Wreszcie zadzwoniłaś. W słuchawce piętrzyły się racje rzucane na oślep w kąty s-pokoju, niczym przedmioty rozsiadłe w bałaganie. Od drzwi do okna przechodziłem na palcach, mierząc wielokrotnie długą złożoność
w czterech metrach. Rozważałem tam i z powrotem docierające poczucie nie-winy, prowadziło rozmowę w tematach pobocznych, znajdując rozgrzeszenie nie słyszałem już wcale. Dorzuciłaś jeszcze cześć,
do usłyszenia. Odchodzisz zabobonna od roz-kazania fałszywych proroków słuchając, milczysz we mnie. |