Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Tomasz Krzykała

"Idąc na Zachód" Williama Wordswortha czyli podróż egzystencjalna

 

„Idąc na Zachód”

Williama Wordswortha

czyli

podróż egzystencjalna

 

 

Idąc na Zachód

 

Napisany kiedy mój  Towarzysz podróży i ja wędrowaliśmy właśnie brzegiem Jeziora Loch Ketterine pewnego pięknego wieczora, po zachodzie słońca, w drodze do miejsca noclegu, gdzie już parę tygodni wcześniej podczas tej naszej wyprawy byliśmy gościnnie przyjęci. W najdzikszej części tego wyludnionego kraju napotkaliśmy dwie, całkiem przyzwoicie ubrane Kobiety, z których jedna , pozdrawiając nas krzyknęła: „I co? Idziecie na zachód?”

 

I co? Idziecie na zachód?” – „Tak!

 - Okrutny by to był kaprys losu i pomyłka,

Gdybyśmy tak długo wędrując pospołu

W obcym Kraju i z dala od własnego domu,

Znaleźli się w tym miejscu tylko przez przypadek:

Lecz któż by się teraz zatrzymał i bał się iść dalej,

Choć domu tu nie ma, schronienia nie widzi

Jeśli takie Niebo go prowadzi?

 

Mokra od rosy była ziemia  -  mroczna była i zimna;

A nad nią w tyle płonęła łuna wieczorna;

I nasza droga na zachód wydawała się być

Czymś, jakby przeznaczeniem i jakby czymś Boskim;

Lubię być pozdrawianym, bo to jest dźwięk

Nie związany z żadnym miejscem i z czasem też nie;

Obdarza on wędrowca duchowym prawem

Bycia w tym pięknym kraju gościem, a nie wrogiem.

 

Głos był łagodny, a ta, która mnie pozdrawiała

Po rodzimej szła ziemi i kraj własny widziała.

To powitanie było dla mnie

Życzliwym dźwiękiem dwornych manier:

Czuć było siłę tych słów; i gdy me oko

Omiotło znowu gorejące niebo,

Echo tych słów złączyło w jedną całość

Moje myśli i człowieczą dobroć,

O podróży przez tą ziemię na wprost mnie rozpostartą

I czasu i przestrzeni nieskończoną drogą.

 

Przekład: Tomasz Krzykała

 

 

 

Stepping Westward

 

While my Fellow-traveller and I were walking by the side of Loch Ketterine, one fine evening after sun-set, in our road to a Hut where in the course of our Tour we had been hospitably entertained some weeks before, we met, in one of the loneliest parts of that solitary region, two well-dressed Women, one of whom said to us, by way of greeting, ‘What are you stepping Westward?’

 

 

‘What are you stepping westward?’ – ‘Yea’

-         ‘Twould be a wildish destiny,

If we, who thus together roam

In a strange Land, and far from home,

Were in this place the guests of Chance:

Yet who would stop, or fear to advance,

Though home or shelter he had none,

With such a sky to lead him on?

 

The dewy ground was dark and cold;

Behind, all gloomy to behold;

And stepping westward seemed to be

A kind of heavenly destiny;

I liked the greeting; ‘twas a sound

Of something without place or bound;

And seemed to give me spiritual right

To travel through that region bright.

 

The voice was soft, and she who spake

Was walking by her native Lake:

The salutation had to me

The very sound of courtesy:

Its power was felt; and while my eye

Was fixed upon the glowing sky,

The echo of that voice enwrought

A human sweetness with the thought

Of traveling through the world that lay

Before me in my endless way.

 

 

No tak… Ten wiersz przeczytałem jakby po raz pierwszy (no bo o raz pierwszy było to czytanie ze zrozumieniem) na Hali Kucałowej, niedaleko od schroniska mając na wprost siebie nieśmiertelnie piękną, wieczorną panoramę Tatr. Widok był po prostu powalający – wyobraźcie sobie beskidzką halę ze skrzyżowaniem szlaków obok sękatego drogowskazu, z widokiem na Tatry na południowej, a z przepiękną panoramą Beskidu Makowskiego na północnej stronie! Coś niesamowitego, zwłaszcza jeżeli się do tego doda jeszcze recytację powalająco pięknego wiersza napisanego przez angielskiego romantyka, który wychował się i całe życie spędził w górach północnej Anglii, a do tego jeszcze w wierszu owym też pisze o górach, tyle tylko, że o górach Szkocji w rejonie jeziora Loch Ketterine. Wrażenie jest nieziemskie, zapewniam. William Wordsworth jest poetą gór, rytmika jego fraz świetnie pasuje do gór. Jest jeszcze inna rzecz w tych wierszach, pewne ich ukryte znaczenie, które łatwiej odkryć w górach, a nieporównanie trudniej gdzie indziej. Idźcie sobie z ciężkim plecakiem cały, boży dzień wspinając się po górach i potem, pod wieczór zacznijcie czytać poezje. Zapewniam, że poetyckie, przegadane wodolejstwo bez pokrycia szybko wtedy nuży – człowiek z natury nie wyrabia wtedy sofistycznie rozdętych intelektualnych meandrów. Ale Wordsworth nie nuży! Bo pomimo wysublimowanej poezji pisze on prosto i konkretnie, trzyma się realistycznych detali – zgodnie zresztą z definicją romantycznej poetyki. Zaś jego cechą osobistą jest bezpretensjonalność i tym samym całkowita normalność jego poetyckich opisów, nawet tych najpiękniejszych, tych, które są arcydziełami literatury.

Jednym z takich najbardziej znanych wierszy Wordswortha jest „Wspinaczka na Snowdon” (część poematu „Preludium”) z obrazem wschodu słońca obserwowanego ze szczytu tej walijskiej góry. Jest tam wspaniały opis opadającego morza mgły i nagłego wglądu w bezkres przestrzeni, która się spoza tych mgieł wyłania z dobiegającymi nagle dźwiękami górskich strumieni. Wspaniały, symboliczny opis którego nie czas tu dokładnie omawiać, bo innym przecież utworem postanowiliśmy się tu zająć. Ale jedną dygresję jeszcze można zrobić – pomimo symboliki i niesamowitej głębi emocjonalnej (ten wiersz faktycznie się przeżywa, a nie czyta!) utwór ani na krok nie odbiega od realiów. Wspinając się ze znającym teren przewodnikiem na tę górę  we mgle, poeta pogrążony jest w myślach, zmęczony, niepewny, czy faktycznie coś zobaczy, zastanawia się, czy nie zacznie padać i czy nie wyniknie z tego wszystkiego burza, której się boi, aż koniec końców zdaje się na przewodnika, który zna tę górę i ten region znacznie lepiej, niż on sam. Słowem mówiąc – pełen realizm i prostota, którą tak naprawdę posiadają tylko najwięksi…

Nasz wiersz „Idąc na zachód” to też opis epizodu pewnej wycieczki. Odwołajmy się do edytowanego przez Stephena Gilla wydania „Głównych Dzieł Williama Wordswortha” z 2000 roku. Otóż Wiersz „Idąc na zachód” napisany został 3 czerwca 1805 roku. Jednak wzmiankę o okolicznościach jego powstania napotykamy w „Dziennikach” siostry poety, Doroty Wordsworth pod datą 11 Września 1803 roku. Rok 1803 był rokiem pamiętnej wycieczki do Szkocji – Dorota Wordsworth opisuje spotkanie ze szkockimi kobietami podobnie jak William na początku wiersza, ale dodaje potem: „Nie potrafię nawet opisać jak duże znaczenie miało to proste pozdrowienie w takim odległym miejscu z zachodnim niebem przed nami, jeszcze płonącym od słońca, które dopiero co zaszło.” Myślę, że spokojnie można tu zaufać celnemu jak zawsze i świetnie trafiającemu w sedno opisowi Doroty. To się zresztą czuje w wierszu, taką celebrację słów usłyszanych od niespodziewanego przechodnia, gdzieś na odludziu, kiedy zmrok zapada. Każdy kto lubi wędrować (włączając w to piszącego te słowa) i przebywa długo w samotności czuje wielką, naprawdę niewspółmierną co do ilości słów ulgę, kiedy ma możliwość zamienić z kimś słowo.  To jest coś bardzo prostego i oczywistego dla kogoś, kto to przeżył. To jakby otwiera drzwi od samotności i zagubienia w obcej, nieznanej okolicy (fakt, że William podróżował nie sam, ale z siostrą niczego nie ujmuje doniosłości opisu – ja też nie raz podróżowałem razem z kimś. Problem jednak zostaje, bo jego podłoże nie jest obiektywne, ale atawistyczne). Jeszcze jedna, krótka dygresja - zawsze bardzo lubiłem opisy, które znajdują się w „Dziennikach” Doroty Wordsworth. W wielu przypadkach to arcydzieła prozy romantycznej i źródła inspiracji dla wielu wierszy Williama ze słynnymi „Żonkilami” na czele. Sama Dorota nigdy nie myślała o publikowaniu swoich notatek, tak więc zachowały one swój głęboko intymny, roboczy, bezpretensjonalny…i kobiecy wymiar po dziś dzień. Nawet w tej krótkiej notatce powyżej Dorota rozpoczyna rozbrajająco, że nie potrafi nawet opisać jakie znaczenie miały słowa usłyszane na odludziu…po czym kilkoma „machnięciami” pióra daje taki opis owego odludzia, który czytelnika z miejsca powala na kolana z całym tym wykwintem „nieba płonącego jeszcze od słońca, które dopiero co zaszło”. Zapamiętajmy ten opis, bo w wierszu Williama napotkamy na podobne ujęcie tego samego tematu – jak widać nie przypadkiem się tam ono znalazło! W końcu to Dorota była owym, nieodłącznym Towarzyszem podróży (z wielkiej litery pisanym!) .

Kluczowym problemem wiersza „Idąc na zachód” jest pytanie czym jest przestrzeń i czas, i czym jest sam akt podróżowania. Czy tytuł utworu jest tylko odzwierciedleniem faktycznego kierunku geograficznego, w którym przemieszczał się poeta podróżując z siostrą poprzez pustkowia Szkocji, czy ma może jakieś głębsze znaczenie? Od razu przychodzi mi tutaj na myśl świetna  książka Ericha Marii Remarque’a „Na zachodzie bez zmian”. Ta niemiecka książka mająca na celu rozliczenie się ze spustoszeniami I Wojny Światowej stawia słowo „zachód” w kontekście tak brzemiennym od znaczeń, tak obciążonym skojarzeniami, że prawie aż apokaliptycznym. Myślę, że skojarzenie jest dobre i pozwolę sobie stwierdzić, że „zachód” w tytule wiersza Wordswortha nie pojawił się przypadkowo. Romantyzm europejski był czasem dogłębnej konfrontacji kulturowej pomiędzy dziedzictwem zachodu i wschodu – był czasem rosnącej świadomości co do narodowej i szerszej przynależności kulturowej i czasem dogłębnej samoświadomości indywidualizmu osobowości poety. Absurdem byłoby zakładać, że Wordsworth nie był świadom faktu ogniskowania uwagi czytelnika na kulturze i problematyce zachodu, skoro taki tytuł dał dla swojego wiersza. Przecież jeszcze w pierwszym wersie na pytanie, czy faktycznie idziemy na zachód pada zdecydowana odpowiedź „Tak!”.

 

 

- Okrutny by to był kaprys losu i pomyłka,

Gdybyśmy tak długo wędrując pospołu

W obcym Kraju i z dala od własnego domu,

Znaleźli się w tym miejscu tylko przez przypadek:

 

 

Pisze Wordsworth dalej, skupiając naszą uwagę na kolejnych, centralnych aspektach utworu – na poczuciu osamotnienia i obcości (W obcym Kraju i z dala od własnego domu) oraz na pewnej, niekwestionowanej potrzebie celowości takiego stanu rzeczy. Skoro „Okrutnym by to było kaprysem losu (…) gdybyśmy znaleźli się w tym miejscu tylko przez przypadek”,. Oznacza to, że jednak nie jesteśmy tu przez przypadek. Zdecydowanie podkreślają to następne wersy, zgodnie z którymi to podróżowanie na zachód ”wydawało się być

Czymś, jakby przeznaczeniem i jakby czymś Boskim” – Wordsworth zdecydowanie odcina się tutaj od zainicjowanego przez epokę romantyzmu postrzegania świata, jako tworu niespójnego, złego, mrocznego i absurdalnego, co było cechą XX wiecznego Egzystencjalizmu (wyrosłego przecież na Romantyzmie). Nowatorstwo formalne zdecydowanie nie idzie u Wordswortha w parze z obalaniem starego sposobu wartości – nic podobnego. W swoich najbardziej radykalnych utworach Wordsworth jedynie pomija wyraziste odniesienia do swojej chrześcijańskiej tożsamości i jednocześnie tożsamości Europy (w jego rozumieniu zawsze i w niekwestionowany sposób chrześcijańskiej Europy) albo z nimi odważnie polemizuje – nigdy ich jednak świadomie nie obala. „Boski” to w ujęciu Wordswortha słowo synonimiczne do „Chrześcijański”. Antykizujących odniesień nie ma u niego prawie wcale – może pominąwszy jeden znaczący wyjątek, czyli wiersz „Świat, to za wiele…” (The world is too much with us..), gdzie jednak szerokie odniesienia do mitologii antycznej mają wydźwięk celowo ironiczny i w sumie moralizatorski. W zamian za to, gdy poeta  słuchał recytacji wczesnych i głęboko na antyku opartych poezji Johna Keatsa nie wahał się nazwać ich „Całkiem niezłym kawałkiem pogaństwa” co swoim radykalizmem przerosło wszelkie skale porównawcze nawet u ludzi, którzy za radykałów obyczajowych zwykli się uważać (moim zdaniem nie była to sprawiedliwa opinia, ale cóż – Wordsworth nie miał wtedy do dyspozycji biografii  Keatsa autorstwa Andrew Motiona, jak my dziś mamy)

 

Wracając jednak do naszych rozważań, druga zwrotka wrzuca nas ewidentnie w kontekst chrześcijański.

            Nadzwyczaj pięknie, z wielkim rozmachem, kurtuazją i głębią opisał poeta to, czym były dla niego te pozdrowienia, otrzymane na drodze, gdzieś tam w Szkocji –

 

„Lubię być pozdrawianym, bo to jest dźwięk

Nie związany z żadnym miejscem i z czasem też nie;

Obdarza on wędrowca duchowym prawem

Bycia tu pełnoprawnym gościem, a nie wrogiem.”

 

Otóż mógł się sam poeta poczuć, jako gość, a nie wróg, a w innym tego słowa rozumieniu jako „turysta” a nie jako „zdobywca” i to prawo, przyznane mu, kiedy go pozdrawiano miało tak wielką wagę, że stanowiło przecież główną pobudkę do napisania tego wiersza, oraz stanowiło jakby główny punkt odniesienia dla podróży na zachód. Natychmiast też uzyskało wymiar uniwersalny „Nie związany z żadnym miejscem i z czasem też nie”.

Reasumując – poeta znalazł się nie przez przypadek tam, gdzie się znalazł ale nie bardzo świadomy jest jaki faktycznie etap w podróży osiągnął. Pomimo zmierzania do wypróbowanego już wcześniej miejsca noclegu jego sytuacja nie jest taka znowu zbyt radosna, skoro łapie go zmrok w” najdzikszej części tego kraju” gdzie „Mokra od rosy była ziemia  -  mroczna była i zimna; / A nad nią w tyle płonęła łuna wieczorna;”. Nie są to radosne opisy – są raczej emocjonalnie nasycone obrazy kojarzące się bardziej ze średniowiecznymi przedstawieniami piekła, albo chaosu przed stworzeniem świata, niż z turystyka krajoznawczą, choć niewątpliwie są bardzo piękne i żywe, co w znacznym stopniu tuszuje ich grozę. Zdecydowanie jednak biblijny sąd ostateczny, piekło, albo lepiej jeszcze czyściec (!) – wszystko to pokutuje w tym wierszu w strasznych barwach (choć nieodmiennie bardzo pięknych), ale to nie one są tu główną dominantą, tylko dominuje tutaj  ruch, przemieszczanie się, stawanie się czegoś w toku dynamicznej wędrówki, i ta wędrówka wypiera inne obrazy o średniowieczno-teologicznych odniesieniach. Są to tylko jakieś półwyraziste symptomy czegoś, co przynagla wprawdzie do wędrówki, ale co kompletnie traci swoja złowieszczość w konfrontacji z  głośnymi pozdrowieniami w obcym kraju. Ostatnia zwrotka stopniowo rozwiązuje nam tę zagadkę:

 

„To powitanie było dla mnie

Życzliwym dźwiękiem dwornych manier:

Czuć było siłę tych słów; (…)”

 

Skupmy się poczuciu „siły tych słów” – w końcu to ta właśnie „siła słów” porządkuje cały wiersz! Siła tych słów użyta jest tutaj w takim samym sensie w jakim używa się amuletów, aby odegnać złe moce i w takim samym sensie, w jakim narodził się nurt romantyczny – jako reakcja na oświeceniowy racjonalizm, który próbując uporządkować świat społeczny, paradoksalnie otworzył puszkę Pandory wypuszczając wszelkie rodzaje „demonów” nowoczesnego rozwoju społecznego w skali wcześniej nie znanej i nie przeczuwanej i nasuwającej skojarzenia z totalnym chaosem (o totalitarnych konotacjach – pierwszy raz w nowożytnej historii).

 

„(…) i gdy me oko

Omiotło znowu gorejące niebo,”

 

Pisze dalej Wordsworth jakby powracając do tych apokaliptycznie nakreślonych, niepokojących obrazów wieczornego nieba osuwającego się w ciemność, noc, chłód i pustkę…

 

„Echo tych słów złączyło w jedną całość

Moje myśli i człowieczą dobroć,

O podróży przez tą ziemię na wprost mnie rozpostartą

I czasu i przestrzeni nieskończoną drogą.”

 

I w ten sposób nasz wiersz ocierający się o niepokojące wizje kończy się pogodnie  dając czytelnikowi możliwość zaczerpnięcia oddechu. Pozdrowienia stają się tutaj pobudką do przeformułowania postawy życiowej jednego człowieka, a w szerszym znaczeniu komentarzem do całej mentalności zachodu, która wkroczywszy agresywnie w stadium wewnętrznego skonfliktowania i wewnętrznych tarć o wielkiej sile (przemiany społeczne, których świadkiem był sam Wordsworth zmieniły oblicze zarówno Anglii, Szkocji jak i całego kontynentu gruntownie i nie do poznania) potrzebuje rozładowania tych napięć i całkiem odmiennego podejścia. Jak nikt chyba dostrzegł Wordsworth potrzebę jednolitej, harmonijnej wizji człowieka w pełni jego autonomii i z zachowaniem wszystkich więzów łączących go ze światem natury i z własnym jego umysłem. Williamowi Wordsworthowi zawdzięczać by trzeba jedną z pierwszych w dziedzinie literatury, holistyczną (czyli „całościową”), nowoczesną wizję człowieka w pełni jego godności i poszanowania. Aby zanalizować człowieka, tak jak to się dziś zwykło robić, czyli rozkładając go na czynniki pierwsze, trzeba go wpierw zamordować! („We murder to dissect”) pisał w jednym ze swoich wierszy, („Odwrócone Stoły” – ‘The  tables Turned’) podczas kiedy w innym „Dom w Grasmere” (nawiasem mówiąc jest tam dziś jego muzeum, w tym domu właśnie) pisał o „całkowitej jedności” (Unity Entire) człowieka z miejscem, w którym żyje i ludźmi z którymi się styka, realizacją jego pasji i aspiracji na życie. Jeżeli dodamy do tego unikalne w owym czasie stwierdzenie , że „dziecko jest ojcem osoby dorosłej” – pojawia się zdumiewająco nowoczesne ujęcie istoty ludzkiej rozumianej nie jako bezwolny element szerszej całości, ale jako podmiot. No i zdajmy sobie jeszcze sprawę, że góry północnej Anglii – tzw. Kraina Jezior (The Lake District) powinny, zdaniem Wordswortha (a miał takie zdanie już na początkach XIX-go wieku) wieku zostać objęte ochroną – postulował on utworzenie tam okręgu ochronnego i nawet wyznaczył jego granice. W sto lat później górą utworzono tam park narodowy obejmujący terytorium bardzo zbliżone do tego, które chciał chronić sam Wordsworth. Romantyczne podejście do natury nie miało w sobie nic z irracjonalnych wizji – było ono szokująco wręcz nowatorskie – tylko wówczas niewielu owo nowatorstwo, ową konieczność zmiany podejścia do świata widziało. Sam zaś William napisał piękny przewodnik turystyczny przez ów region, pełen porywających opisów i nie uważał tego za zejście z piedestału bycia „artystą”.

            W końcówce naszego wiersza jest właśnie taka konkluzja zwiastująca potrzebę innego podejścia do rzeczywistości. Myśli poety wkraczającego do obcego kraju już nie jako zdobywca, ale jako ktoś, komu na to zwyczajnie pozwolono łączą się z osobistym doświadczeniem ciepła i „dobroci” od innego człowieka. Ta dobroć daje mu siłę do dalszej podróży, a istotnym zrządzeniem boskim jest fakt, ze zawędrował tak daleko, aby pośród zapadających ciemności faktycznie tej dobroci potrzebować (dlatego właśnie te wieczorne opisy mają tyle piękna równoważącego ich grozę– przecież w oddali już czeka miejsce noclegu o którym wiadomo, że jest gościnne! W religijnym kontekście wygląda to jeszcze pełniej! – jest tu nawiązanie do prośby o przebaczenie, do pokory, do przeznaczenia właśnie…). To już nie jest zdobywca, ale ktoś, kto musi mieć oczy i uszy otwarte, i musi dostać coś z zewnątrz aby przeżyć.  Ostatni obraz świata, jaki maluje utwór przed czytelnikiem to obraz pasjonującej rzeczywistości, tajemniczej, ale fascynującej zwłaszcza dla podróżnika który widzi przed sobą kraj nieskończony zarówno w czasie, jak i przestrzeni i  ma tego czasu mnóstwo. W chrześcijańskim kontekście to obraz raju, gdzie nic się nie kończy – to obraz obietnicy.

            Chwilę jeszcze zatrzymajmy się na opisie Szkocji i szkockich kobiet, który ma znamienny wygląd w tym wierszu. Od samego początku zależy poecie na „duchowym prawie bycia w tym pięknym kraju gościem, a nie wrogiem” a jego własne podejście pełne jest niekłamanej kurtuazji i dworności. Pamiętajmy, że mamy czasy romantyzmu – zarówno Polska jak i Szkocja są wtedy wcielone w inne organizmy państwowe. Co prawda bardzo trudno znaleźć precedens do takiej, głęboko drastycznej sytuacji jaką mieli wówczas Polacy – w istocie była to sytuacja bez precedensu – ale w owej epoce wielkich imperiów utrzymanie tożsamości narodów wcielonych jako części składowe potężniejszych organizmów państwowych miało niewątpliwie wielką wagę. Posłuchajmy raz jeszcze jak mówi o pozdrawiającej go szkockiej kobiecie William Wordsworth: „Głos był łagodny, a ta, która mnie pozdrawiała / Po rodzimej szła ziemi i kraj własny widziała. / To powitanie było dla mnie / Życzliwym dźwiękiem dwornych manier: / Czuć było siłę tych słów (…)”

Istotnie trudno by tu było nie poświęcić paru słów dla takiej wysublimowanej kurtuazji!

Coś podobnego działo się wówczas się na styku innych kultur np.: niemieckiej i słowiańskiej, kiedy genialny niemiecki, młodo zmarły kompozytor romantyczny: Franz Schubert (1797-1828) wprowadził do swoich utworów elementy melodii słowiańskich w brzmieniu i formie kompletnie nieznanej na gruncie Europy zachodniej. Jego wyczucie i umiejętność zastosowania tych motywów uderza głębią niesamowitej wrażliwości i otwartości – warto więc pamiętać, czym był romantyzm!

 

           

 

 

 

 

 

 

 

 

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur