Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Plastelinowy Ludzik

1951 relacja z przesłuchania

Relacje ofiar, które postanowiły podzielić się tym co przeżyły, utraciły swą niedorzeczność. Pamiętam jak mówiły o tym szeptem, ze zrezygnowaniem, zwyczajnie, ale zawsze szeptem, wiedząc, że oprawcą może być każdy. Widziałem jak wracali z przesłuchań -  inni. Zgadzało się imię, nazwisko, adres, ale to nie byli ci sami ludzie, po których przyjechano w środku nocy, by złożyli parę wyjaśnień. Tamci stłamsili ich godność.

Od czasu do czasu po czwartej setce w obskurnej knajpie, któryś z nich bez ogródek wypowiadał monolog swych grzechów, które nie przeszły by przez gardło nawet w konfesjonale. Opinia słuchających nie była istotna. Wraz z poczuciem bezpieczeństwa, zburzono ich wewnętrzne blokady i tylko nieliczni wierzyli, że łaskawy czas odbuduje ich człowieczeństwo. Niektórzy z nas, kierowani litością, przysiadali się do nich, stawiali kilka kolejek, by posłuchać po raz tysięczny tej samej historii. Jedna butelka - jedna opowieść. Brzdęk szkła rozpoczynał nowy akapit.

Nigdy nie interesowałem się polityką. Jednak głęboko, pod gwarantującą spokój warstwą obojętności, gdzieś na dnie mego ja, istniało przekonanie, że cała ta władza wraz z jej systemem jest solidnie zwichnięta. Co jakiś czas, w chwilach szczerości opinia ta wynurzała się na powierzchnię, niczym potężna ryba chcąca nabrać powietrza na długie nurkowanie. W owych momentach unikałem ludzi; wolałem nie rozmawiać. Gdy nie ma się zbyt wielu przyjaciół, nierozsądnie jest, przysparzać sobie wrogów. Te kilka lat po wojnie nauczyło mnie nie ufać nikomu, nawet tym pierwszym. Tylko raz sprzeciwiłem się tej zasadzie. Załatwiłem lewe paszporty, aby wyjechać z Polski zabierając ze sobą moją dziewczynę Magdę. To wystarczyło, aby znaleźć się pod grubą warstwą gówna.

Przywieźli mnie przed północą. Rozebrali do naga, przepałowali na powitanie i zanieśli do celi. Odizolowali, nie wiem od kogo. Nim zdążyłem się rozgościć, gdy wzięli mnie na rozmowę. Wiedziałem co mnie czeka. Począwszy od celi, zacząłem liczyć kroki dzielące mnie od katowania: 45,46. Do sali przesłuchań prowadził podświetlany przez zdychające żarówki korytarz. Prosto i w lewo, w lewo i prawo, po śladach zaschniętej krwi. Mijając kolejne drzwi od celi, myślałem o znajdujących się za nimi ludziach. 83,84. 63 cele w 375 kroków podsumowałem. Było to ostatnich 375 kroków w życiu, jakie pokonałem o własnych siłach.

Gruby jegomość właśnie wycierał ręcznikiem kark, gdy pojawiliśmy się w progu niewielkiego pokoju. Protokolant w kącie przygotowywał maszynę do pisania. Zakładał nową kartkę papieru. Zbytecznie. Nie miałem zamiaru wdawać się w jakiekolwiek rozmowy.

Posadzili mnie na taborecie.

-         Gdzie załatwiliście paszport? -  spytał otyły typ.

Wiem, że gdybym nawet podał adres opozycyjnego biura paszportowego – o ile takie by istniało – to i tak standardowy łomot był nieunikniony. Najbliższą przyszłość zdradzało mi podniecenie, które roznosiło rozgrzewającego się naprzeciwko mnie grubasa. Facet nie należał do ludzi ciekawskich. Był zwyczajnym sadystą. Po zniekształconych pięściach dupka poznałem, że zadał już tysiące pytań, dziesiątkom podejrzanych osób. Boks nauczył mnie, że ciosy zostawiają ślady także u bijących, a pięści jego, szeptały mi nie jedną historię.

