Przez wiele, wiele lat , od rana do wieczora padał deszcz
słów, co zakłóciło gospodarkę wodną rozległych terenów.
Autochtoni tracili nogi i nie wiadomo było o co chodzi,
treny wspinały się na trony, burze pytały o drogę, zwyczajnie,
po ludzku, słoiki stały się jedynymi dostępnymi drogowskazami.
Milczałem, nie szukałem już odpowiedników w słowach, za oknem
trwała powódź, znalazłem skorupkę z której wyskoczył chochlik
a za nim kaczka. Popołudniowe wydania i kolibry zamieszkały
w odległym o prześwietlone lata świecie spieprzonych fotografii.
Nauka języka zajęła tak dużo czasu, że wybielały jego szmatki.
Zapomniałem nucone przez babki z pluszu dalsze wersje piaskownic.
Trzeba się ukryć, jest wiele powodów do skrytości za lasem, albo
w samym środku skrzyżowania, pomiędzy kurzem, murem i platanem.
Patrzeć przez balon i dać się zrobić w balona, nie teraz, kiedy spływa
każda rzecz. Parasol na ratuszowej wieży wskazuje północ, półdzień. |