Blado-różowo kwitły kasztany, a księżyc nie widział czerwieni . Rozkwitła nadzieja, dzieliła się, pączkowała. Do trzech razy sztuka z przyklejonym uśmiechem „góral” znikał w kieszeni białego fartucha. Niczym Bóg gwarantował nowe życie . Historię jednym ruchem włożył do rozdętego brzuszyska brudno-beżowej koperty. W słoneczny poranek nabrzmiałe zielone brzuchy pękały bez umiaru rozsypując po trawnikach nowe życie. Rdzawo-brązowe plamy na prześcieradle zwiastowały powtórkę. Boże , niee - rozdarło panikę w oczach. Krzyk przypominający wycie osaczonej przez myśliwych samicy biegł obok mnie do budki telefonicznej.
Dwie cienkie czerwone nitki leniwie spływały po nogach . Nie mogłem zgubić rozpaczy chociaż rozerwano nam dłonie, rozklejono suche usta. W ryku syreny ginął płacz miażdżonych kołami kasztanów Czerwono-brązowy ślad na chodniku odbierał nadzieję.
Odleciały bociany
|