Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Monischa

Miasto moje, a w nim...

tłumy, tłumy i jeszcze raz tłumy. Tabuny ludzi w metrze, w tramwaju, w przejściach podziemnych, wszędzie...W godzinach szczytu miasto pęka w szwach. Jesteśmy osaczeni zgiełkiem, tumultem, smrodem i brudem oraz wszechobecną hałastrą pędzących bez sensu ludzi. Jestem warszawianką od pokoleń, urodziłam się i mieszkam na Mokotowie, w tym samym mieszkaniu, do którego po wojnie wprowadziła się babcia. Swego czasu na jednym z forów internetowych rozgorzała zażarta dyskusja na temat warszawiaków i przyjezdnych oraz kiedy można zacząć uważać się za prawdziwego warszawiaka - czy sam fakt urodzenia się w stolicy daje nam prawo do uważania się za warszawiaka? Jeśli nie, ile pokoleń wstecz musiało urodzić się w W-wie, aby takie prawo uzyskać?? Dyskusja była wręcz absurdalna. Jednak na pewno warszawiakiem nie zostaje się przez sam fakt kilkuletniego zamieszkiwania w stolicy! 

Przy okazji przypomina mi się dyskusja na temat wejścia w dorosłe życie warszawiaków oraz przyjezdnych. Komu jest łatwiej? Kto ma lepszy start? Nektórzy uważają, że to warszawiacy mają ułatwiony start poprzez sam fakt urodzenia się i mieszkania w W-wie, zwykle pracowicie drenujący  kieszenie rodziców. Przybysze z Polski uważają, że to im jest trudniej, ponieważ sami w obcym mieście muszą zapracować na mieszkanie, wyżywienie czy studia. Ale z drugiej strony zauważam z obserwacji, że to właśnie przyjezdnym żyje się lepiej z uwagi na ich determnację, przebojowość, większą skuteczność w szukaniu pracy i lokum. Zdani sami na siebie radzą sobie w stolicy o wiele lepiej niż my - warszawiacy. Nie twierdzę, że sukcesy nie są też udziałem warszawiaków. Ale nie zgadzam się ze stwierdzeniem, że nam jest łatwiej z racji samego urodzenia się w tym mieście. Nie zgadzam się,  ponieważ znam z autopsji start w dorosłe życie i jakoś szczególnie nie odczułam skutków przywileju bycia warszawianką.


Ale faktem jest, że nie lubię swego miasta. Czuję się w nim obco, stłamszona przez przyjezdnych nawiedzających nas niczym tatarskie hordy. Męczy mnie tłum, korki, ujawniające się przy byle okazji buractwo, prostactwo (akurat te cechy dotyczą niestety także rdzennych mieszkańców stolicy!), wszechobecny pośpiech i bezcelowy pęd ku czemu? Ze zgrozą spoglądam na szpetne szklane domy - biurowce wyrastające obok starych kamienic. Przykra jest dewastacja zieleni, środowiska naturalnego. Wciąż zadziwia regres stosunków międzyludzkich i więzi społecznych. Pamiętam swój przedwojenny dom z opowieści babci i mamy - po wojnie w każdym pokoju jedna rodzina, w każdym lokalu po kilkanaście osób. Zwykli, prości ludzie, którzy mimo wojennych przeżyć, trudności i przeciwności losu nie ograniczali się do zwykłego dzień dobry na klatce schodowej. W drzwiach nie było zamków, sąsiedzi odwiedzali się, rozmawiali, pomagali sobie nawzajem. Dziadek zasadził kilka drzew, przed Bożym Narodzeniem przywoził choinkę, którą wspólnie dekorowali lokatorzy. Robił to z własnej inicjatywy, za darmo. Ludzie byli dość biedni, nie mieli telewizorów, dvd, komórek, Internetu, a radio czy adapter to był szczyt luksusu! A mimo to ludzie byli szczęśliwsi, bardziej otwarci, serdeczniejsi, przyjaźniej nastawieni do świata i innych, bardziej zaangażowani w sprawy społeczne, normalniejsi. Wszyscy uczestniczyli w odbudowie stolicy, Zamku Królewskiego. Dziadek za talerz zupy pomagał w odbudowie elektrowni, w któej potem przez lata pracował. Wszyscy wiemy, jakie były realia życia i uwarunkowania polityczne. Ale ludzie jakoś dawali sobie radę bez zdobyczy cywilizacji końca XXwieku. Czy byli przez to ubożsi intelektualnie? Z pewnością w pewnym stopniu tak. Czy byli bogatsi wewnętrznie, lepsi, uczciwsi, przyzwoitsi, normalniejsi? Patrząc na współczesnych ludzi można stwierdzić, że chyba jednak tak.

Wracając do meritum wątku utwierdzam się w przekonaniu, że Warszawa teraźniejsza to obce mi miasto. Mieszkam tu, bo muszę. Wiem, że przyjezdni też nie przyjeżdżają tu dla przyjemności, ale w pogoni za pracą, wykształceniem, lepszym życiem. Jednak z punktu widzenia nas - warszawiaków jest przez to za dużo ludzi w tym mieście, że nie wspomnę już o naszych znacznie mniejszych szansach na znalezienie w miarę dobrej pracy. Wyprowadzka z W-wy? Czemu nie, ale dokąd i jakim kosztem? Trzeba podołać temu wyzwaniu zarówno finansowo, jak i dojazdowo. Nie uśmiecha mi się codzienna gehenna podróżowania do pracy pociągiem tudzież pks-em!! Tak więc muszę tkwić w tym wielkim mieście pełnym obcych i wyobcowanych, coraz liczniejszych watah ludzi...Być może kiedyś uda mi się zapracować na wlasny kąt poza stolicą bez konieczności jej codziennego odwiedzania. Teraz przychodzi mi do głowy tylko jedna myśl - gdzie ta Warszawa z piosenki Niemena???????

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur