Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Piotr Rybczyński

Turbulencja

 

- Od świtu do nocy to samo. Wstawiać dechy na przyczepę, gnać po tych oesach przez pół tego okurwiałego kraju, wystawiać dechy i wracać po nowe. Wiem jakie pekaesy będą mijać o której. Nawet jak opóźnione będą wiem. Zabieram tylko kiedy boję się że zasnę, raz leżałem w rowie. Dokąd ty właściwie jedziesz?
- Do Rybnika – utkwiła mi miejscowość ze spotu TV o strajkujących górnikach. Skąd mam kurwa wiedzieć skąd przybywam i dokąd zmierzam? Błądzę. Tylko przypadkiem można wpaść na coś wartego uwagi.
- Przerąbane tak jeździć w te i z powrotem, co nie?
- Ojciec też jeździł – wymyśliłem - woził styropian i inne ciężkie rzeczy na budowę.
- Najgorsze są sklejki – ożywił się - gówno wystaje, trzeba uważać. I godzinami układać. Wysadzę cię pod Zawierciem, na stacji na kogoś trafisz. Czego tam właściwie szukasz, jeśli wolno wiedzieć? Ze zwykłej ciekawości.
- Znajomych - kłamstwo to zdecydowanie największe osiągnięcie homo sapiens. Przykleiłem nos do szyby. Jak ja ten kierunek obrałem. Huta na hucie. Trzecia gromnica, licząc od żółtego karla typu G.
- Teraz nie otwieraj szyby, wali jak z murzyńskiej chaty. Za kwadrans zacznie się las, dobra godzinka i jesteśmy.
Pod słowem las krył się pas rekultywacyjny. Niby też drzewa.
- Zatrzymamy się na chwilę, zaschło mi od tego pyłu. Powinieneś postawić szoferowi kolejkę - skręcił w leśny parking - nie dolewają ludwika, a to należy cenić.
Zaparkował przed falistym barakiem „U Henryka”. Weszliśmy. Kilku dresiarzy, budowlańców, dwie zblazowane samochodziary ze wschodu, sądząc po makijażu jakby pomyliły stylistykę twarzy z malowaniem tankowca i centralnie zawieszone poroże jelenia na drewnopodobnej listwie. Magnetofon design a la upadek berlińskiego muru zdążył wycharczeć Stachurskiego „To ja typ niepokorny” zanim złotawe siki powoli przelały się do nocników dla dorosłych. Współtowarzysz zajął pozycję przy pierwszym stoliku od wyjścia, jakby się bał, że zapomni nagle o ciężarówce na zewnątrz i całej reszcie.
- Za podróż - pociągnął łyk kuflowego szczęścia- lepszego browaru nie trafisz w okolicy.
Przyjrzałem mu się uważniej. Rzeczywiście przerąbane. Znużenie, jakiego nie zmywa sen ani kąpiel, matowy wzrok nie przekraczający bariery kroku w przód, przerażająca odmiana ideowej zaćmy, rodzaj intelektualnego zeza. Łysienie plackowate, grzywka przeklejona potem przez całe czoło opadające ponad nim na plecy. Czarne paznokcie w koniunkcji z żółcią nikotynową na palcach. Betonowiec. Wyznawca i dowód na istnienie boga betonu. Ciągnie to wszystko do przodu jak stygnącą zaprawę wspólnie z otyłą, niegdyś ładną żoną, dwójką lub trójką gówniarzy obowiązkowo na studiach, co napawa go dumą bo on tej szansy nigdy nie miał, niedawno zmienił starego fiata na tanie zachodnie auto w leasingu. Za to soboty rezerwuje dla siebie zalewając się w knajpie wzajemnej adoracji, jedynym miejscu gdzie naprawdę czuje się pewnie, poruszając na forum okresowo-cykliczny wątek ostatniego mordobicia o jakąś upudrowaną zdzirę. Pewnie rozerwie go jeszcze czasem bomba w telewizji, wypadek na ulicy. Zgon na zawał lub raka. Chyba rzeczywiście lepiej o stanie swojej świadomości dowiadywać się z tabloidów. Przeniosłem wzrok na gości, uszczęśliwionych cieniem browaru. Odmłodzona pani z tacą ale bez własnej twarzy, łysy pan w szatni, kilku panów w dresach, wymalowana pani z papierosem, znudzony pan za barem, samotnie bełkoczący pan w kącie, nieprzyjemnie czerwona pani. Wymalowana pani chwaliła się białymi zębami, pan w kombinezonie mówił że butelka wódki to nic, samotnie pijany pan usypiał na stole, nieprzyjemnie czerwona pani wyciągnęła lusterko z równie nieprzyjemnej torebki, łysy pan z szatni sprzedawał papierosy bez akcyzy. Pomocnik pana z budowy głaskał panią z tacą po pupie. Pupa odmłodzonej pani wyglądała jak upudrowana twarz czerwonej pani. Dekolt pani z białymi zębami wyglądał jak głowa łysego pana z szatni. Dupa, dekolt, łysina, siwy dym.
- Najgorzej się stąd wychodzi – przerwał brutalnie obserwację.
Kiedy się podniósł krótkie konsumpcyjne ożywienie ustąpiło egzystencjalnemu znużeniu. Skąd to wredne poczucie obowiązku, irracjonalny byt stadny, autodestrukcja z premedytacją. Poraziło nas pobrudzone pyłem słońce. Paliło jeszcze mocniej wyglądem przypominając negatyw. Zapalił motor i papierosa. Wyłączyłem się mentalnie i dalsza droga przebiegała w milczeniu. Po trudnej do określenia chwili silnik zawarczał głośniej i zgasł, wywołując nieprzyjemną restytucję rzeczywistości.
- Co znowu do kurwy nędzy, wrócił z przeglądu, nie ma prawa się psuć.
Wygramolił się ociężale z auta i otworzył maskę. Żeby pozbawić go dyskomfortu, iż korzystając z okazji właśnie robię mu rentgena w schowku i zabieram jakieś skarby, z grzeczności wysiadłem za nim obserwując jak grube palce zmieniają powoli barwę z lekko żółtej na czekoladową. Skwar przechodził do apogeum.
- Kurwa, wygląda w porządku –wytarł ręce pro forma w czarną szmatę i wrócił do kabiny.
Kiedy ze złością uderzył pięścią w deskę rozdzielczą, strzałka paliwa strzałka powoli zjechała na dół.
- Zacięło się gówno – odsunął kotarę oddzielającą pasażera od ładunku i z trudem zaczął przeciskać się do tyłu odrzucając przedmioty, których zastosowanie zatraciło się tak dawno jak pamięć o nich samego posiadacza, typowego płatnika podatku od tezy o braku rzeczy zbędnych, w wysokości większości osobistej przestrzeni.
- Mam kanister – z triumfem uniósł blaszany pojemnik – szczęście w nieszczęściu, za jakiś kilometr stąd jest stacja.
- Ja pójdę – zaofiarowałem pomoc nie czując się na siłach siedzieć w blaszanej konserwie aż trafi się jakaś pomoc.
-Są jeszcze porządni ludzie – spojrzał na mnie z wdzięcznością- idź prosto do skrzyżowania, dalej na światłach w lewo i jesteś na stacji. Jak będzie otwarty sklepik kup jakąś wodę. No i nie spiesz się. Utnę sobie w międzyczasie komara.
Gestem odmówiłem zmiętego banknotu.
Zorientowałem azymut, podniosłem blaszak i powoli ruszyłem poboczem w stronę, gdzie linia horyzontu stykała się z brudną sznurówką szosy starając nie koncentrować na futurystycznym runie felg, rur, butelek, opon, metali kolorowych którego jedyną organiczną strukturę stanowiły jakby celowo i złośliwie podkładające się pod nogi korzenie, resetując co chwilę myśli, tak że w końcu musiałem skupić całą uwagę wyłącznie na podłożu. Kiedy w oddali zamajaczył cel przyśpieszyłem i po chwili stałem spocony pomiędzy dystrybutorami. Nieogolony, gruby i łysy typ w pomarańczowym fartuchu wysunął się zza filaru.
- Fuel się skończył?
Kiedy chciałem odszczeknąć coś o pasji ganiania między koleinami po roztopionym asfalcie jego twarz z lekko drwiącego przybrała współczujący wyraz.
- Do pełna? To ponad 10 litrów – wyszczerzył zęby ukazując spore ubytki – może do połowy?
Skinąłem na tak i wszedłem po wodę do przybudowanego z suporexu bunkra. Rozejrzałem się po szerszym niż można było założyć po zewnętrznej elewacji asortymencie. Zwykle jest odwrotnie, neony dyskontów drą się „weź mnie, to ja twoje szczęście”, a na plastikowych półkach kilkadziesiąt własnych marek – paszowych półproduktów z oczojebną ceną, po składnikach bardziej kojarzących się z chemioterapią jak jedzeniem. Zdezorientowany wyborem podszedłem do lady, za którą stała młoda kobieta beznamiętnie wpatrując się w nieokreślony punkt na ścianie. Też mam taką kropkę gdzie zakrzywia się przestrzeń. Kiedy już raz się na nią trafi nagle wszystko wokół zamiera, znikają ludzie i nawet ja sam, a komfort psychiczny tego stanu polega na tym, że niczego później się nie pamięta. Taka indywidualna czarna dziura. Kiedy podniosła głowę, jej oczy na ułamek sekundy zetknęły się z moimi. Jak przypuszczałem w rozszerzonych źrenicach odbijał się szczur. Nienawidziłem go w tym cholernym ścieku. Czaił się zawsze w zwilgotniałych gałkach migając setkami fałszywych odcieni. To przez niego nie rozróżniałem kolorów pod ślepo wiszącym słońcem skraplających się na powierzchni dwóch zaćmionych półksiężyców powiek w temperaturze ciekłego azotu. Jej wzrok osadzony głęboko w osobistej czarnej dziurze rozszerzając ją w każdej sekundzie jednakowością asfaltu, opon, kolein, dźwiękiem kasy fiskalnej powielanym w nieskończoność zdetonował nagle wszystko to co wiozłem ze sobą w nieznanym kierunku i zardzewiały zawias otworzył się ze zgrzytem, nie potrafiąc dłużej utrzymać pytań o znaczenia najprostszych słów. Siłą bezwładu wyrzucił niemo i świadomie stek niezrozumiałych wzorów, ciągów, czynności, upiornie zbędnych przy braku asymilacji potocznych znaczeń w przestrzeń przed sobą. W jednej chwili wykrzyczałem całą kurewską prawdę, że odwracają się ode mnie własne myśli, a żołądek, sumienie, rozsądek to stworzenia nie stworzone do symbiozy tylko wzajemnego pasożytnictwa, czyniąc ze mnie zdrajcę nasyłającego na siebie zbrojne kohorty, tłumacząc wszystko permanentną wojną o pokój duszy. I że dopiero wtedy przeraziły mnie zainstalowane w podświadomości jej standardy, kiedy zbudowałem we śnie bunkier. Kiedy podczas letargu w fazie rem nieznajomy filmował moją posesję wbiłem w ziemię tabliczkę „zakaz filmowania”, kiedy wyciągnął aparat pokazałem tabliczkę „no foto”, na dyktafon odpowiedziałem „zakazem nagrywania”, na pióro „zakazem sporządzania notatek”, na piersiówkę „zakazem spożywania alkoholu”, na skierowaną w moim kierunku papierośnicę „zakazem palenia”, w końcu chciał coś do mnie powiedzieć ale dostrzegł napis „strefa ciszy”. Indywidualna czarna dziura pochłania mnie nawet podczas snu, tak abym nie wiedział gdzie zakrzywia teraz przestrzeń. Coraz częściej jakiś niezrozumiały przebłysk niejasnego pochodzenia ciska mną o innego siebie, wywołując przyjemne nieliniowe cierpienie, przeradzające się w rytmiczny kafar przy braku woli poddania się. I nie przeraża mnie ten uzależniający ból tylko świadomość, że ta turbulencja w końcu minie, a korekta lotu wymusi prawidłowy kurs. Na samą myśl o tym jak mogę mieć dobrze robi mi się
niedobrze. W jaką idylliczną harmonię zaprogramowany przed narodzeniem pasażera rejs się dalej układa. Na pokładzie automaty podejmą kluczowe decyzje, kto będzie kurwą, kto papieżem, w tle tłum statystów powtarzający niezrozumiale i niepotrzebna nikomu słowa udający czyjeś rolę, co uzmysłowił mi mój artykuł o chlebie nieokreślonej faktury, świeżej barwy, tchnący dobrocią, bezpieczeństwem i sytością. A co ja kurwa wiem o chlebie? To dla mnie placebo, nawet nie okruch. Ostatni sen przed niekontrolowanym teraz utwierdził mnie w przekonaniach. Podczas niekończącej się wędrówki krętym korytarzem murowanego kolumbarium, którą często odbywałem w nocy obserwując po obu stronach rzędy nisz ze słojami wypełnionymi formaliną z głowami dawnych i obecnych znajomych odnalazłem szklany pojemnik z własna głową. I coraz wyraźniej kotłuje się pytanie skierowane ku własnej twarzy. Czym ja w takim razie patrzę? I że ono jest właściwe, nie ta nieskończona dokładność rejestrująca potknięcia roztoczy. I to przez nie musiałem wyjść z domu żeby nie wyjść z siebie, po raz pierwszy nie wiedząc gdzie i po co. Że w dupie mam blokersów, ptasią grypę, ibn Ladena, ale boję się Watersa kiedy śpiewa, że mogę latać ale nie mam dokąd. Inni? Niech będą jak ślimak, który idąc roztapia się w śluz w niedotartym trybie jakiejś przerdzewiałej maszyny. Jedyna rzecz, której teraz jestem absolutnie pewien to ta, że pewnego dnia nie będzie dnia. To nic, że nawet ptaki spuszczają z lotu w tej gorącej masie morowego powietrza. Żeby się wzbić trzeba tylko się rozpędzić, przeskoczyć ladę, reszta będzie mgnieniem. Pani mnie słucha?
- Zimną mineralną bez gazu – wbitym w blat wzrokiem odliczyłem pieniądze.


 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur