Opowiadanie o rzece Warcie w Koninie
Od jakiegoś czasu jeżdżę codziennie po dziewiątej rano do pracy rowerem. Moja droga biegnie przez pieszą kładkę nad rzeką Wartą od strony dawnego przedmieścia słupeckiego, które teraz jest zbieraniną zrujnowanych na wpół slumsów z kancelarią adwokacką i budynkiem sądu okręgowego w centralnych punktach. Budynek sądu pokryty jest liszajem łuszczących się warstw farby na elewacji, dających archeologiczny wgląd w różne stadia kolorystyki budynku od lat siedemdziesiątych począwszy. Ludzie nazywają go „Hawaną”. Za kładką zaczyna się Starówka. Codziennie po osiemnastej wracam tą sama drogą.
Rzeka widziana z kładki, kiedy się przez nią przejeżdża jest niesamowitym widowiskiem, bo codziennie wygląda inaczej. Oczywiście wszystko wygląda co dzień inaczej, nie tylko ta rzeka, ale w przypadku miast o ustalonym biegu ulic i niezmiennych elewacjach budynków trzeba więcej czasu, żeby to zauważyć. Rzeka też ma, z grubsza biorąc, ustalone brzegi (chociaż Warta w Koninie jest ciągle nieuregulowana pomimo tego, że płynie dokładnie przez środek miasta i wygląda jak , nie przymierzając, jakiś boczny dopływ Orinoko) , ale rzeka zachowuje się bardziej jak żywy organizm, niż jak materia nieożywiona.
Obraz I (rano -pochmurno)
W pochmurny, mglisty dzień zarówno sama woda, jak i kępy traw porastające brzegi i wystające z wody wydają się szare. Z tymże szarość wody jest jak szarość starożytnych luster na wypolerowanej blasze – to zimna szarość wcinająca się w mgłę ekspresyjnymi meandrami jak sztychy szablą. Zarośla nad rzeką szybciej stapiają się z mgłą w jedną zielono-szarą, ciemną masę bez konturów, ale woda lśni jeszcze długo, zanim zniknie. Wiatr owiewający twarz jest chłodny, przenikliwy i wilgotny, woda pachnie wodorostami. Jeżeli wychylić się za poręcz mostu, widać, jak rzeka omywa powoli przęsła, ale już nawet z takiej niewielkiej wysokości obraz jest przyszarzały mgłą – czasami pasma mgły przepływają jak babie lato.
Obraz II (rano – słonecznie)
Nawet w słoneczny poranek po dziewiątej powietrze jest jeszcze rześkie. W okolicy sądu stoi mnóstwo samochodów i chodzą ludzie. Na starówce jest urząd miejski i tam też chodzą ludzie. Jeżeli wypadnie akurat dzień targowy, to zatłoczona jest cała kładka. W tym całym dynamicznym ruchu i gwarze rzeka z jej zaroślami jest oazą spokoju – taką dziwną linią o swojej własnej dynamice, która dzieli miasto na pół i nie angażuje się, wyniośle w jego rozgwar. Gdyby była łatwiej dostępna, to i tam byliby pewnie ludzie, ale podniesione brzegi odgrodzone płotem zamykają łatwy dostęp nad wodę. Nawet miejscowe pijaczki wolą pić w bramach. Skośnie od wschodu padające słońce pełne kurzu od przelotowej drogi biegnącej po drugim moście nieopodal tworzy nad wodą taką złotą poświatę, rozedrganą w słońcu, poprzez którą stare miasto jest nieco przymglone, jak na starych, kolorowych zdjęciach z lat osiemdziesiątych robionych na enerdowskim filmie ORWO.
Obraz III (po południu – słonecznie)
Pod koniec lata po godzinie osiemnastej jest już późne popołudnie. Jeżeli niebo jest bezchmurne, a pogoda w miarę bezwietrzna, to promienie słońca oświetlające kamienice na Starówce są prawie różowe. Im bliżej rzeki, tym więcej widać drzew, oświetlonych w ten sam sposób – na liściach zieleń robi się złamana jak na palecie gdyby ją zmieszać z oranżem. Znużony dzień się kończy tworząc wszędzie piękne (albo nawet „cudownie piękne”), statyczne obrazy jak z jakiegoś parku. Słońce chyli się ku zachodowi dokładnie nad linią wody, toteż zaraz po wjechaniu na most rzeka staje się masą płynnego złota –jeśli patrzeć pod słońce, to tak jak na obrazach J.W.M Turnera kontury i kształty stają się drugorzędne. Mam przed oczami wielkie, dzikie misterium światła i pokrętnych linii brzegowych zalanych złotymi żółcieniami i zredukowanych do potoczystych kompozycji barwnych rozsnutych przed oczami jak nierealne, rozwodnione, telluryczne wizje.
Obraz IV (po południu – deszcz)
Z deszczem, to jest tak, że w świetle latarń ulicznych tworzy niesamowite rzeczy na mokrym bruku. Bruk się mieni jak skóra węża. Światła samochodów odbijają się na mokrym asfalcie też dziwnie. Czasami jak nie pada jeszcze długo w powietrzu czuć zapach kurzu. Ludzie uciekają przed deszczem i wszędzie widać wielkie zaaferowanie. Jeżeli nie jest jeszcze zupełnie ciemno, to rzeka i zieleń przy brzegach szarzeją posępnie, ale i pięknie zarazem, a powierzchnia wody jest idealnie matowa i szorstka od deszczu. Rzeka miarowo szumi, ale jest spokojna. Natomiast, kiedy jest już ciemno w wodzie odbijają się latarnie z przeciwległego brzegu, ale odbijają się tak, jak nenufary Moneta, albo bulwary nad Sekwaną na płótnach impresjonistów, albo Heidelberg na obrazach Turnera, albo Londyn w sonecie Wordsworth’a .
|