- Skąd macie paszport?! – powtórzył i zdzielił mnie szybkim prostym.

Najwyraźniej cios zastępował znak zapytania. Mój nos chrupnął i w polu mego widzenia wyrósł, przebijający skórę kawałek kości. Żeby wkurwić go jeszcze bardziej, zacząłem odpowiadać szczerze, szerokim uśmiechem, od ucha do ucha. Skutecznie. Gdy zaczął, czułem, że napierdala mnie jego urażona ambicja. Był mańkutem, to też konsekwentnie miażdżył okolice mej prawej skroni. Po kilkudziesięciu minutach, miałem wrażenie, że odgłos mej obijanej czaszki dochodzi z drugiego pomieszczenia. Te same pytania, ta sama odpowiedź, ten sam skutek. W pewnym momencie oglądnął swe powybijane palce, nastawił jednego i opuścił mnie na kilkanaście minut. Wrócił z jakimś żelastwem oplatającym mu dłoń. Uśmiechnąłem się. Wznowił katowanie. Po kilku godzinach, słyszałem jedynie pisk w środku mej głowy.

- Kurwa... przyznaje... twardziel z was. – wysapał mocno zmęczony– Dam wam pomyśleć czy warto dla tej kurwy tracić twarz.- Nie zdążyłem się uśmiechnąć. Zemdlałem.

Ocknąłem się na podłodze z głową pod taboretem, który czekając na me przebudzenie, maczał swe nogi w otaczającej mą głowę kałuży krwi i rzygowin. Świtało. Prawe oko znikło w szczelinie napuchniętych powiek. Poczułem, że lewa strona ciała dziwnie drga i choć było zimno wiedziałem, że to nie to. Odkleiłem się od papki, i aby się podnieść, zacząłem namierzać punkt zaczepienia. Chwyciłem się wezgłowia i niczym larwa na liść, wpełzłem na łóżko, na którym padłem głową na poduszkę. Chrzęst i trzask rozległy się w środku mej głowy. Świetlista, bolesna błyskawica przetoczyła się pod powiekami, wywołując kolejne rzygnięcie. Wytarłem łzy. Wsłuchałem się w ciszę; zamknąłem sprawną powiekę, i aby ukoić ból, zacząłem szukać snu. Nagle, wśród fal bólu pulsujących o brzegi czaszki, usłyszałem płynącą niczym niezatapialny kuter, piosenkę o uliczce w Barcelonie. Leciała ze spleśniałej poduszki. Zatopiłem się w niej całkowicie i po kilkunastu utworach usnąłem.

Obudzili mnie kolesie grubego, którzy wizytowali kolejne cele. Kilka minut tłuczenia, pałowania i drwin. Popuszczony z bólu mocz szybko wsiąknął w materac. Bezwład lewej części ciała pogłębił się. Z trudem ruszałem ręką, jakbym przespał na niej pół nocy.

Krótko po zmierzchu,  do celi weszło dwóch sporych facetów – jak się okazało-  zajmujących się transportem więźniów na przesłuchanie i z powrotem. Niesiony, pokonałem korytarz i siłą rozpędu wfrunąłem na teren grubasa. Uderzenie głową o posadzkę nie zrobiło na mnie wrażenia. Leżąc, zauważyłem nieobecność protokolanta. Grubas, dzierżąc kabel podniósł mnie i posadził na stojącym oparciem przy ścianie, krześle nieobecnego.

-         To, żebyś mi się nie zsuwał - wyjaśnił, starannie przywiązując mnie do siedzenia.

Przestał się zwracać w trzeciej osobie. Zrozumiałem, że mój uśmiech zamienił ten cyrk w sprawę osobista. Leżąc nad grobem drwiłem z niego, zamiast jak inni prosić o łaskę i to najwyraźniej go zaciekawiło. Zdjął koszulę i starannie odłożył na biurko protokolanta.

-         nie mogę przepocić, jutro córka wychodzi za mąż – wytłumaczył, nachylił się i dodał – ostatnia runda kolego.

Uśmiechnąłem się. Pierwszy sierpowy niemal wyrwał mnie z krzesła. Grubas kucnął i misternie zaplątał kabel, abym nie odleciał. Nie odleciałem. Tłukł mnie według upodobania, a głowa po uderzeniach odbijała się od ściany. Powybijane zęby grzęzły mi w gardle. Rzygałem własną krwią. Szybko straciłem przytomność.

Po tamtym, nastąpiło jeszcze jedno spotkanie. Kilkanaście minut temu przyniesiono mnie z powrotem. Czuje się ociężały. Jakbym zapadał się w siebie. Zdycham jak słoń, który złapany w niewolę nie odnalazł cmentarzyska swych braci. Pogodziłem się z faktem, że ostatnią rzeczą, którą zobaczę będzie obskurna cela, z poprzykręcanymi do podłogi stołem, taboretem, łóżkiem i czasem. Całe te pieprzone ZOO. Zima przeciska się przez umieszczone za kratą, niezamykane okno. A jednak nie mogę narzekać. Kwitnąca pleśnią poduszka podśpiewuje mi, przynosząc odrobinę ulgi w mym oczekiwaniu na śmierć. Trzymając na niej głowę, wciąż słyszę wydobywające się z niej melodie. Nadawane utwory pokonują podłogę; wdrapują się po nogach łóżka; podciągają na sprężynach; przenikają materac; wskakują do poduszki, z której spływają po małżowinie do mego ucha; startują z głośnika włączonego gdzieś w budynku radia, którego brzmienie przenika przez ściany, uspakaja i pozwala pogodzić się ze śmiercią. Niektóre piosenki unoszą mnie ponad dach więzienia. Nuty zaostrza wilgotny zapach pleśni.

Mój ojciec powtarzał, że strach to nieproszony gość, który najbardziej lubi wpadać niezapowiedziany. Na szczęście ten o Magdę już przestał się pojawiać. A może nie odszedł, przykleił się do mnie jak te brudne ubranie i nie zauważam go przez przyzwyczajenie. Tak, to jedna z niewielu rzeczy, którą bóg i diabeł ulepili na cztery ręce. Miałem nie myśleć o Magdzie. Nie tutaj. Co to oznacza że człowiek łamie dane samemu sobie słowo.

Leżę na lewym, martwym już boku i czekam na zejście drugiego. Wciśnięty w kąt, uciekam przed niegaszonym światłem, nieustannie przypominającym, że sen jest przywilejem ludzi wolnych. Wybijając rytm butem o krawędź łóżka, daję zaglądającym tu skurwysynom znak, że jeszcze nie zszedłem. Butem bez sznurówki, abym nie miał się na czym powiesić. Słyszałem niejednokrotnie, że dbają tylko o informacje, które posiadasz. Po kilku dniach przyznasz się do wszystkiego, albo nigdy nie zawiążesz już butów. Do niczego się nie przyznałem.

Gdy człowiek jest zamknięty, liczy się każda namiastka wolności. To pomaga pozostać sobą. Zapięte kajdanki wywołują uczucie klaustrofobii; jak niegdyś dyby, jak gdzie indziej kaftan bezpieczeństwa - stworzone by więzić ludzi. Szaleństwo byłoby dla mnie drogą ucieczki, chociaż, chyba tylko wariaci wiedzą czy jest ono sednem czy przeciwieństwem wyzwolenia. Gwarancji nie ma. Jak z Bogiem. Dowiadujesz się wszystkiego dopiero, gdy jesteś po drugiej stronie. Już niedługo będę znał odpowiedź i na to pytanie. Zamek od drzwi hm.. pewnie kolejne przesłuchanie. Grubas nigdy nie sypia.

-         Wynieść go. Zawieźć do domu jeszcze przed świtem. Wstawił się za wami ktoś z góry. Ktoś kto wróży wam karierę bokserską obywatelu. Żegnam.

-         Pod ramiona. No idziemy.

-         Ogarnijcie tu trochę, zaraz przywiozą kogoś na jego miejsce.

-         Wypuszczają zdrajcę?

-         Powołali go do kadry bokserskiej. W maju leci do Mediolanu.

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur