Z cyklu” Socland”
Niespodziewanie powiał wiatr ze wschodu i odwilż nadeszła
w październiku .Następnej wiosny już nie malowano
nowych haseł na czerwonych murach .Zielone oko Stolicy
zamykało się z rozkoszy łapiąc Wolną Europę. Przy zechcyku czysta czerwona rozjaśniała robotnicze umysły , wieczorem puszczały języki
nikt nikogo nie podejrzewał. Liczył się pełny talerz fitki
okraszony tłustymi plamami zasmażonej słoniny. Poznałem smak szynki .
pierwszy kieliszek ukradkiem wpitej wódki palił jak palce
po uderzeniu piórnikiem dla lepszego sprawowania
Kości trzeszczały polowałem na kostki wiślaków , oni na mój
mały nos o rosyjskich rysach. Na trzepaku dziewczyny kręciły fikołki,
nie interesowała ich nasza święta wojna .Robiliśmy coraz dłuższe przerwy
wznosząc modły o wiatr .Z zapamiętaniem śledziliśmy salta
Na matówkach oczu notowaliśmy błysk trójkątnych cienie,
łapiąc figlarne uśmiechy. Nocą drżącą ręką szukałem ukojenia,
a anioł stróż patrzył zgorszony. Bałem się piekła
i wysuszonego kręgosłupa. Za karę ksiądz wyrzucił mnie
z ministrantury , a odnowiona władza religię ze szkoły.
Ze wschodu znów powiało chłodem
|