Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

PRZEMEK MATELSKI

OPAKOWANIE SŁODKIEGO CUKIERKA CZ. 1

 Część pierwsza


1


- Właśnie wyszedł... no dosłownie przed chwilą, tak........Nie, nie wiem, kiedy wróci. Coś przekazać?
W poszukiwaniu... ale nie miejsca. Tylko, aby udało się spojrzeć przez kolorową soczewkę, przez własną twarz jak przez podstawkę ucha przysłuchać się tej rozmowie.
- co podać?
- Piwo i kieliszek żołądkowej.
Złoty napój leniwie spływa po zamkniętej ściance kufla. Myślę, że mam ochotę na jeszcze dwa takie piwka, po trzech pewnie bujałbym się w autobusie. Odizolowany w pełnym stada z miną zranionego okrutnika, z miną smutnego aspołecznego przewrażliwionego na punkcie wszystkiego i we wszystkim dostrzegający wielkie puste pękniecie wysportowanego młodego ciężarowca. Mordą w szarą poobklejaną reklamami szybę popatrz sobie na ulice, popatrz no, wchłoń i przetraw.
Porozmawiaj ze zdjęciem atrakcyjnej kobiety przez komórkę o idealnej figurze. Modny zagraniczny samochód zaparkowany nad stawem. Przy ulicy relaksowej, przez uchylone okno, mężczyzna w grubej sportowej kurtce wydycha gęsty dym. Radio puszcza cyfrową łunę na twarz młodej brunetki. Srebrna bronzoleta co chwila opada na czarną kierownicę, mężczyzna coś gestykuluje. Zza jej gęstych spowijanych blaskiem kruczych włosów po twarzy powoli spływa łza. Krótka czerwień z żaru do popielniczki w której on właśnie dogasza papierosa. Kładzie rękę na jej nodze, ściskając dłoń przyciąga jej usta do swoich, natarczywie całując. Przechodzę tuż obok odprowadzając wzrokiem samochód ginący w zamglonej ciemności. Młoda dziewczyna ogląda późnym wieczorem scenę gwałtu przed telewizorem.
- za ile? Pyta
- za dychę. Odpowiadam. Mógłbym przecież już wykupić abonament, kartę stałego klienta wraz z dekoderem. Obydwoje patrzymy jak jego długie palce odłamują kawałek haszyszu.
- Nie przychodźcie mi więcej do domu. Kwituje, zabiera pieniądze, w przedpokoju mija młodszą siostrę. W kuchni matka właśnie zalewa dla niego gorącą herbatę, przygotowany posiłek, kilka nieodebranych telefonów od przyjaciół. Siada przed monitorem, nie odpłatny film porno właśnie kończy się ściągać.
Odchodząc spoglądamy jeszcze w stronę jego okna.
- pierdolony palant. Dobry kolega dużo dał.
Pod nagim księżycem siedzimy na wilgotnej od nocy ławce, rozmawiamy o śmierci, miłości i czasie. Na chwilę zaniepokojeni zastanawianiem się nad możliwym  wyjściem by gasnąć nad samym ranem. Cofam się pod odwiedzony adres.
- pusto
- długie westchnienie. A masz może numer do...
- nie nie wiem kto jeszcze ma.
W koło własnych ogonów w pustych mieszkaniach samotni.
- która godzina?
- 13-30.
- To późno, czy za wcześnie?
- Poczekajmy te kilka godzin aż będzie za późno. Wtedy zaczniemy się śpieszyć bardziej precyzyjnie pozostawimy wszystkich zatroskanych widzów baru pod ścianą. Postanówmy stać się genialnymi menadżerami, handlowcami nużącymi się w przepychu chałupnikami z lat dziewięćdziesiątych. Kopiujmy płyty audio i z grami, sprzedawajmy narkotyki, modne dresy, naszywki, kije bejzbolowe, wypożyczalnia video, ubrania i powypadkowe samochody z zachodu. Musimy się pozbierać do kupy, w końcu robić co do nas należy.
Obiad przed telewizorem kęsy jedzenia połykane w rytmie przełączanych kanałów. Odbicie w lustrze kineskopu mówi mi, że to mimo wszystko ja, który tak się zażegał przed oglądaniem baru, bigbrothera, pleasureTV, TVTrwam2. Na całe szczęście to tylko moje odbicie.
- płaci pan osobno za papierosy. Osobno za wódkę.
- Dziękuję. Odchodzę od lady, kasy, widoku na szczelnie zapieczętowane stosy butelek alkoholu i nikotyny, ale za to legalnie. Młoda średnio uprzejma w pracy szarooka ekspedientka robi wrażenie jakby nie wiedziała jaki potencjał upojenia czai się tuż za jej plecami. I daj mi świadomość, daj mi tożsamość...
Nie mam czasu. Kotli się głos w podziurawionej słowami słuchawce. Wychodzę. Właściwie już mnie nie ma. Siedzę przy nieodłożonym telefonie, odwieszony nie odbieram. Wsłuchuje się w naprzeciw po przecinane sygnały. Nikt nie zadzwoni, nie odłożę słuchawki już nigdy. Nie odbiorę poczty, nie zapalę światła w przedpokoju. Będę przysłuchiwał się dźwiękom pozostawionym przez własne nogi, nie wyjdę.

2


Pusty peron nr dziewięć, tor czwarty. Siedzę, stoję, w głowie jakbym leżał. Spoglądając na końce swoich butów przechodzę wypalając papierosa, rozglądam się za siebie, podnoszę powoli wzrok ze stępionych ciężarem torów, wypuszczam powoli dym, przecieram brudnymi palcami oko.
- pociąg osobowy z Katowic do Wrocławia przez Bytom wjeżdża na peron trzeci, tor czwarty. Wszystkich pasażerów prosimy o zachowanie bezpieczeństwa.
Pusty dworzec w Bytomiu, tylko jakieś pojedyncze czarne postacie błąkające się pomiędzy filarami, poruszające się dookoła cienie. Nieznajoma kobieta oznajmia po raz kolejny przyjazd pociągu:
- ...tor czwarty wszystkich prosimy o zachowanie bezpieczeństwa.
Jest trzydziesty pierwszy grudnia 2002 roku, dwudzieste pierwsze urodziny, peron numer dziewięć, tor czwarty. Odjeżdżam stąd z buteleczką ginu, z niewielką kostką haszyszu, paczką chesterfieldów, pustą szklaną rurką z jednej strony płaszcza, z drugiej strony gdzieś pod grubym wełnianym golfem bije moje  serce. Chłodne powietrze obydwiema dłońmi podciąga mnie mocno za ręce żebym nie przemarzł zbytnio, kroki wzdłuż krawędzi oddzielającej mnie od toru, kroki przy ławce, kroki na własnych śladach zatopionych w miękkim śniegu.
- kiedy otworzyłam dzisiaj zaspane oczy... Rozpoczęła. Tym samym głosem, jakim zawsze ogłasza przyjazdy opóźnianych przez samobójców pociągów, tym samym tonem, jakim zawsze prosiła o zachowanie ostrożności.
- ...zegar bezlitośnie pchał już do przodu wszystkie linijki rozkładów jazdy, które musiałam przeczytać. Dotknęłam moich, długich, poplątanych od rozgrzanej poduszki włosów.  Pomiędzy końcami palców, półokrągłymi paznokciami...zanim wyszłam zatrzaskując drzwi za pustym mieszkaniem.
Spojrzałem za siebie i cały tor czwarty, peron numer dziewięć, niewzruszone ściany betonu, metalowe kosze na śmieci rzucające karłowate cienie na kamienisty asfalt, okrągłe zardzewiałe lampy, opuszczone ławki, brzegi poręczy i każdy stopień schodów prowadzących na peron wchłaniał jej słowa.
- pociąg osobowy z Zabrza do Wałbrzycha przez Zabrze wjeżdża na peron dziewiąty, tor czwarty.


3


Autobus pełen pasażerów, powoli kołyszę się i przechyla od celu, do pracy, po nic, do szkoły, upić się, wrócić do domu, wynająć mieszkanie, urząd pracy lub na zakupy do hipermarketu, pozostawione dziecko w pustym mieszkaniu, sen. Ktoś z rodziny leży w szpitalu, zdjęcia do odebrania z wakacji, popijanemu do ostatniego przystanku bez poprzestania na tym, bez parasolki pośród deszczu, ktoś puka palcem do drzwi.
Do przodu, z trzaskiem piły spalinowej rozsuwają się mechaniczne drzwi i jeszcze więcej powodów, aby nie patrzeć, nie słuchać, nie oddychać. Wysiadam nie jadę dalej, nie wsiadam do środka. Tuzin wyrazów więcej, twarzy, na których patrzenia pozwalam sobie z ogólnie milczącą wzajemnością. Kierowca zerka jeszcze tylko w lusterko, naciska wytarty od potu zielony guzik.
- Przepraszam, może pan się jeszcze bardziej przysunąć.
- Przepraszam
- To nic nie szkodzi
- To wolne miejsce ?
- I przypierdolił mu z byka a potem wytarł nim buty o ulice, ten drugi, co tylko stał i się patrzył też dostał w mordę.
- Jakie śliczne dziecko, twoje? Co tam u Rafała?
- Dla mnie to on jest kawał gnoja i tyle. Człowiek pracuje tyle lat na budowie i co mam z tego a ten cham samolotami prywatnymi, samochodami w zagranicznych hotelach przyjmowany przez głowy państwa.
Dzwonek, trzask, stada stóp wdrapują się kto pierwszy na puste siedzenie, odprowadzam spojrzeniem odjeżdżające twarze. Ona się pcha, on ciałem zasłania pół wejścia. Wejść, rzucić zakupy na kolana, niemo siedzieć. Myślę sobie tylko, nie zdradź wrzaskiem, krzykiem szaleńca z żyłą pośrodku, zalany potem wokół rozhisteryzowanych oczu. Stoimy, my w jedną stronę, tamci w przeciwną, z tyłu, zza pleców kierowcy lub komuś na tyłek, spodnie, ramię od reklamówki.
- a wiesz że ona była w tym programie, no... a wiesz że powiedziała wszystko a jaka ona głupia, głupsza.
- A wiesz ona się rozebrała przed nimi, przed pięcioma milionami widzów rozebrała się i powiedziała wszystko co miała do powiedzenia i opowiedziała dokładnie w każdym szczególe.
- Więc kto odpadł, ja bym tam...
- Najchętniej wolałabym, gdyby ona odpadła
- Nie... rzadko, mój telefon ma taką opcje, że...
- Mój chłopak ma taki sam samochód z komórką, ze słuchawkami, tak on właśnie też tą opcję na pewno tam ma.
- Pracuję, uczę się, na drugim roku. 
Dziesięcio minutowy korek pod rondem w Katowicach, dwudziesto minutowy korek na Karbiu, stłuczka. Siedmio minutowy korek Zabrze- Centrum. Pięcio minutowy korek na pasach, za oknem, dwadzieścia minut, następny autobus, papierosy na sztuki. 
- jednego po proszę.
- Tylko proszę od razu schować. Podpowiada mi otyła z kiosku.
- Przepraszam, ma pan może jakieś drobne na coś do jedzenia? Pyta a ja jakby w jego wieku, na wysokość bardzo podobny, brunet o zniszczonej twarzy dwudziestolatka.
- Zaraz. Wyciągam rękę po resztę, wybieram trzy pięćdziesięcio groszówki. Trzymaj.
Odchodzę, ale on tu długo jeszcze tak pozostanie.
 

4


 Siedzę w kącie, po obu moich stronach pada światło słów niewyraźnie zamazanych bez wyraźnej treści rozmowy spod podeszwy. Pijemy na piętrze tuż nad barem. On to właśnie próbuje wejść po schodach, kolanem opuszcza pozostawione zeszłego wieczoru krzesła. Na szczęście jest bez piwa, bez drinka. Za nim już podąża kelnerka z kolejką, dla nas. Jest ślicznie. Jej krucze, kręcone włosy mieszają się z dymem i brudnymi oddechami klientów, delikatna buzia nie podnosi wzroku.
- ślicznie pani wygląda i dlaczego się pani tak smuci? Pytam jakbym sam nie miał z tym wszystkim nic wspólnego a przecież mam, mam i to jak najwięcej.
On zdążył już usiąść naprzeciw mnie, teraz przewraca wzrokiem z boku na bok jakby chciał rozkołysać swoją jeszcze przytomność; gaśnie. Dziewczyna ani słowem odchodzi z pustą tacą.
- Cóż, kelnerką roku chyba nie będzie. Śmieje się.
- No. On odpowiada, krótko. Chwieje nim i widzę, że z nim już nie najdłużej, długo się nie namyśla. Pyta:
- Chodźmy stąd. Już troszkę przez zęby.
Biorę łyka. 
- tylko dopiję. Odpowiadam.
Następna knajpa, następna kolejka. Prosi o dwa piwa, zostawia pieniądze, odchodzi szuka miejsca, ja odbieram piwka z baru. Michał już próbuje usiąść obok jakiejś młodej dziewczyny z myślą, że tego miejsca szukał. Podążam wzrokiem ku pustemu stolikowi z lekkim nie wiedząc, czemu zażenowaniem. Wysoki z żelem na głowie dwiema colami jest tym na kogo czekała, nie tym który właśnie od niej odchodzi lekko, krzywo zataczając się odnajduje moją twarz wzrokiem:
- tam jest wolne, usiądźmy. Mówię do niego, choć wiem dla siebie, że to gówniana propozycja siedzenia naprzeciw pijanego człowieka i patrzenia na jego bezcelowe ruchy, słuchanie jego bezcelowej rozmowy.
Tak jest przynajmniej dzisiaj. Nie mam pretensji, więc też nie mówię nic. Milcząco przechodzi obok do stolika pełnego kobiet.
- można się dosiąść? Zagaduje do dziewczyn siedzących przy stole.
Śliczna, siedząca przy brzegu ma fałszywe wrażenie jakby Michał miał zaraz zdruzgotać się na nią całym swym ciężarem, przerażona śledzi tylko wzrokiem jego ruchy.
- można? Pytam.
- Tak, proszę. Odpowiada blondynka z głębokim dekoltem.
On jest już napalony, nie potrafi jedynie skupić wzroku na żadnej z nich, kawaler do wzięcia. Równocześnie zapalamy papierosa. Piękna z przerażeniem na twarzy obserwuje jak nie pewnie postawił się na nogi, teraz poczęstuje je wszystkie. Na stole trzy paczki Pall Malli.
- dziękujemy. Odpowiadają zgodnie.
Sytuacja staje się dla mnie coraz bardziej zabawna.
- ja pierdolę. Klnę pod nosem w ubikacji, ktoś wchodzi obok.
Siedzą bez słów, on i panny do wzięcia, tylko skup się, która z nich, tylko zastanów się, którą z nich chcesz i bierz, bierz sobie na jedno nocną własność, tylko skleć słowa, skleć słowa i ustań na miejscu. Spełnij swe marzenia teraz, weźcie mnie. Podchodzę i zapalam kolejnego papierosa, żegnam się, wychodzę.


5


 Schodami, klatką, gdzie tylko cienie odmieniają się przez przypadki, nazbierane powietrze, nagromadzone w środku brzucha i nawet nie jak kompas nawet nie jak wskaźnik oleju, płynu w chłodnicy. Tylko jak ciśnienie rozbiera moje usta do słów coraz cięższych i większych przed chwilą, gdy jeszcze słyszalnie mój głos w czyimś uchu wiem, że dociera wiem, że wydobywający się na zewnątrz zakłopotany i zmuszony do snu.
- może dolejesz sobie soku do piwa?
- Nie, nie. Nie chcę.
- Może chcesz popitki do tej wódki?
- Nie, nie trzeba. Po co? nie, nie trzeba.
Odmawiam, rozmyślam się zanim przed każdym spotkaniem z osobami nie pewnego usposobienia. W stosunku do mnie coraz trudniej mnie poznać przez coraz bardziej zapętlone i tylko przez sprowokowane słowa docierające do moich uszu.
- to może wypij tą wódkę sam?
- Czemu by nie?
Czemu by nie. Wypiję ją sam. Rozpijam się, rozmijam z własnymi słowami a niby raczej z tymi słowami na których najbardziej mi zależy.
- kocham cię.
Podpowiada mi kobiecy głos, kobiety o której przez cały czas myślałem. Do której dosłownie przed chwilą dzwoniłem, z którą przed chwilą rozmawiałem.
-  A ja tak bardzo chciałem ci powiedzieć, że tak bardzo tęskniłem do ciebie zaraz po tym jak słońce zaszło zaraz przed tą krótką chwilą, jak wstało.
Nie zdążyłem. Nie wystarczyło, że oddycham przez słuchawkę na twoje ucho, bo każdy oddycha przez nią na twoje ucho, bo ja oddycham przez tą słuchawkę w czyjeś, nie twoje uczy.
- to wypij to sam. Podpowiada.
- wypiję, wypiję, spokojnie, dopiero 11-30 do 12-30 nie będzie dwóch trzecich, zobaczysz.
Obarczony odpowiedzialnością wypicia tej nieszczerej wódki. W tej nie domytej szklance stawianej każdemu przed nos. Wypiję, wypije.
- Boże, czy on mieszka na ostatnim piętrze?
Zrozumiałe milczenie wydobywa się z drugiej strony na drugą stronę. Otwierają się drzwi i on w rozpiętej koszuli.
- wejdziesz?
- Wejdę, ale ja tylko na chwilę.


6


Księżycowa noc, ktoś podnosi się z wyłożonego płytami chodnika. Jakaś skulona postać powoli próbuje się na zgiętych nogach. Rozglądam się, patrzę za przystankiem autobusowym, którego w tym miejscu najwidoczniej zabrakło. Drzewa, konary bez liści czarne kawałki przysłaniające oślepiającą mnie jeszcze przez chwilę latarnię drżą jakby w delirycznym stanie tuż nad moją głową. Przechylony od zimna zapewne bez telefonu, bez pieniędzy na taksówkę zastępuje sobie twój głos swoim mówiąc sam do siebie:
- co ja tu robię?
- nic się nie stało. Obiecuje.
Nic się nie stało i nic się nie dzieje, jest z pewnością późno, ale czym później tym lepiej myślę sobie o ruchliwym zapisie wszystkich przechodnich słów, o porannym przebudzeniu. Otwartym oknie wietrzącym zacieknięty ciepłem pokój aż po zaparowane szyby teraz schodzi a wraz z nim powieki zsuwają się z oczu, ukazują się dłonie, pomarszczona twarz w lustrze. Rzucam klucze na stół w moim pokoju nie było mnie dzisiejszej nocy. Widzę, że nie wiele to zmieniło, nie wiele też zmieniło się we mnie po kolejnej nocy zastanawiam się, co za siła doprowadziła mnie tu o szóstej rano. Jestem, przed czasem.
- co ty tu robisz?! Obudź się mówię, wstań!
Szarpie mnie ktoś za kołnierz, szyję,
- mówię do ciebie! Co ci jest?
Ściemnione światło, z wtopionymi ziarnami czarnego popiołu, blado żółty blask przebijający przez chmury. Podmuch ciepłego wiatru prosto w twarz wiesz, dużo cieplejszy niż tam na zewnątrz, przejmujący przez cienkie ubranie, poruszający czarne rzęsy na horyzoncie. Zeschniętymi końcami palców łapię tą samotność.
- ocknij się w końcu!!
Czuje jak mną targa coraz mocniej. Ma otwarte oczy, już dłuższa chwilę przyglądałem się jak przegląda się gdzieś przed oczyma, przewrócony na wąskim chodniku.


7


 Z szumu samochodów, przejeżdżających autobusów w zadymionym powietrzu na tle ciemno ziarnistego nieba.
- cześć, sory, ale śpieszę się, się śpieszę.
Pokiwał mi ręką. Z tego tłumu, zatopiony w nim poszyję. Pośpiesznie w jedną stronę, ja w na bez mian przeciwną z jednej strony zegar nad słońce ponad.
- cześć, część
Spojrzenie, nie obracam się. Wymachuje nerwowo wypalonym papierosem na przystanku autobusowym. Nie wzbudza ani krzty spokoju, ani kawałka skrzydeł. Zmechanizowane opadające na ziemie niedopałki niczym śnieg zbierają się pod nogami.
- co słychać?
 Patrzyłem na druga stronę ulicy. Wzrok zamarł tam gdzie, stali w kolejce na egzamin do pracy, z niezdrowym przerostem nadziei, i z ciążącym zapasem żalu. Więcej, z utrapionymi, niewyspanymi minami ambitnych młodzieńców i kobiet ambitnych, pnących się na szczyty wzgórza na katowickim rynku 820, chociaż. Niewątpliwie czułem się zaszczycony tą śmietanką intelektualną i kulturalną. Przeważało jednak milczenie, ciężkie na w półprzezroczyste ocierające się o kolana przechodniów.
- masz czas, masz czas?
- nie, przykro mi, ale się śpieszę.


8


Jakimś śladem spotkanie z tymi ludźmi, pamiętasz... Siedziałeś zaraz obok, przyglądając się ruchom i twarzom, nasłuchując słów. Zaraz po przeciwnej stronie, z ręką opartą o stół bezczynnie przypalając papierosa, rozmowa na ulicy. Wszystko wydawało się tak powierzchowne, że nawet uśmiech barmana był prawdziwy. Niemal dałbym wiarę jego dobrym intencjom nawet choćby tylko miałyby być skierowane do mnie. Bezinteresownie siedzący, pozwoliłem sobie na milczenie w towarzystwie, wiem, wiem nie powinno się to wydarzyć.
- nie, nie o nic nie pytamy. Podpowiadają ich obojętne twarze, są jak przerysowane z pamięci ostatnich spotkań w momentach, kiedy akurat miałem tak dużo do powiedzenia, kiedy oni się już ze mną żegnali w przeciwieństwie do dzisiejszego wieczora, nie czekają.
- w Kazimierzu jest naprawdę ładnie, zresztą tak jak w Bonn. Wieczorny głos, zapuszczony w moja wyobraźnię, prosi bezbarwnie o wyobrażenie sobie tych domów, sklepów uliczek zapędzonych ze śladów jego słów do mojej wyobraźni.
- a jak jest w Pradze? Pytam.
- no, w Pradze tam też jest fajnie. Głosem jakby każde marzenie miało wydawać z siebie oczywisty entuzjazm. Niestety nie byłem, myślę sobie miałem być trzy lata temu, dwa lata temu, w tamtym roku. Dzisiejszy wieczór, myśl o wyjeździe choćby nawet z tego miasta wydaje się nie realna. Widok dwuczęściowego autobusu miejskiego zwijającego się w pół nie budzi we mnie chęci wyobraźni do ludzi siedzących w środku, co do niczego. Rozumiem, jutro też jest dzień, jutro też jest dzień, tyle, że dziś poranek dziesiąta trzydzieści rano między wyborem a tym, na co zbyt długo czekać nie trzeba, na pustkę, niewybrany kanał telewizyjny. Koniec programu.
- przepraszam czy to mieszkanie państwa Świrskich? rzuca przed siebie. Jakaś nieznana kobieta wykręciła akurat ten numer.
- słucham?
przeprasza i odkłada słuchawkę. Wiem, wiem…

9


  Powoli tonie w niej, w zapachu braku słów jakichkolwiek. Rozpływające się na barwy, gęste, leniwie wypływają z linii dłoni. Mruży oczy patrząc za okno, przez cienką porysowaną szybę. Uderzenie wskazówki. Poruszenie małego plastikowego wiatraczka w środku, świecąca lampka na stole, jakiś drobny szelest pod podłogą. Niepozwalające usnąć bicie serca.
  Siedzą przy stole. Ona zajęta paleniem papierosa, w międzyczasie; w spojrzeniach. On z opuszczoną głową, z ręką na krawędzi podtrzymując milczeniem głowę, czyta. Wiatr uderzający w nozdrza, w zderzeniu z dymem z jej ust, krople odbijające się od parapetu, trzepotanie mokrych skrzydeł. Warkot samochodu przejeżdżającego przez kałużę. Wąskie światło wdrapuje niepoznanie po ścianie, na zdjęcia tworzące się teraz w jej wyobraźni. Spogląda na mnie. Ze zdziwieniem uśmiecha się.
- to nie możliwe. Mówi. Patrzę na nią niczego nierozumiejącym spojrzeniem dziecka.
- jak to? Po chwili... Uszczypnąć cię? Śmieje się. Po chwili milczenia… Gdzie byłaś? W jakimś miejscu. Wstała, podnosząc się z fotela rozejrzała po białych ścianach zatrzymując swój wzrok na mnie. Muzyka ledwograła z głośnika. Wstałem i objąłem ją.
  
Cienie z zakrytymi dłońmi na swych oczach bezgłośnie przebiegały nadeptując stopy, nie uchwytnie. Zaspane, chwiejące się twarze nocnych pasażerów, lekko pijany kierowca pędzącego przez ciemność autobusu.
-  to co, teraz już nic nie powiesz? Zapytała.
- a co mam powiedzieć, a można to jakoś wszystko opisać?. Pomyślałem, że jestem gdzieś daleko, dużo dalej niż zazwyczaj, kiedy dzieliły nas te wszystkie ulice, chodniki, nasze odbicia mijane na sklepowych szyldach, przed lustrem. W pośpiechu przed wschodem; w nierealnym śnie za późno, pozamykane drzwi od klatek schodowych, numery telefonów, okablowania pod balkonem, nasze własne myśli niepozwalające zasnąć w strachu, w wypłukanej słowami szczelinie wrażliwości, siedzę i boje się o tym wszystkim opowiedzieć, gdzieś tam się spotkaliśmy.
 Drżeniem ręki podnoszę szklankę z herbatą. W ciszy ten drobny krzyczący ruch. Strącam popiół ulatniającego się papierosa do popielniczki, już za późno. Wsypuje dwie łyżeczki cukru do herbaty, część wysypując na blat stołu. I jakimś śladem na twarzy, jakimś pęknięciem nieudającym się ukryć. Popadam w ten niezdrowy strach przed wszystkimi.
- co ci się stało?
- nie nic. Nic się nie stało. Naprawdę, nic się nie stało. Odpowiadam.
- jasne. Mam ci w to uwierzyć? Przecież widzę, że coś ci jest.
 Przedłużającym się milczeniem w spojrzeniu położony usypiam coraz głębiej. Przez noc nazbierane myśli, słowa wypowiadane we własnej głowie i gdybym tylko był w stanie je zapamiętać. Nad głową z gładkim sufitem, obracając się w przedpokoju na podłodze, zsuwając się powoli po ścianie. Twoje otwarte oczy naprzeciwko moich.


10


 Wdrapuje się po ścianie, wbijając palce w miękki dywan próbuje podnieść się z podłogi. Upadam głową, tułowiem na łóżko, zaślepione, znieruchomione i bezradne ciało, po ciemku słaniam się po pokoju. Poranek może jest dziewiąta trzydzieści może nieco wcześniej i już słońce wtargnęło do środka unieruchomiony oddalam się w ciepłe błękitne tło.
- kiedy się zobaczymy? Skupiony na głosie każdego jej słowa, czekam aż powie.
- nie wiem… tęskniłeś? Z kącików jej ust wypływa delikatny uśmiech.
- nie, nie tęskniłem. Śmieje się teraz do niej.
- wcale nie tęskniłem jak chcesz widzieć.
- mmm szkoda, myślałam, że może, chociaż troszeczkę tęskniłeś.
  Na drugim boku, spocony z ciemnością. Nogi taboretów, krzesła, leżę przez chwilę z głową wczepioną w sufit, ale tylko przez chwilę. Po omacku dotykam kilku przedmiotów, zostawiając ślad wilgoci, jakieś strzępki potarganego papieru. Opakowanie, w którym znieruchomiałem, to mieszkanie, ale nie, nie tęskniłem wcale.

- to, co napijesz się? Czym się teraz zajmujesz? Pracujesz dalej w volkswagenie?
- nie już nie, teraz dla mercedesa… śmieje się na niego, bo on nie wie, nie widział mnie samego w mieszkaniu, nie widział jak leżę na podłodze. Czwarta trzydzieści rano, noc, rano zadość uczynienie, albo raczej samemu dać sobie w twarz. Napić się przy najbliższej okazji.
- zdążymy? Patrzę na niego, po co pytam skoro wiem, że nie jest zbyt wcześnie, jest przystanek są ludzie, no już przynajmniej, co poniektórzy mi ich przypominają. On nie czeka na odpowiedź. Idziemy zanim przed. Zdążymy, wepchniemy gdzieś to, co nie powinno się stać, wsuniemy zanim ten dzień się zacznie, nie pozwolimy żeby się w ogóle rozpoczynał.


11


Często wyobrażam sobie, jak kilku tutejszych koksików w granatowych garniturkach w białych obcisłych koszulkach okładają mnie swoimi zdeformowanymi dłońmi, uśmiechając się przy tym krzywo. Oparci o drzwi przechylającego się autobusu. Pierwsze wymierzone uderzenie w głowę, wzbudzone zaskoczenie, kolejne mocniejsze i pociągające się za tym jak na cienkiej nitce zastanowienie, aż do odchodzącej coraz obojętności. Do snu, w którym mdleje.
Myślę o strachu, myślę, że mógłbym być wtedy z tobą, że mógłbyś być ze mną w tej chwili i patrzeć w znieruchomieniu, bo to już nie mogłaby być ta sama obojętność, z którą obracasz się teraz w stronę swoich przyjemności, gdy wszystko świeci dla ciebie, gdy twoje życie ci służy. Patrzyłbyś, wzruszony jak moja skóra nabiera coraz bardziej czerwonego koloru, jak ta czerwień pęka w końcu. Na zewnątrz wypływa grymasem bólu, spod zasłoniętej dłoni.

- tak?...
- tak, ale mówiąc, że to czysty przypadek. W zamieszaniu kogoś zadeptali na śmierć i tamtą dziewczynę, a chciałbyś zobaczyć?
Jedząc spokojnie śniadanie, przygląda się przeskakując wzrokiem na ekran, na talerz, po kolorowej okładce. Mlaskając tym, co widzi, kilka zbędnych rozmów- moje, tylko moje życie, sposoby na wyjścia, przyjemność sama sobie fundowana w kredyt uzależnienia z następstwem strachu, ale jest, jest i tak mu się przynajmniej wydaje…dobrze.
- no…  Przerywa. – Ciągnie dalej swój szaleńczy, nie, raczej szczery wywód.
- i kurwa w huj imprez… ostatni weekend, na tablecie przechodzę wzdłuż szarej ściany mgły i widzę tylko kilka świateł rzuconych w moją stronę… patrzą na mnie.
Przegryza wspominając, tam dalej te same obrazy, ale teraz już coś się zmieniło w jego spojrzeniu widać.
- a ty ile tablet najwięcej wdupiłeś? Z zapałem na twarzy. Bo ja cię widziałem z nimi nie raz, się z nimi bujasz, kiedyś was spotkałem, no ile? Dwanaście, dziesięć? I patrzy tą głupią twarzą na mnie, jakby zapytał bóg jeden wie o co o jak głęboko ukrywaną przed wszystkimi prawdę miejsca pochówku Jonasza. Nigdy nie wdupiałem tablet.
- siedem. Odpowiedziałem mimo wszystko. Wiesz szczęśliwa liczba. Nie zrozumiał, ktoś podał wiśniówkę.


12


Widno, jest już chyba widno. Popatrz przez popękany zegarek. Znad parapetu z bólem unoszę powieki na świat, Izrael, wyjątkowo brutalna gra wyborcza ludzi o apetytach wyostrzonych jak noże zamiast zębów, ale naturalnie można mówić o absurdach, ależ naturalnie można mówić o absurdach, wymieniać się nimi naturalnie, proszę oto zdjęcie. Proszę zobaczyć, jak się układają te ciała, podoba się?, ma się podobać. Ależ proszę się nie zawstydzać śmiercią tych dzieci, proszę przestać tak się łudzić, przecież nie dotyka, to nie po parzy. Przecież ty śpisz, jesz, patrzysz na telewizor popijając piwo, wódkę, paląc swymi żółtymi palcami kolejnego papierosa. Rozrywka, rozrywka kosztem reszty świata: - o boże popatrz, jaki on wyjątkowo wychudzony. Śmierć, na krew, twarze ludzi, proszę się nie bać to tylko anonimowe zdjęcie. Ona nie, ona już nie spojrzy w oczy, proszę się nie bać, ich policja, nasza policja oni nie pozwolą się zbliżyć zbyt blisko kamery.
Otworzę okno... Lubię słuchać jak kapiący śnieg przebija niebo, przynosząc trochę światła. Przepojony w moim domu kwiatami pooddycham świeżym powietrzem, musi być muzyka, spróbuje w tej chwili. Szyba powoli zachodzi parą, gorąca kąpiel godzina dziesiąta, dzień jest na stałe, szklanka z alkoholem. Ktoś szturcha mnie palcem w plecy: proszę się odwrócić, proszę tu popatrzeć, widzi pan? No proszę popatrzeć -Nie mogę, trzymać oczu w zamknięciu, nie mogę już dłużej leżeć skulony na podłodze czuję, że to już nie naturalne, nie mogę już dłużej krzyczeć, głos wydaje się już bez wiary. Wystarczy już tych myśli, koniec. Patrzy jeszcze teraz patrzy dopiero, jak było? i jak ci było?


13


  Spotykam Michała, tego Michała. Albo raczej tamtego Michała, któremu tak łatwo przychodziło przepijanie kilkuset złoty w jeden wieczór. Tak byłem wtedy z nim i nie powiem żebym bawił się źle. Bawił, cieszył, zabawiał innych.
Przychodzi sam, tak jak zwykł dzwonić tylko i wyłącznie w swoim imieniu wymieniamy uściski dłoni. Jego twarz zdarta ze wszelkich uśmiechów, jego oczy już nie błądzą, suche spragnione usta nie wpadłyby w tej chwili na chęć zanurzenia się w gorzkiej, w chłodnym piwie, najtańszy papieros z przemytu. Cała jego postać, on sam w smutnym spojrzeniu, widać miał dużo czasu na przemyślenie wszystkiego, włącznie ze swoim samobójstwem. Ze wspomnień alkoholowych z nim spędzonych wieczorów cienka czarna nitka ostatniej rozmowy i wielu, wielu innych.
- wyrzucili mnie. Mówi. – wyjebali mnie na zbity ryj i nie ma dokąd pójść rozumiesz? Jestem na ulicy, jestem kompletnie bez niczego.
 Patrzę na czarną reklamówkę zwisającą z jego dłoni. Cisza w tych i w kolejnych słowach. Przemilczana prawda, mój smutek, żal o którym już wiedziałem wcześniej, moje tępe jak – jak się masz? Spojrzenie. Mój każdy ruch jak człowieka bez  wstydu, ale z wielkim niezrozumieniem wyrysowanym w każdym geście… spokój, czy raczej jego próba. Możecie tak to sobie wyobrazić, jak nie udolnie mówię, jak nie udolnie skrywam to, że przecież ja, ja nie mam z tym nic wspólnego, niby jak?
- wczoraj spałem na klatce schodowej… wiesz… dzisiaj już kurwa nie wiem gdzie pójdę. Deszcz.  
Patrzy na mnie. Mało tego nie potrafię mu pomóc, nie potrafię go nawet zaprosić do środka, jak mały chłopiec w domu swoich rodziców, dla których prawdziwe problemy są jak choroba, którą należałoby wytępić razem albo i raczej przede wszystkim z nosicielem. Więc stoję jak ten kretyn na klatce schodowej na progu swojego własnego domu jakby coś z tego miało wyniknąć.
- masz może dwa złote?
- mam.
Daje odchodzę, on przyjdzie. To jest pocieszające, że on przyjdzie tutaj, bo nie jest na tyle zaślepiony. Jestem mu wdzięczny, tak to ja jestem mu wdzięczny…


14


Pozbawiony przeszłości przez samego siebie, wydaje się sobie bardziej wolny, gdy przegląda się w dymie swoich myśli. Wystarczy, że tu gdzieś jest, on chodzi, ubiera się, pozornie rozmawia, odgarniając po sobie spojrzenie. Wydzwania telefonem po wszystkich znajomych kobietach, czasami i one oddzwaniają zmuszając go do starannego odmawiania.
- spotkajmy się. Błyszczy kobiecym głosem przez słuchawkę. Jutro?
- nie…. Muszę oddać kasetę do wypożyczalni. Nie, muszę kroić sałatkę na święta. Nie, muszę posprzątać pokoik. Nie, bo moja matka ma urodziny, nie właśnie maluje, ktoś w pokoju obok umarł.

Twarz wytrącona z równowagi, on sam pewnie sam się do niej teraz nie przyznaje, nie szkodzi kręcąc się wokół kabla telefonicznego…wokół kabla telefonicznego…

 Dźwięk klaksonu, wołający na zewnątrz. Rytmicznie rozchodzi się w nocny granatowy kształt powietrza, mały zaparowany ślad na tylnej szybie. Opuszczony parking samochodowy, wolne miejsca przeplatające pozostawione ślady opon. Wśród kilku samochodów w jednym z nich zwinięty, mały, niewidoczny patrzę i tylko w tym spojrzeniu. Przejeżdżające z naprzeciw samochody, pojawiające się, tonący w nich; światła.
- i jak tam? Ale wiesz… co dziś? jak się czujesz?......naprawdę? jak to?
Wypływam na jakiś bok obrócony, dźwięk przejeżdżającego silnika, kroki.
- proszę pana!
  Para zachodzi i znika, dźwięk klaksonu nie chce umilknąć. Co raz głośniej nawołując, odbijając się od patrzących latarń, po metalicznych blaskach reflektorów przejeżdżających z naprzeciwka, zza pleców samochodów światła wpadającego w najdrobniejsze szczeliny szarej szyby, zmieszany z głosem radiowego głośnika.

- widać coś po tobie… wiesz. Zastanawiam się, spoglądając na niego. Przeczy, zaprzecza, a niech sobie zaprzecza a niech on sobie przeczy, niech krzyczy, woła tak głośno jak tylko potrafi. Niech wyje w tej ciemności, by umilknąć na dłużej jutro.


15


- zdążymy?
Biegiem tuż zaraz obok. Tylko zdyszenie, skóra na twarzy coraz bardziej rozciągnięta, rozpłaszczona.
- zdążymy? Pyta.
Moment, cień odchodzącego życia, z ramionami ślepo wyciągniętymi ku ciemnej przyszłości, ale za to z usilną wolą, powoli, stopniowo, popadając w coraz większą bladość. W tym biegu jakże na miejscu, z dobrego miejsca, w miejsce jak najbardziej pożądane, w miejsce jak najbardziej oblegane w drodze coraz mniej istotnych słów. Nie będę, wystarczy mnie zaliczyć do rodzaju ludzi.

Więc zrobię sobie teraz przerwę w tym momencie przeciągniętym i nałożonym na ostatnie pory nerwowe, bliski szaleństwa, zorientowałem się. I ty też się zorientowałaś i nie tylko ty, bo jeszcze inni, których tylko skrzętnie omijam, którzy są skrzętnie omijani, zupełnie jak ja. Stojąc przed ścianą, którą sam sobie stawiam myślę inaczej, zupełnie jak ty. Możesz to nazwać tą lepszą stroną tą, za którą podobno kocha się człowieka.
Czasami da się to zauważyć- błąd. Gdy owa ściana rzeczywistości; dźwięków telefonów komórkowych, złudnych słów powiedzianych na pocieszenie, rozsupłanych przez ciebie nadziei i jeszcze tej materii, po którą tak chętnie wyciągasz ręce, kończąc na miłości cielesnej; gdy to wszystko ma swój wreszcie koniec. Widzę jak nie wiele pozostaje, czołgający się żal, możesz nazwać to przykrością. Wychodzi w najmniej spodziewanym momencie. W tym momencie.
- zdążymy? Muszę zdążyć! I powtarza, że musi zdążyć.
- tak, tak. Uspokajam ją. Zdążysz mówię w myślach.
- Londyn, ja wyjeżdżam do Londynu, na odwyk, do Katowic pod namiot nad morze.
- Wyjedziesz. Wyjedziesz mówię w myślach.
Ktoś w tle powtarza, że w końcu jedzie do prawdziwej pracy, za prawdziwe pieniądze.
- a na jaki kierunek?
- Ja zdaje na ...
- Zdasz. Zdasz myślę sobie. Zdasz.
Mówię to, bo nie mam czasu. Nie mam czasu, bo zdaje na kierunek, nie mam już czasu, bo wyjeżdżam. Uśmiechem z tą bladością wiary, wiem, wiem poświęcenie powtórzysz. Nie mniej jednak, jestem dumny, że państwa poznałem, jestem niezmiernie szczęśliwy, że mogę dzielić ten zapał i patrzeć zupełnie bezradnie jak odchodzicie, pełni wiary i entuzjazmu, nie oglądaj się, nie oglądaj się.
 Czy ja gdziekolwiek podążam? Boże ile kobiet zadawało mi już to pytanie.
- Czego ty chcesz właściwie? Pytanie, z którym właściwie wydaje się wyszedłem z łona matki.

 

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur