Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Plastelinowy Ludzik

Brat na wynajem

Zaczęło zmierzchać kiedy Pan Jan składając czarny parasol, dotarł do grynszpanowej kamienicy, położonej w północnej części miasta. W równie szarej jak okolica skórzanej walizce, która po strzepnięciu wody z parasola ponownie zatrudniała jego lewą rękę, spoczywały dokumenty świadczące o tymczasowości zaplanowanej wizyty. Na trzecim piętrze budynku staromodny dzwonek wydał z siebie ptasi trel, Pan Jan ściągnął kruczoczarny kapelusz, przetarł dłonią usta, po czym zastygł w pełnej dostojeństwa i obowiązku pozie.
    - Proszę wejść! - przecisnęło się przez drzwi.
Pan Jan zostawił na klatce rozłożony parasol, wytarł deszczówkę z podeszew, przestąpił próg i przystając w oczekiwaniu na dalsze instrukcje, zatopił obcasy w puchatej wykładzinie przedpokoju. Korytarz w ciemnozieloną tapetę wypełniały skoczna, żydowska muzyka i woń kadzidła wzlatujące aż pod sufit, gdzie poniżej gipsowych zdobień trwało musze krążenie. Solo chasydzkiego klarnetu odbite od uchylonych drzwi na końcu korytarza, nabierało wyrazistości, klarowności, figlarności. Chwilowo nikt nie szedł w ślady instrumentu, więc Pan Jan w napływie prywatności rozpoczął manewr drapnięcia swędzącej rzepki kolanowej, ale coś skrzypnęło i zatupało w bocznym pokoju, na powrót usztywniając jego sylwetkę. Wpojona bowiem przez biuralizm sumienność wobec służby, wywoływała w nim grozę przed unikaniem zobowiązań, przeradzającą się w panikę na myśl o możliwości ich nie realizacji. Zniecierpliwiony niepewnością zrobił pół kroku o mały włos nie zderzając się z wybiegającym mu na spotkanie, wąsatym podrostkiem.
      - Proszę wybaczyć! To z winy butów!!! – tłumaczył się pokazując palcem na za duże obuwie, ubrany w ogrodniczki i gumowe rękawice, podstarzały karzeł. Przedstawił się:
    - Stach, ale pana brat woła na mnie łapka - podniósł uśmiechem wąs, wyciągnął w górę embrionalną, nierozwiniętą kończynę, zdeformowaniem tłumacząc swoje przezwisko. Mleczna guma rękawicy na zniekształconej rączce, wywołała śladowe wzdrygnięcie. Stach uśmiechnął się usatysfakcjonowany wywołaną reakcją i wrócił na ścieżkę formalną:
     - Pana płaszcz, kapelusz, obuwie.
Pan Jan zdjął buty i zaskamlał uderzony wyrwą w brylującej, jak dotąd, elegancji. Ryczący, rozpasany niedokrwistością paluch wylazł skarpetą, zatrzymując właściciela w pełnym zakłopotania zgięciu. Prostując plecy postanowił przez resztę wizyty trzymać bladość w bolesnym podkurczu, drętwiejącym zawinięciu, podwinięciu. Stach, nie bez związku z sytuacją, odwrócił się, wąsem strzygąc, nadmiernie badał wilgotność płaszcza.
- Zanim pan sfinalizuje kontrakt, odzienie będzie suche i gotowe do drogi - nawiązał. - Pański brat oczekuje w sypialni.
Przedpokój był dłuższy, niż mogłoby się wydawać, stojąc w progu mieszkania. Pan Jan zdążył połączyć liniami piegi na łysinie Stacha i zwielokrotnić powstałe figury geometryczne w mijanych lustrach. Para zatrzymała się przy mosiężnym dzwonku z plecionym sznurem.
    - Proszę zaczekać, zaanonsuję pana przybycie.
Stach pociągnął za dzwonek i zniknął w wejściu sypialni.
Melodia ustała, w powietrzu pojawił się odgłos górskiego strumyka łamanego kaskadą. Pan Jan poczuł w nozdrzach doskonale znany mu zapach farmaceutyków, którym przez lata pracy zdążyły nasiąknąć jego trzy służbowe garnitury.
      - Proszę zasłonić lustra - zwrócił się do wychodzącego z sypialni Stacha.
      - Slużę.
Owalna, przestronna sypialnia miała barwy dojrzałego, niezerwanego migdału, na mistrzowsko zdobionych meblach, dogasały spopielone kadzidełka, w tle szumiała fontanna. Ściany przyzdabiały dziwaczne malowidła ze zniekształconymi, pozbawionymi twarzy kobietami. Po środku tureckiego dywanu, przy przepastnym, indyjskim łóżku z ręcznie wykańczanym wezgłowiem, leżał smutny, patetyczny dog. Wystrój psuły apteczne powietrze i skomplikowana aparatura, z mackami kabli wchodzącymi pod kołdrę pacjenta. Odbiorca leżał na boku, głaskał powietrze nad srebrną tacą z pustymi fiolkami po morfinie, jednak gdy tylko poczuł na sobie wzrok, wskazał na przygotowane dla gościa kolonialne krzesło.
    - Zanim zaczniemy, niezbędny jest pański podpis i dopełnienie procedur -  powiedział Pan Jan po zajęciu wskazanego miejsca i rozpięciu, służącej mu od lat, teczki.
Wyciągnął plik dokumentów, parę eleganckich piór, słoiczek z atramentem oraz drewnianą pieczątkę.
    - Wygląda pan zupełnie jak On. Gratuluję - winszował wątłymi, ochrypłymi słowami, obserwujący przygotowania, właściciel domu. - Czy pan nas liczy? - zapytał.
    - Niewolno udzielać mi tego typu informacji. Klauzula tajności - rozłożył ręce w geście niemocy Pan Jan i zaczął nabijać, niczym strzykawki, przygotowane do podpisu pióra. Po chwili wytarł stalówki wyciągniętą ze spodni chustką i rzekł:
    - Mam przy sobie pański, wypełniany telefonicznie, formularz. Teraz przeczytam zawarte w nim informacje, w celu potwierdzenia zgodności ze stanem faktycznym - oparł się wygodnie o krzesło wycierając dokładnie palce. - Nr A196/11, bankier, lat 37, brak krewnych. Sugerowany członek rodziny: Brat. Czy wszystko się zgadza?
      - Tak. Zaznaczam, przy okazji, że pozwoliłem sobie okłamać mego sługę, informując go, że jest pan moim dekadę niewidzianym, rodzonym bratem - wycedził przekręcając się z nadludzkim wysiłkiem na plecy, klient. Towarzyszący manewrowi grymas bólu był większy niż odchylenie od pozycji, którą wcześniej zajmował. - Żywię nadzieję - wznowił po kilku głębszych oddechach. - Że nie ma pan nic przeciwko.  
      - Nie, wręcz przeciwnie, wpłynie to na mnie mobilizująco - powiedział przerzucając papiery Pan Jan i wrócił do odczytywania formularza:
    - Koszty uregulowano przed terminem. Z dokumentów wynika, że nie miał pan sugestii odnośnie zmian biograficznych. Czy pragnie pan, w tej chwili, wnieść korekty w przesłanym do Firmy życiorysie?
      - Nie -  powiedział, wpatrzony w sufit nad łóżkiem, klient. Po jego szczeciniastych, wychudłych policzkach toczyły się pierwsze łzy. - Nie mam żadnych zastrzeżeń.
     - Tym samym, proszę pana o złożenie podpisu.
Pióro nie chciało słuchać żylastej ręki, rozedrgane nazwisko pogrubił dwukrotnie.
    - Niech pan wybaczy tę słabość. Drugi raz w życiu jestem szczęśliwy – tłumaczył wytarte łzy.
Pan Jan schował umowę w przegrodę aktówki, wyciągnął lusterko i grzebień, odkleił zaduchem przywartą do czoła grzywkę, zaczesał. Po pedantycznym przygotowaniu do konsumowania wyznaczonej w umowie roli, położył dłonie na poręczy krzesła i rzekł rzeczowo:
    - Pana ruch.   
    - Stach?
Pan Jan obdarzył go wyuczonym uśmiechem.
    - Umowa nie zawiera przeciwwskazań. - odwrócił się na krześle i wzdrygnął po raz drugi. Stach już stał za jego plecami ścierając zniekształceniem gulasz z bogatego wąsa.
