Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

ROBERT RYBICKI

Upadek grawitacji o książce D. Majera "Księga grawitacji"

 

            Tom Dawida Majera pod tytułem „Księga grawitacji” wydany w wydawnictwie Mamiko przez Apolonię Maliszewską przy wsparciu Samorządu Województwa Pomorskiego nosi nieciekawe znamię: od początku dominuje syndrom bildungslyrik, dojrzewanie podmiotu w sytuacji lirycznej; świat przedstawiony jest do cna prywatny (podobnie jak u Krzysztofa Bąka, ale inaczej niż u Grzegorza Kwiatkowskiego, który otacza się mitami, obudowuje świat lekturowymi awatarami). Nie ma tu mocnej roli języka, nie chodzi o rozbudowane tropy, czy tropy w ogóle, nawet element meliczności, rytmika, ulega zawieszeniu, niemal anihilacji – najbardziej rozrośnięte w tej poezji są  w ę z ł y   a n e g d o t y c z n e. Więzi podmiotu z innymi bytami (pies, matka, kobiety, przyjaciele) sa podstawa dla postawionych egzystencjalnych tez; jednak więzi te wydaja się być spłycone, brak psychologicznego pogłębienia, śmierć, w wypadku umierania matki, jest spłycona. Nie ma elementu rozważań, nawet zdziwienia nie ma, a chciałoby się to zobaczyć, skoro autor jest absolwentem filozofii jednego z polskich uniwersytetów.

            „Księga grawitacji” na pierwszy rzut oka jawi się nawet nie jako poezja obła, ale wręcz mdła. Beznadziejność niektórych fraz jest aż kłopotliwa dla mnie jako czytelnika. Ta poezja jest zanurzona w życiu; ale jeśli broni się poezji zanurzonej w życiu, opisującej prywatne doznania, to niech te doznania będą wyjątkowe, albo przeżycia niech będą pogłębione przynajmniej o zdawkową refleksję. Bo kogo ma przewrócić na łopatki fraza z wiersza Ars Amatoria:

 

                                   Nawet nie odmówić tylko obojętnie

                                   przejść obok – to o niebo lepsze

                                   niż odruch podarcia wyrzucenia ulotki

bez uprzedniego przeczytania jej treści,

mówię ci – minąć ich bez spojrzenia

to wkroczyć na drogę zła.

 

potem ratuje zwrotkę zwrotem: Prawdziwe zło/nie jest odruchem i usiłuje autor zasugerować jakąś ścieżkę na pograniczu obrazoburstwa, ale wychodzi z tego przedsięwzięcia żenujący intelektualnie kleik. Następny wiersz, Niedziela palmowa, który jest tak słaby, że nie powinien się znaleźć w tomie, przekonał mnie do tego, by z tego beznadziejnego tomu ratować strzępy przyzwoitej poezji. Powtarzam: strzępy przyzwoitej poezji, to znaczy takiej poezji, gdzie mamy do czynienia z jakimś rytmem, niekoniecznie niepowtarzalnym, ale dostającym do reguł rytmu, reguł poetyki. Bo jeśli miałem do czynienia z poezją Michała Płaczka, który, moim zdaniem, zadebiutował zbyt wcześnie o rok przynajmniej, to przecież u niego było dużo frapujących neologizmów, a poetyka wyznaczała przed sobą jakąś trajektorię rozwoju, w którą można było, przy odrobinie empatii, uwierzyć. U Majera jest co krok jakieś banalne sformułowanie, które autorowi może przynieść jedynie wstyd.

            Majer się rzuca na poezje wyklętą jak pijany rabuś na kwietny rabat albo zagon kapusty – twarzą w glebę. W wierszu Ostatni krok w chmurach ironicznie konstatuje:

 

                                   miesiąc temu oblałem maturę, za to z Anetą

zdałem pomyślnie – na zaszczanej wydmie,

                                    w szeleście bolesnego oddechu i liści,

w szumie fal i jeszcze komary, bardzo dużo

komarów –

 

odnawia mnie oblicze ziemi, tej ziemi

 

jakby gra z papieskim tej ziemi miało rzeczywiście wznieść jakąś jeśli nie kulturową, to chociaż egzystencjalną moc. B o  p r z e c i e ż  n i e  w y s t a r c z y  p o s i e k a ć  a n e g d o t y  n a  f r a z y. Żeby chociaż było ucho do rytmu! Ale w sukurs przychodzi nam wiersz Punkt zero, w którym stykamy się już z robotą poetycką, DOPIERO NA STRONIE 14 POJAWIA SIĘ COŚ, CO MOŻEMY NAZWAC WIERSZEM! Tu pointa gra w ten sposób:

 

                                   gdy tylko miasto odpowie gwiazdom

ona zrobi się na bóstwo

godne ofiary

 

Oczywiście, że wymowa nie porusza jakiejkolwiek głębi, poezja nie zawsze musi wchodzić w głąb, ale przynajmniej jest jakiś rytm, jakaś  k o n s t r u k c j a. Problemem Majera wydaje się być zatem to, że ów usiłuje okiełznać wszystkie wydarzenia, które mu się napataczają. Świat przedstawiony jest kapryśny, trudno powiedzieć, żeby miał jednolitą konstrukcję; nie chodzi o wielość miejsc (szpitale, mieszkania, plaże, połoniny, sklepiki, drogi); chodzi o metodologie przestrzeni. Jest to, było nie było, świat autostopowicza bez właściwości. Język jest ubogi, nawet nie słuchany, sprawia wrażenie kalki.

            Najmocniejszym spoiwem tomu wydaje się być obsesyjny obraz śmierci matki, który powraca i ratuje kompozycję tomu. Jeśli mamy do czynienia z dziecinadą tomu, to doświadczenie podmiotu stawia nieco wyżej poprzeczkę, jeśli chodzi o konstruowanie świata przedstawionego. Coś się pogłębia, choć autorowi nie udaje się wejść na rzeczywiście wyższy poziom przeżycia, autentyczności. Jest zawoalowanie uczuć, nie ma rozdarcia, jest gra, zabawa młodzieniaszka. Jeśli w pierwszym wierszu mamy śmierć psa jako kamyczek węgielny pod ziemię, kamyczek węgielny po wielką architekturę śmierci, widzimy żałosny, sypiący się szałas pojęć i struktur. No bo co to jest:

 

                                   Nie poszedłem na mszę odprawioną w intencji

                                   powrotu do zdrowia mojej matki, wpatrzony w okno,

bo rozstrzyga się czy matka

da na upatrzone desantówki

 

Niestety, ale ja tego nie kupuję jako czytelnik. Pozdrawiam autora.

 

                                                           Robert Rybicki

 

Dawid Majer: Księga grawitacji, Mamiko, Nowa Ruda 2009.

 

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur