- i co? Zapytał. Przerzedzając dłonią brodę. Ona, bardzo młoda, rozejrzała się przez chwilę gotowa już stąd odejść. Zmierza wąską ulicą, gdzie stoi i pozwala przejść tym nikłym przejściem, skacze pomiędzy kałużami skapanych z góry łez. Dźwięk zatrzaskiwanych drzwi i drewnianej futryny, cisza i słyszy ptaki skaczące w jakimś oknie, za szybą, ktoś pojawił się na chwilę. Na ścianach porozklejane kartki papieru, plakaty ze słowami. Dotyka rogu mocno zaklejonego grubego, czarno-białego papieru. Próbuje odkleić paznokciem. Nocą tą ulicą przejeżdżają i zatrzymują się, nie gasząc silnika. Szyba w drzwiach zasuwa się, czerwień świateł miesza się z dymem. Sunący hałas tramwajów za ścianą budynków, chropowata tarcza na prędce przecina kawałek metalu, kawałki drewna i kamienia gdzieś za ścianą, wewnątrz ściany budynków, pomiędzy którymi ona podąża. Wydawało się, że idzie w stronę wyjścia, ktoś jednak podaje jej do ręki tacę, ktoś podaje jej dzwoniący telefon. Zatrzymuje się by w końcu usiąść, pojawiają się inni, również siedzą. Ktoś kładzie na jej kolanach sterty papieru, część z nich osuwa się, spada wprost na podsunięty stół ze stojącym na nim migoczącym ekranem komputera. Obok niej przejeżdża duży samochód kolejny, następny, aż w końcu musi wstać, jeden z nich przewraca jej stolik, krzesło na którym siedziała. Papiery rozsypują się i toną. Przedziera się wraz z poruszającymi się pojazdami, zza uchylonych okien kierowcy wychylają dłonie, łapiąc ją za ubranie, odpychając ją. Potyka się o wyrastające zwoje kabli. W każdym z mieszkań dźwięk dzwoniącego telefonu za każdym oknem, spod ziemi. |