    - Buty - wyjaśnił cichość jaką się wykazał, wskazując na zmienione obuwie.
    - Łajdak - zaklął dumny ze swego sługi klient i wydał ostatni rozkaz: - Staszku, już czas!
Stach przytaknął wzruszony hojnością zdrobnienia, obszedł indyjskie łóżko z drżącym podbródkiem, znikając za wezgłowiem z drewnianymi kwiatami. Pan Jan obserwował uchem wykonywane przy aparaturze czynności.
    - Jestem, szczęśliwy, szczęśliwy, jestem… - dochodziło tymczasem z łóżka.
Po paru chwilach brzęczenie maszynerii ustało, na ekranie pojawiła się płynna poziomość, spragniony dog chłeptał wodę z fontanny.
    - Franciszku!!! - rozdarło powietrze nagły, gardłowy, nieludzki krzyk.
Franciszek zerwał się z krzesła, pochwycił kościstą rękę brata pełną wkłuć w sterczących żyłach i załkał w tysięcznym powtórzeniu:
    - Jestem bracie, spokojnie.
Chory ściągnął kończyny do zapadłej niczym zbutwiały dach klatki piersiowej.     
    - Gdy nasza matka - kaszlnął dwukrotnie - ta suka nie patrzyła, zajęta kolejnym młodym chłopcem, my smakowaliśmy siebie nawzajem, pamiętasz?
    - Pamiętam.
    - Domyśliła się, dlatego kazała cię wywieźć, chciała nas mieć osobno dla siebie. 
    - Tak było, tak było - lamentował Franciszek.
    - Ale.. - przerwał i zbierał siły na całe zdanie, chory, jednak nie skończył.
Mocarna  niewidzialna ręka chwyciła go wpół i miotając nim jak kukłą, wytrzęsła fekalia brudząc pościel i powietrze w ustach i nosie Franciszka. Stach zakwilił uwieszony na szyi nawodnionego psa. Ostatkiem woli umierający spojrzał na starszego brata, chcąc coś zaznaczyć.
    - Szcześliw… - nie dokończył.
Żuchwa opadła bezwładnie, ukazując spore ubytki.  
Franciszek z trudem uwolnił dłoń, wytarł łzy chustką, podwiązał opadającą szczękę brata. Wyciągnął z butonierki pióro i jął kreślić na twarzy zmarłego tłuste, zawijane w ślimaka linie, przeradzające się w bawarskie wąsy. Trwało to chwile, mokre policzki z trudem akceptowały atrament. Franciszek powstrzymując rosnący protest Stacha, wyjaśnił:
- Robiłem mu tak, gdy byliśmy mali – powstrzymał rosnący protest Stacha, Franciszek. - Wiecznie się o to wściekał - dodał po chwili dociskając kciukiem zatyczkę pióra.
Pies podrapał się w szyję.
Odłamki zrzuconego w nieuwadze na dywan lusterka odbijały fragmenty malowidła z sufitu. Pan Jan podniósł głowę kończąc w tym punkcie swą rolę. Na suficie z jaja wykluwał się dorosły, uformowany mężczyzna z fizjonomią Franciszka. Pan Jan podniósł aktówkę z podłogi i ruszył ku wyjściu.  
    - Proszę o płaszcz, kapelusz i obuwie.
    - Służę.
Czerwone pledy zasłaniały korytarzowe lustra. Płaszcz, zgodnie z obietnicą, nie miał w sobie cala wilgoci. Nie niepokojone muchy rozszerzyły orbity w podsufitowym obiegu.  
    - Nie zostanie pan na kawę? Pana brat tyle o panu mówił…
    - Niestety, O-bo-wią-zki - wysylabizował z wyciągniętym palcem w górę Pan Jan. Dobył z płaszcza niebiesko-białą wizytówkę:
    - Moje dane.
    - Ojciec, brat, syn na wynajem… - odczytał pierwsze słowa Stach.
    - W razie potrzeby proszę dzwonić - zareklamował się Pan Jan, przekroczył próg mieszkania, podjął parasol, wyprostował podwiniętego palucha i ruszył zmienić skarpety przed kolejnym klientem.

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur