Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

ROBERT RYBICKI

Poetyckie sudoku - o książce Macieja Roberta


Puste pola to nie tylko pola, na których nic nie ma, czarne dziury w rzeczywistości, to nierozwiązane, nieroziązywalne połaci przestrzeni; kłania nam się gra sudoku, w której należy wypełniać puste pola cyframi, czy też szachy, ale w szachach prędzej mówi się o wolnych polach. Kolejną kontekstową współrzędną (x? y?) byłaby kompozycja tomu podzielonego na „trzy" dekady, a każda z tych dekad/rozdziałów to jedenaście wierszy: a razem to trzydzieści trzy wiersze i mamy do czynienia z tropem wiodącym nas do chrystusowego wieku, aczkolwiek niekoniecznie. Książka złożona jest z wierszy i fotografii autora, a fotografie utrzymane są w hiperealistycznej konwencji, co koresponduje z samymi wierszami, ale tez przeładowuje je. Dodatkowo: puste pola mogą nam sugerować też pewną pustkę jako j a ł o w o ś ć, np. brak wiary, brak energii, jałowość przezywanego świata.

Najlepiej w tym wypadku zacząć od końca: we wszystkim drzemie pleśń i w pleśni wszystko drzemie (Komunikat), czyli wszystko kończy się jak u węża zjadającego własny ogon, jak w prochu, z którego się powstało i weń obróci, w ying i yang zjawisk. Ta ostatnia fraza tomu niweczy, kasuje, albo po prostu dopełnia, cały obraz świata, jego rozpadu, ruchomego rozpadu świata, naszkicowanego z fotograficzną dokładnością, a raczej z „precyzją" spowolnionej migawki aparatu ustawionego na statywie nad miastem. Cały tom drga od opisów: sensualna barwność i światłocieniowość, w tym wypadku bliska właśnie fotograficzności, zbliża się do impresjonizmu w sensie drgających i rozświetlanych kolorytów lokalnych wiersza, nie samego stricte wrażeniu chwili. A czy puste pola, do wypełnienia, mają być zaanektowane nie przez cyfry, ale konfiguracje prątków pleśni?

Wszystko się dzieje na zewnątrz podmiotu; bogaty i barwny sztafaż środków wyrazu, wcześniej wspomniana precyzja opisu rodem z obiektywu, sprawiają wrażenie, jakby dojrzały do tego, by stać się podmiotem, albo po prostu podmiot się odsunął i czasem, jak przy robieniu zdjęć, widać tylko jego cień. Przebłyski wspomnień, które mogłyby nas kierować ku retrospektywie, ku podmiotowi jako zasugerowanej istocie ludzkiej, stają się częścią sztafażu jako w ł a ś c i w e g o podmiotu w tym tomie. Mimo wielobarwności – podmiot jest zimny. Jak rzecz codziennego użytku. „Ja", które się pojawia jako wykonawca czynności, podlega prawom otoczenia, nie stacza walki o własną podmiotowość, autonomiczność, czy zwykłą integralność psychofizyczną. Widać, techne wzięła górę nad psyche. Podmiot może się jawić jako puste lub niewyraźne pole.

W pierwszym wierszu (Dekady) znów mamy pleśń: Ślepe zarodki/pleśni moszczą się wygodnie w lepkiej opadzinie, co dzieje się podczas zmierzchu (jakby). I od początku mamy rozmigotany impresjonizm poetyckiego obrazu: wrażenia paraliżują wykładnie bytu, są nadrzędne wobec nich i niego. Tak w ogóle poetyka Roberta skondensowana w starannie wydanym tomie jest wydestylowanym zapisem opartym na kilku, kilkunastu poetykach, które pchają czytelniczą wyobraźnię ku manierze pisarskiej lat dziewięćdziesiątych. Ale to szczegół.

Sądzę, że ten tom jest taki, jaki jest, dlatego, że został zamierzony i skonstruowany jako zapis wyraźnego dystansu autora do otaczającej go rzeczywistości, więc klasyczny podmiot jest w stadium zaniku, a jego funkcję przejmuje nie tyle językowe tło, co sam skonstruowany moduł świata przedstawionego z jego udatnymi błyskotkami; z tym że dystans wydaje się być zamierzony, wręcz wyrachowany, a nie wychodzący się z siebie jako pewnego rodzaju stała cecha. I w porządku. Jeśli pojawia się kwestia wypowiadana przez „ja", dotyczy ona zamierzchłych czasów najczęściej, dzieciństwa lub wczesnej młodości, a wszystko potraktowane mitotwórczo – coś jakby po schulzowsku: tu jednak „ja" poddaje się dzianiu się, zanika w dzianiu, zamienia w ruch pośród artefaktów rozmigotanego świata przedstawionego. Można to nazwać „optycznym ja", tylko z lekka sugerującym własne istnienie/istnienia, może to coś na kształt kleksowskiego oka? No i pośród banieczek powietrza, żagli mięśni, tatuazy strupów, magistrali liści, formalin torfu, dziąseł cieśnin, odwłoków pszczół, czarnego nasienia smoły, w antarktycznym świetle, a więc wśród nieraz karkołomnych tropów poetyckich, podmiot/obraz rozpada się i scala wedle rytmu pór roku, w stonowanym, choć często dynamizowanym elipsami, rytmie języka. I chyba ten podmiot nie istnieje na maksa, żeby tak się wyistnieć aż do transgresji (bo chyba zamysł, podporządkowanie zamysłowi, blokuje naturalność dziania się poezji, jej spontaniczność). Tak! Jest tu brak spontaniczności, co powodowałoby wybuchowość jej, wiekszą energię rozkwitu frazy!

Bo, jak autor pisze w trzeciej z Dekad, (…) nikt nie/pamięta, jak (…) czarne plemniki/kijanek przeciskały się z gracją przez szyjkę/butelki, omszałej i wciśniętej w dno. Coś mi się wydaje, że Freud by się zasępił. Bo frenetyczność imploduje tu.

Robert Rybicki

Maciej Robert: Puste pola. Wyd. Kwadratura, Łódź, 2008.

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur