Ostatnia… Tylko po co? – o Ostatniej Macieja Malickiego
Błędem jest klasyfikowanie Ostatniej Macieja Malickiego jako zbioru opowiadań. Książce tej zdecydowanie bliżej do dziennika i to dziennika intymnego. Takiego, który może być zrozumiany tylko przez nieliczne grono odbiorców, w większości bohaterów poszczególnych wpisów. Dla przeciętnego czytelnika nowe wydawnictwo Malickiego będzie wyłącznie mało ciekawą relacją z kolejnych dni przeżytych przez głównego bohatera. Wypadałoby więc zapytać, czy ta książka musiała się ukazywać i czy nie byłoby lepiej, gdyby pozostała wyłącznie w formie dziennika pokazanego wspomnianemu, wybranemu gronu.
Z czym więc mamy do czynienia w Ostatniej? Jak powiedziałem z dziennikiem i to nużącym, nie mogącym równać się z najwybitniejszymi przedstawicielami tego gatunku takimi jak Dzienniki Gombrowicza, Dziennik pisany nocą Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, Dziennik bez samogłosek Wata czy tegoż Mój wiek. Malicki serwuje nam po prostu dość suchy zapis kolejnych dni – podróży z jednego spotkania autorskiego na drugie, posiłków w restauracjach, eskapad do barów, perypetii z wydawcami... W pewnym momencie kolejne rozdziały zlewają się ze sobą do tego stopnia, że naprawdę ma się ochotę odłożyć książkę z wrażeniem, że wszystko co chciał, autor zapisał na pierwszych kilkudziesięciu stronach. Przez te zresztą też nie jest łatwo przebrnąć i to z bardzo prozaicznego powodu – Ostatnia jest nudna i nieprzystępna dla czytelnika niewtajemniczonego.
Nie potrafią także zainteresować bohaterowie książki. Malicki zachowuje się tak, jakby wszyscy ich znali, wiedzieli kim są, pod jakimi kryją się pseudonimami i czego się po nich spodziewać. Niestety tak nie jest, więc opisywane w książce postaci dla zwykłego czytelnika wyglądają jak anonimowe papierowe figurki, które uczestniczą w niezajmujących (poza kilkoma wyjątkami) dialogach, wygłaszając przypadkowo włożone w ich usta kwestie.Za dużo w tym wszystkim prywatności, konieczności znajomości kontekstu… Bez tego jednak Ostatnia będzie zupełnie nieczytelna i nieciekawa dla odbiorcy, który zapewne odrzuci ją po kilkudziesięciu pierwszych stronach.Gdyby nie recenzencki obowiązek doczytania do końca uczyniłbym tak i ja.
Mówi się, że Ostatnia to proza życia. Jeśli tak, to naprawdę nie wyciągnęła ona z tego życia za dużo.Wystarczy porównać ją z wydanym mniej więcej w tym samym czasie Sajgonem Karola Maliszewskiego. Noworudzki pisarz ze zwykłej rzeczywistości potrafił stworzyć obraz naprawdę przejmujący, taki który zapada w pamięć i porusza, czaruje mnogością odcieni szarości. Malicki po prostu chlapnął farbą na ścianę, ale ta spłynęła po niej i nawet ślad się nie ostał.A w prozie życia powinno się wszak zajmować się tym, co nas otacza, powinna ona w pewnym sensie być zaangażowana.O ile widać to u Maliszewskiego, o tyle Malicki pisze głównie o sobie i swoich problemach, które, bez obrazy, ale nie są interesujące.
Przytacza w pewnym momencie Malicki następujący dialog:
- Schodziliśmy z gór. Byliśmy mniej więcej na wysokości tysiąca metrów, kiedy rozpętała się ekstremalna burza. Ciemno, wicher, wokół pioruny. Mojej koleżance oberwały się wszystkie metalowe guziki z kurtki, a ja przeszłam na „ty” z jednym panem.
- I co? – zapytała OB.
- Nic. Wróciliśmy do schroniska.
Dokładanie tak sytuacja ma się z jego książką. Niby coś miało wyjść, niby coś wyniknąć, ale nic się nie stało. Gdyby Ostatnia nie została wydana, polska literatura nic by nie straciła. No i w końcu po co publikować książkę, skoro będzie ona czytelna tylko dla nielicznego grona osób? Skoro chcemy pisać tylko o sobie i garstce znajomych nie mając do przekazania nic więcej? Czy nie lepiej pokazać owym zainteresowanym maszynopis? Moim zdaniem lepiej i wolałbym gdyby książka Malickiego w owym maszynopisie pozostała.
Maciej Malicki "Ostatnia (sto czternaście opowiadań o tym samym)"; Wydawnictwo: Czarne; 2010