Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

ocj

grill-patry

Byłem na rzeczonym, pożegnalnym grillu, gdzie lato zostało oficjalnie pożarte. Same damskie towarzystwo i ja jeden zwiędnięty jak winogron (tzn. rodzynek). Obecne tamże Panie były rożne i różniste, od zupełnie nijakich do przesadnie wyrazistych. Dama o imieniu bodajże Magda- ętelektualna pełną gębą (zresztą ładniutką skądinąd) opowiadała zebranym, kogo to ona nie zna, w jakim światku to się ona nie obraca, i inne tego typu wstawki. A że oracje miała płynną wszyscy panny słuchali, większość ze pewne z szacunku i dużej kultury osobistej pannie M. nie przerywała. Pani przyszła socjolog chciała mnie strofować jak sztubaka, szczególnie, gdy wycedziłem z niechęcią (żeby nie milczeć w dyskusji, bo nie wypada), iż statek w porcie we Władysławowie i LPR wraz z Młodzieżą Wszechpolską to kicz i tandeta. Dodałem jeszcze, że każda z tych organizacji nastawiona jest na tani poklask i tandetną propagandę. Wtedy dyskusja rozgorzała na dobre, niektórym panią pewnie dzieci jeszcze nienarodzone w brzuchach się przewracały. Rozmowa dotykała swoimi brudnymi łapskami spraw wielu, począwszy od statku Langenord i Romana Giertycha, a na kinie francuskim i Jerzym Urbanie skończywszy. Oczywiście nie omieszkaliśmy dotknąć postępującego feminizmu i innch kwestii mniej, lub bardziej związanych z tematem. Panna spotulniała po jakichś dwóch kwadransach, gdy okazało się, że ludźmi którymi wyraźnie szpanowała w rozmowie (wykładowcy, znajomi, znajomi znajomych etc.) znam również i jestem z nimi w większej, lub mniejszej zażyłości, co i tak mam głęboko w dupie. Nie ma to jednak jak znajomi ech… Obecna również była dam o słowiańsko- brzmiącym imieniu Marysia (nie Seweryn!), studiująca pierwszy rok filmoznawstwa w Poznaniu. Jakaż ona przepełniona była wiedzą akademicką!! O rany koguta!!! Wywalała się jej ta wiedza tak obficie, że niekiedy kapała na pobliską trawkę. A jak o filmach opowiadała, a jak o Oskarach perorowała- długo by pisać. (Tu mała konkluzja: wyuczony- nie znaczy inteligentny i mający gust!). Było nawet ok., do momentu kiedy nie zaczęła nieśmiertelnej nawijki w języku hiszpańskim dla zwykłego poklasku, co mnie lekko poirytowało (być może dlatego, że hiszpańskim nie władam). Mało tego!! Zestawiła Fridę z filmami Bunuela, co już jest zbrodnią okrutną!! Stwierdziła, że One Milion Hotel to film, który gwałci widza!!! ( o zgrozo!! Co on gwałci, skoro nie ma czym! toż to eunuch filmowy jest) Dalej mówiła o przeogromnym wpływie kina hinduskiego na obecną kinematografię amerykańską (sic!!!). No, ale moją czarę goryczy przelało stwierdzenie, że Harry Porter (czy jak to się tam pisze), którego oczywiście przeczytała jednym duszkiem w oryginale, nie dba o poprawność polityczną!! Trochę mnie podkurwiła tymi dyrdymałami, ale i tak byłem nad wyraz uprzejmy! Do tego te jej opowieści o literaturze pozytywistycznej i rozwoju kina niemego!!!! Oto kolejny przykład kolejnej niegłupiej, ale nie mającej własnych oczu i odczuć przyszłej filmoznawczyni. Ale przecież grunt to poprawność wszelka, a jakże!! Dlatego tez wszyscy jednogłośnie zgodzili się, że Wajda jest do dupy, a Kieślowski zajebisty!!! Piwko marek wszelkich się sączyło powoli, inne trunki owszem też! Dywagacje ulatywały we wrocławskie, zmącone powietrze, podobnie jak dym z papierosa marki marlboro. I było git! Atmosfera intelektualna pełną gębą, a jakże! Popisy i inne takie również. Na początku to nawet miałem ochotę pogaworzyć, ale po jakimś czasie mnie przeszło. Smutno jakoś się zaczęło robić, niby wszystkiego i wszystkich było pełno, a mimo to było pusto i kompletnie bezdusznie (znów mój jebany idealizm). A że żołądek miałem struty łykendową żółcią i piątkową, pitą niejako z musu, wódką, to czułem się kiepskawo (coraz częściej dochodzę do wniosku, że alkohol nie jest dla wszystkich, bo jak mówi łacińska maksyma : non omnia possemus omnes!). No i jeszcze gandzia palona w sobotę o czwartek nad ranem z jakimś przybłąkanym do towarzystwa trzydziestoletnim Australijczykiem dawała się we znaki i bynajmniej nie działała kojąco. Tak zdecydowanie zaprzestaje sporadycznego palenia marihuany, bo się kijowo po owym specyfiku na drugi dzień czuję, no i jeszcze mój mózgointelekt gorzej funkcjonuje. Ale wracając do grill party. Było też kilka dziewcząt, które znam i lubię od dłuższego już czasu. Wszyscy zadowoleni, fajnie i wesoło, gipsowe uśmiech na ustach etc. Dopóki szacowne grono nie dowiedziało się, iż dziadek organizatorki- człowiek wiekowy, po dwóch wylewach- stracił przytomność i jest w drodze do szpitala. Zapanowała chwilowa konsternacja, ale po chwili znów alkohol zaczął znieczulać serca i umysły. Niestety to nie był koniec, okazało się, iż mama mojej dobrej kumpeli (a przyjaciółki mojej Żaby) jest świeżo po amputacji piersi i że ma przerzuty na wątrobę, najprawdopodobniej martwica i dlatego nie można zastosować chemioterapii. Zwaliło mnie z nóg, podobnie jak informacja dzień wcześniej o moim rówieśniku (znajomym znajomych), który ni stąd, ni zowąd ma guza złośliwego na mózgu! Pierdolony rak nieborak!- przerażenie, które przeszywa mnie do szpiku - to jedyne co czuję, gdy myślę o tym. Czuję się jak ścierwo, które patrzy na to bezradnie, rozkładając ręce w akcie rozpaczliwej niemocy! I żadna wódka tego nie znieczuli. Bezradność, która mówi dość. Że te przykre rozmowy toczyły się na tzw. offie ogół nie zwracał na nie uwagi. Posprzątano pobieżnie łzy i powrócono do towarzystwa śmiejąc się w głos i grając swoje rolki. Więc dalej rozmawialiśmy o filmach, literaturze, muzyce i innych gównach. O Keanu Reevsie, Pawle Delągu i Adriannie Molu (angielski bestseller a la Hary Portier, tyle że bez fantastyki). Damy sączyły alkohol, który właził w nie, jak dobra wazelina. I jakoś tak obco mi było i dziwnie się czułem z tym swoim pozornym snobizmem intelektualnym i innymi gówienkami. I nawet o Homerze, schizofrenii i archetypach osobowościowych mnie się gadać nie chciało, bo i po co? Tak to się wyrzygiwałem psychicznie. Tak, tak słowotok płynie i mnie nie o mi nie!! Dobrze, że chociaż w dzisiejszej Wybiórczej o Krynickim piszą. Miał rację: język to dzikie mięso, które rośnie w ranie.
 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur