On znowu puka, chce wyjść,
a przecież... |