Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

PRZEMEK MATELSKI

Nieobecny i rzeka

1.
Przystanął na chwilę, pochylił, rozsznurował jedną po drugiej sznurówce. Podniósł wzrok i po krótkim zastanowieniu się położył, aż w końcu zatopił całą stopę w ciemnym nurcie rzeki. Ruszył w stronę gdzie nurt zdawał się być silniejszy. To, co sobą najbardziej było jeszcze dla niego widoczne w odbiciu, i przez nie przesuwało się wraz z pochylającymi się lekko konarami drzew, wraz z liśćmi poruszanymi światłem, poruszanymi wiatrem chmur w treści. Dotknął, więc dłonią opuszczających się, łapiących się, jego ostatniego spojrzenia w dół, obrazów przenikających w jego oczach, pozostawianych tam jemu sięgającemu w stronę poruszającego się lustra.
Zatrzymał dłoń na krawędzi, wsłuchując się. Przygląda się szumowi. Przyłożył do niego swoje ucho. Stojąc w przepływającej pod nim rzece, w przelatujących nad nim chmurami, czując czyjąś niewidoczną obecność, skupiony dotykiem, pod którym przelatywał obraz oglądany w lustrze na jego zamkniętym spojrzeniem.
Mógł spoglądać jak jego ślad ucieka za nim, jak przemija w tej niewidocznej chwili. Kładł ślad po śladzie, patrząc jak kształt rozpływa się w nurcie, przepływa nie kończąc się tak na chwilę.

- gdzie jesteś? Zapytał.
Gdy umierasz jest zimno – pomyślał. Gdy umierasz jest zimno. Z otwartymi oczami w pustym, chłodnym pokoju, siedząc niewidocznie i oddychając na nikogo, pośród kilku zamkniętych ścian, ze stopami ułożonymi na twardej, zimnej podłodze pokrytej ciemną warstwą kurzu. Poruszenie twoje dla kogoś nieobecnego widoczne w innym odbiciu, w innym kształcie,  na innej powierzchni, czyjegoś nieobecnego świata.
- gdzie jesteś? Zapytał.

Kamienie rozpuściły się w ciemności. Być może poszły spać. Dziś już nikt nie będzie ich dotykał. Usnęłaś lekko. Szum twojego oddechu uleciał jak ostatni opadający promień w stronę głębin. Tam teraz poruszasz się, niewidocznie obracając się twarzą. Tam teraz wypowiadasz słowa zbyt ciche na powierzchni. Spojrzenia będące Twoją obecnością.
 
- Jestem głosem w nocy, tylko komentarzem tej cichej ciemności. Jestem tłem rozchodzącej się bieli, opadającej powoli mgły, gdzie światło nieubłaganie ode mnie odchodzi, gdzie początek zaczyna się wraz z moim końcem – powiedział do mnie.
Na rzece przepływał ptak. Jego ramiona martwo rozłożone unoszą się. Nie mogę go dosięgnąć, wyciągnąć z kierunku naznaczonego na jego ciele. Nie mogę zatrzymać na chwilę dłuższą niż ta.


2.
Spojrzała na niego.
Zdaje się. On wydaje się istnieć sam sobie. Nie więcej niż przez chwilę w stanie utrzymać to spojrzenie, nie więcej niż może zatrzymać uciekającego siebie.
Jest tutaj. Jednym ruchem ręki rzuca kamień w stronę przesuwających się zasp wody, porozbijanych pod powierzchnią kawałków światła, kropel powietrza, drewnianych źbeł trawy. Staje się bez widocznego początku, bez widocznego końca, przenika. Rozsypująca się, połyskująca w ciemnościach. Zatrzymująca się i porzucana, odchodząca, w niej pozostają jedynie mijane, zanurzone na stałe nieprawdziwe postacie ze swymi wgłaskanymi w powietrze twarzami. Podglądają dźwięki otwieranych oczu, podglądają milcząco przepływającą pod nimi rzekę. On próbował je dosięgnąć, próbował znowu poruszyć te twarze zastygłe w jednym wyrazie, nieraz słaniając się ze sobą z nimi. Nieruchomo stał również w jednym rzędzie wśród nich, nie mogąc poruszyć, nie mogąc dosięgnąć żywej postaci na brzegu, żywej postaci kroczącej wśród chłodnych fal wody, wśród zjaw spacerującej. Zamieniał się miejscem z nimi próbując dosięgnąć choćby jedną z nich, chociaż raz móc złapać ją za rękę i przenieść i być wyrwanym z tej ciszy myśli.

- dlaczego rzuciłaś ten kamień? Zapytał
- czy wyobrażasz sobie, jak kamień może zmienić czyjeś losy?
Być może my tego nie widzimy, dodał w ciszy. Nie jesteśmy świadkami nawet samych siebie – pomyślał. Spojrzał na ślad przepływający na rzece i na nią. Miały tą samą twarz. Siedziała na jednym z kamieni a on przepływał teraz w jej oczach, bardziej jako wzburzona fala jeszcze, bardziej jako kamień opadający na nie do dosięgnięcia dno, które być może jest piękne, a na którym być może umiera się samemu – pomyślał. Nagle poczuł wiatr, uderzający go z pustego pola, z kilkoma samotnymi drzewami w tle. Przetarł dłonie, obrócił twarz za uciekającymi chmurami. Ściemniało się a on wciąż błądził daleko od domu, świadomie poddając się tej ucieczce. Świadomie pozwalając się porywać tym myślom.
 
Jeśli to ona rzuca ten kamień mający wszystko odmienić to on tym kamieniem w odbiciu jej oczu jest, jak i on unosi się, przesuwa z rozłożonymi ramionami z poruszającą się na wodzie głową, z przemoczonymi włosami opadającymi na rozmyty wzrok otwarty. Porwany – zamknięty, w dół, czy może raczej w sobie. Gdy patrzy na swoją skórę na dłoni, gdy śledzi swoje myśli, na wpół zatopiony w odmęcie. Na wpół chłodnej, na wpół ciepłej od bicia jego serca do niej, uginającej się pod swym ciężarem, kończącej się nocy.


4.
Biegnie przez miasto, ale chyba nie śpieszy się rozglądając się na boki w strony okien, w stronę ludzi wyciąga dłoń jak gdyby chciała dotknąć każdego nich w jakiś sposób. Wychyla się jednak w ich stronę nazbyt słabo, pochylając się nad ich przemykaniem, nad ich przebieganiem tuż obok. Rusza dalej, w pośpiechu. Idzie po raz pierwszy tą ulicą, śpieszy się, widać jak intuicyjnie skręca z ulicy w ulicę. Przystaje na chwilę, oddycha głęboko, obraca się wokół siebie. Zgubiła się, tak myśli. Jej rozchylone usta próbują znaleźć słowa, jej wzrok próbuje odnaleźć cokolwiek znajomego. Jest tu po raz pierwszy. Otwiera, więc pierwsze z drzwi, wchodzi w pierwszą z ulic im szybciej tym pewniej zdaje się to robić. Zbiega w dół pomiędzy drzewami, pomagając sobie dłońmi zatrzymywanymi, co chwilę na pniach drzew. Nisko przy ziemi unosi się mgła. Zwolniła. Jej dotyk zatrzymuje się na skórze drzew. Spogląda w górę jak przelatują ptaki. Słychać jak się uśmiecha, przez chwilę tańczy. Pomiędzy drzewami dostrzega mały dom z nisko wystrzyżonymi trawnikami wkoło. Siada na jednym z nich pod wysokim i starym niebem. Zasypia uśmiechając się.

Długie, opadające na ramiona włosy, długie spojrzenie w głąb lustra. Długie, bo całe. Całe, bo każde pociągnięcie. Długie, bo cała biel zatopiona w szczelinach koloru jej oczu. Nieobecny odbijający się w jej źrenicach. Kiedy spojrzała i odłożyła, jej widok wśród tych drzew zatrzymał się na jej dłoni. Jednym ruchem obracając zdjęcie. Obracając się odeszła pozostawiając nieobecnego w ciemnościach.

Tak to prawda jestem zagubiony w tej ciemności i nie potrafię się odnaleźć. Jestem w miejscu, z którego nie wychodzi światło. W miejscu, o którym nikt nie wie, o którym nikt wiedzieć nie może. Ja nigdy nie patrzyłem światłem, moje słowa nigdy nie dawały światła. W tym miejscu nie było niczego oprócz mnie samego, oprócz chwili, oprócz zatrzymania dla światłości. Powstrzymania ruchu wyciągającego dłoń do ciebie.
Cofnąć smutek dla niej, chciałbym żeby można było móc, gdyby takie słowa istniały, mogące powrócić radość sprzed, zanim mgła zdążyła zgęstnieć, i zanim słońce zaszło tak szybko za konarami drzew, nim się zbudziła w ciemności nie znając drogi powrotnej.
Rozejrzała się wokół siebie, tym razem na powrót spojrzenie wróciło do oddechu trzymającego jej usta. Zanim wypuściła ten opadający obraz z dłoni, śledząc jak jego błyszcząca krawędź przebija powietrze by mogły zatonąć głębiej jej powieki na oczach.

Nieobecny leży przy jej cichym ciele i słucha jak bije jej serce. Nieobecny dotyka jej ciepłej skóry, jej ciepłego, poruszającego się w śnie ciała. Czuje jak strumienie jej myśli rozpływają się po ramionach kości, przebiega wzrokiem po okrągłych białych kamieniach dna. Rzeka jest przepływającym bez niego życiem, nad którą on stoi zatrzymany, po której unosi się jego duch, gdzie biegnie jego spojrzenie wymierzone ku czyjejś obecności, której jemu nie nadano. Nieobecny nigdy nie będzie. Może dotknąć ją jedynie. Jedynie on może poznać jej myśli.


5.
kątem oka coś zauważył, jakby drobne drgnie, przeszła przez ulicę pełną zjaw pędzących samochodów, pełną widm poruszających ludzi. Podążył za nią, pobiegł rozpuszczając się w podmuchu pozostawionym przez pierwszy z przejeżdżających, rozpierzchł się z wiatrem. Jego nogi, cała jego postać zatonęła w budynkach jeszcze chwilę stojących przy ulicy pełnych drobnych ziaren piasku.
Zdjęcie wypuszczone z jej dłoni powoli nabierało rozsuwającej kadr bieli. Została sama w mieszkaniu, odwracając się od lustra przechodziła chodnikiem tuż przed oknem jej domu, gdzie on siedział w fotelu patrząc przez jej wtulone ciało w jego ciało, w jej opadające na jego twarz ciemne włosy. Zza jej ramienia, zakryta jedynie białym ręcznikiem.

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur