Cegła - Literatura - Proza - Poezja
JEST JUŻ 24 NUMER MAGAZYNU CEGŁA - PIECZĘĆ, PYTAJ W KSIĘGARNI TAJNE KOMPLETY, PRZEJŚCIE GARNCARSKIE 2, WROCŁAW
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Tomasz Krzykała

Słów kilka o wielkiej wystawie pana Jerzego Łojko o Św. Brunonie z Kwerfurtu i Św. Pięciu Braciach Męczennikach z Bieniszewa

Słów kilka o wielkiej wystawie pana

Jerzego Łojko o

Św. Brunonie z Kwerfurtu i

Św. Pięciu Braciach Męczennikach z Bieniszewa

 

 

Dedykuję moim rodzicom.

 

Postać św. Brunona z Kwerfurtu i sylwetki Pięciu Braci Męczenników (wszyscy jak jeden powiązani byli głęboko – nierozerwalnie, rzec by się chciało – z regionem konińskim) stawiają przed każdym człowiekiem pytania stare jak historia świata; pytania o to czym jest religia, co to jest i czy w ogóle jest możliwe coś, co nazywamy dyskusją z Bogiem i ostatnie, szalenie frapujące zagadnienie – co to jest, do czego zmierza i czy ma sens coś, co nazywamy „działalnością misyjną”. Taka bowiem działalność mająca na celu zmienić hierarchię wartości, a nawet sposób myślenia innych jest charakterystyczna dla człowieka niezależnie od rodzaju kultury i rodzaju religii, którą ten zamierza szerzyć, ale ciekawym byłoby spróbować odpowiedzieć sobie na pytanie DLACZEGO w zestawieniu z pewnymi typami społeczeństw i ich kultur ów proceder zaczynał tak obficie spływać krwią – kultura europejska, nasza narodowa kultura polska również jako jej integralna część jest tego niesamowicie dobrym przykładem….Ale zacznijmy od początku.

 

„Zmieni się wiele, ale nas to nie dotknie, pamiętaj

zmieni się wiele, ale nas to nie dotknie”

Jakobe Mansztajn „W obronie mitów”

z podziękowaniem dla pani Anny Nogaj(1)

 

Człowiek, istota ludzka pomimo tego, że wyginęło już wiele narodów i całych ras ludzkich jest gatunkiem, który od momentu swojego, dość nieprzewidywalnego pojawienia się w dziejach, wykazuje nieprzerwaną skłonność do ekspansji, rozprzestrzeniania się i podboju rzeczywistości. Tak było z każdą kulturą i grupą ludzką, nawet jeżeli dziś, z perspektywy czasu skłonni jesteśmy przypisywać niektórym pokojowe (wręcz ekologiczne w podtekście) współżycie z naturą i brak agresywności (a robimy tak w przypadku Indian północnoamerykańskich, w przypadku niektórych kultur starożytnej Grecji i kultur fenickich) – to jednak tylko pozory, niedoinformowanie…

Człowiek nieprzerwanie podporządkowywał sobie świat i z tworzywa rzeczywistości pierwotnych stwarzał TECHNICZNĄ RZECZYWISTOŚĆ CYWILIZACYJNĄ – uporządkowany twór w założeniu znacznie bardziej przewidywalny i wymierny – rzeczywistość idealną, gdzie wszystko jest jasne. Czy jednak faktycznie takie to właśnie jest? Jeżeli przyjrzymy się tym najbardziej zaawansowanym osiągnięciom dzisiejszej techniki, najbardziej rozwiniętym społeczeństwom, to co za obraz nam się pojawia? Dumnego zdobywcy? Zwycięzcy? Ależ skąd! Nic z tych rzeczy! Pojawia nam się obraz istoty skorumpowanej tym, w co sama się wpakowała. Obraz bliskiego uwiądu, wycofanego, zalęknionego człowieka pogrążonego coraz bardziej, czasami beznadziejnie w skomplikowanych mechanizmach tego, co sam stworzył; recytującego jak litanię samodzielnie wypracowane zasady społeczne, bo one miały go przecież pozbawić jego lęków, miały i mają sprawić, że będzie wolny od ATAWISTYCZNEGO STRACHU OBCOŚCI – niemniej jednak on ciągle się boi.(2) Religijny termin „litania” nie pojawił się tu przypadkowo – współczesny człowiek doby Internetu i „globalnej wioski” jaką staje się świat (bo przecież wszyscy mówią, że tak się dzieje) coraz bardziej przypomina telluryczną, wampiryczną zjawę, taką Lamię Keatsa(3), Mickiewiczowskie(4) zjawy, albo Byronowskiego(5) outsidera. I tak samo jak w czasach dawnych od średniowiecza po romantyzm, istota ludzka ciągle tęskni, błaga i zaklina swą idealną Laurę(6), Beatrycze(7), Asrę(8) albo Aurelię(9), żeby do niego powróciła – żeby znów byli razem! Piękny symbol tego idealnego dążenia człowieka najpełniej wyraziła epoka romantyzmu – idealizm MIŁOŚCI Coleridge’a, De Nervala, Słowackiego(10), Puszkina(11). Bowiem to właśnie sztuka, w szczególności literatura dostrzegła jako pierwsza, że człowiek SKONSTRUOWAŁ rzeczywistość dookoła siebie jako namiastkę, środek zastępczy w odkrywaniu tego, kim sam jest!

Zamiast poznać, czy faktycznie jest sens budować, on budował z impetem – no i skonstruował świat jaki znamy, i z radością stuprocentowego idioty obnosi się teraz z wymuszoną coraz bardziej dumą i fanfaronadą pokazując WIZERUNEK tego, kim on niby jest – jest to jednak wizerunek pozbawiony tła i perspektywy, wizerunek uniemożliwiający jakiekolwiek odniesienia i do tego RAŻĄCO pozbawiony proporcji. Jest to rzeczywistość WARIATA pędzącego na złamanie karku bez podstawowej świadomości celu i logiki – wybitnie agresywny twór atakujący zajadle wszystko, co mu się przeciwstawia; wszystko, co nie jest takie jak on! Brutalnie NISZCZY WSZYSTKO, co mu wytyka to, że tak naprawdę on ZWARIOWAŁ!  I w ten sposób pokolenia tzw. „przyzwoitych ludzi” wybudowały sobie cielca ze złota i pragną, aby go wielbić. Voila!   

 

„Bóg jest Miłością!”

Z podziękowaniem dla Jana Pawła II

 

Zatrzymajmy się w tym miejscu i rozważmy trochę życiorys niejakiego Brunona z Kwerfurtu. Na samym początku zastrzegam sobie, że w żadnym wypadku nie mam zamiaru prowadzić tutaj roztrząsań historycznych, a już na pewno nie mam zamiaru osądzać osoby tego faceta, ani zastanawiać się, czy pod względem teologicznym zasługiwał na tytuł świętego, czy też nie. Nie znam po prostu jego biografii w sposób na tyle pełny, żeby mnie do czegoś podobnego upoważniał, z drugiej zaś strony absolutnie nie rozumiem po co nadawać komuś taki tytuł – bardzo bym był z tym ostrożny! Pod względem historycznych konkluzji wystawa pana Jerzego Łojko załatwi wszystko co trzeba i znacznie więcej! Przez szacunek dla pana Jerzego – wcale nie mam ochoty prowokować go i zmuszać, żeby pomyślał sobie o mnie akurat to i akurat w taki sposób, co niewątpliwie by sobie o mnie pomyślał, do tego myśląc o mnie w taki dokładnie sposób, w jaki faktycznie i poza wszelkimi wątpliwościami by o mnie niedwuznacznie pomyślał, gdybym zaczął udawać, że piszę tu rozprawę historyczną. Podam więc tylko informacje źródłowe o św. Brunonie (w sposób przystępny – nawet bardzo!) po czym zastanowię się nieco nad jednym, jedynym aspektem tejże biografii. Bazować będę na całkiem niezłej, przystępnie temat traktującej publikacji pana Stefana Paszka(12).

Św. Bruno Bonifacy z Kwerfurtu urodził się w 947 roku…proszę zgadnąć gdzie? Był Niemcem z rodziny grafów (coś jak u nas hrabia). Kiedy inny święty, a mianowicie Wojciech – Czech z pochodzenia, zakończył swoje życie zarąbany przez lud Prusów na amen i doprowadzony do wyglądu typowej konserwy mięsnej tuż przed pasteryzacją, w Cesarstwie Niemieckim wytworzyła się dziwna atmosfera(13) - wielu przyzwoitych ludzi, ale też wielu porypańców i masochistów zapragnęło być męczennikami – wielu, że tak to ujmę, odniosło w tym fenomenalny sukces – w szerszym jednak kontekście oznaczało to coś znacznie mniej zabawnego – owa „dziwna atmosfera”, ów zapał misyjny były sublimacją ekspansji niemieckiej na wschód – była to oznaka i pragnienie niemieckiej, politycznej ekspansji, a także ekspansji nacjonalistycznej; wszystko to ukryte pod płaszczem mistyczno-religijnego ferworu i z błogosławieństwem papieża, bo on też zainteresowany był żywotnie owym procederem! Pomijając osobowość Brunona, był on oddanym funkcjonariuszem zjednoczonych interesów Cesarza i Papieża jednakowo żądnych ekspansji i zysków. Jego potencjalna śmierć męczeńska (właśnie w ten sposób przyszło mu bowiem zakończyć życie – uprzedziliśmy tu nieco fakty, ale nie szkodzi) była POŻĄDANA przez wszystkich (oprócz pogan!) – bowiem pod przykryciem idei chrześcijańskich dawała ona pretekst do interwencji na każdym polu – w tym na polu zbrojnym. To właśnie stanowiło o polityczno-religijnym, wielkim znaczeniu śmierci męczeńskiej, nic innego! (nie chodzi mi tu, rzecz jasna, o prywatną, indywidualną pobożność i obyczajowość) Niczym agent Al-Kaidy był nasz Bruno przygotowywany do gotowości poniesienia takiej śmierci.  Zanim go jednak przygotowano, tłucze się on po różnych klasztorach, wyjeżdża do Rzymu, aż wreszcie osiada na pewien czas w Pereum we Włoszech, pod czujnym okiem betonowego opata, czyli św. Romualda. Ów św. Romuald (co przypomnieć należy) założył zakon kamedułów i tradycja oraz reguła jedynego bodaj kamedulskiego eremu w Polsce, który stosuje ją formie pierwotnej, czyli pustelni Bieniszewskiej niedaleko Konina, o której właśnie chcemy sobie tutaj opowiedzieć, oparta jest ściśle na jego wytycznych. Już wówczas ten puszczański, leśny ostęp w Wielkopolsce Wschodniej zaczął wypływać na karty historii. Wróćmy jednak do Pereum - był tam na razie tylko Romuald, Bruno i projekt wysłania do Polski paru mnichów, aby rozsiewali idee chrześcijańskie w kraju ledwie co ochrzczonym. Ci mnisi faktycznie zostali wysłani w liczbie dwóch sztuk (Benedykt z Benewentu i Jan z Wenecji), a później przyłączyło się do nich jeszcze trzech Słowian. I w ten sposób mamy pięciu braci – to tych samych Pięciu Braci Męczenników czczonych po dziś dzień w Bieniszewie – najprawdopodobniej bowiem to tam właśnie przyszło im zakończyć życie. Bruno miał być jednym z nich (wtedy byłoby ich sześciu i trzeba by zmienić nazwę ich święta…). Ale nie był z przyczyny św. Romualda, który stwierdził, że on to generalnie ma głęboko gdzieś co oni tam w tej Polsce od niego chcą i Brunona nie puścił.

Bruno kisił tyłek w tym Pereum aż do 1002 roku i wreszcie, wypuszczony przez Romualda (ciekawe czemu on go tam tak długo trzymał…) wypruł do Ratyzbony. Już miał stamtąd ruszać na wschód, kiedy właśnie polski król Bolesław Chrobry i król niemiecki Henryk II wpadli na pomysł, że można by się pobawić w wojnę i sielankowo zaczęli się mordować jeden z drugim. Biedny Bruno ponad rok musiał „odcedzać kartofelki” w tej cholernej Ratyzbonie – a może nie aż tak „cholernej” skoro w 1004 roku zrobili go tam biskupem (!). Jak już został biskupem, to chrzanił konwenanse i wyjechał na Węgry. Węgry były fajne,  kobiety niezłe (Wcale nie twierdzę, że Bruno miał jakieś zdrożne intencje względem kobiet! To tylko moje własne spostrzeżenie) – tylko, że…Węgry były już chrześcijańskie – nuda i tyle! To nie było to! Bruno był Niemcem, lubił ryzyko i dreszczyk emocji – miał OGROMNE zadatki na męczennika! Jak on miał na tych Węgrzech ukręcić karierę(14), kiedy wszyscy się z nim zgadzali? Z Węgier pojechał nawracać Pieczyngów (takie plemię koczowników), ale mu się to dość szybko znudziło i w końcu, w latach 1006-1008, trafnie interpretując pryncypia polityki cesarskiej, trafił do Polski.

Każdy niemiecki turysta w Polsce pragnie odwiedzić Mazury i Bruno nie był wyjątkiem. Tylko, że on dodatkowo jeszcze zaczął tam nawracać ludzi.

Co byś zrobił, gdyby jakiś Niemiec przyjechał i zaczął ci mówić, że wyznajesz diabła i się jeszcze do tego diabła modlisz? Że twoje zwyczaje są złe, że twoja matka to zwykła ….., bo kościół jej nie pozwolił żyć z twoim ojcem. Co byś wtedy zrobił? No i czemu tu się dziwić, że dzięki pogańskiemu plemieniu Prusów Bruno z Kwerfurtu zrealizował wreszcie swoją misję we wszystkich możliwych wymiarach (religijnym, politycznym i narodowym), zrealizował zarazem swoje wielkie, osobiste marzenie, swoją pasję (piszę to absolutnie bez ironii.) i… został świętym i męczennikiem jednocześnie! Stało się to dzięki Prusom, zwykłym, prostym ludziom (nie mylić z Prusakami. Prusacy to po prostu Niemcy. Prusowie byli – bo wyginęli wymordowani doszczętnie przez Krzyżaków – plemieniem bałtyckim, spokrewnionym z dzisiejszymi Litwinami, Łotyszami i mieszkańcami Estonii.).

W ten sposób, za jednym zamachem przeszedł do historii sam Bruno z Kwerfurtu, przeszła do historii Polska, przeszły do historii Mazury i lud, którego dziś już nie ma. Zanim jednak to się stało, niemiecki misjonarz spisał dzieje Pięciu Braci Męczenników i dzięki niemu oni też przeszli do historii. Ich dzieje – według wszelkich przesłanek -  dotyczą ziemi konińskiej i owa ziemia konińska, dzięki Brunonowi z Kwerfurtu też  przeszła do historii! Facet po prostu umiał się znaleźć!  

Z perspektywy dzisiejszego rozwoju nauk społecznych i ogólnej naszej wyobrażeniowości wiemy już, co kryło się za pojęciami „misje” i „nawracanie niewiernych” , zwłaszcza, kiedy działania owe podejmował tzw. żywioł niemiecki – była to ekspansja stricte polityczno-nacjonalistyczna, choć nie pozbawiona wielkiej, osobistej wiary i autentycznej szlachetności. Wydaje nam się, że wiemy już bardzo wiele i ironiczny nasz ton w opisie sylwetki tego wielkiego Niemca wydaje nam się w pełni usprawiedliwiony. I jesteśmy tu w błędzie! Sami jesteśmy żywym odbiciem naszych czasów, nie zapominajmy o tym! Jesteśmy odbiciem szokującego spłycenia wszelkiej duchowości – wizerunkiem pustyni naszej epoki. Bo to, ze w  naszych czasach nikt nie używa religijnego płaszczyka na zakamuflowanie własnych agresywnych dążeń wcale nie oznacza, że same destruktywne dążenia też już nie maja miejsca! Zastanówmy się, jak sami wyglądamy w odniesieniu do tego Niemca, który nie wahał się umrzeć dla tego, w co wierzył! To olbrzymia sprawa! Żyć w zgodzie z zasadami nie potrafił nikt nigdy, ale dawniej nie zawahano się chociaż TEORETYCZNIE poświadczyć tej wiary, nawet jeśli przyszłoby za to umrzeć. Ludzie zachodu dziś już tego nie potrafią. Zwykliśmy takich ludzi nazywać fanatykami.

Skromnym zdaniem piszącego te słowa, każdy kto wierzy w to, co robi; każdy kto poświadcza tę wiarę własnym życiem jest NIEZMIENNIE godny szacunku – bez względu czy to będzie filozof, poeta, muzułmański terrorysta, nazista w obozie koncentracyjnym, chrześcijański święty, żydowski sprawiedliwy, czy buddyjski mnich. Jeżeli WIERZĄ, to reprezentują jedną z największych, idealistycznych potrzeb człowieka i zasługują na szacunek(15). Bowiem moim zdaniem prawdziwym wymiarem MISJI i misjonarstwa jest skłonić ludzi do wiary w coś, co umyka płytkiemu racjonalizmowi: do wiary w INNĄ RZECZYWISTOŚĆ(16). W praktyce oznacza to mozolny wysiłek kształcenia ludzi, poprawiania ich standardów życiowych, edukację itp. – wszystko w oparciu o wiarę w cel takiej pracy i cel samego życia. Aby nadużyć idee misji wystarczy jedno – wystarczy interes podmiotu zlecającego działalność misyjną stawiać wyżej od samej działalności i od ludzi, których ona dotyczy. Czasem zaś wystarczy jedynie traktować je równorzędnie.

Większość religii (z Katolicyzmem włącznie, rzecz jasna) wypracowało szereg mechanizmów pozwalających skierować wiarę wyznawców na tory, które z jednej strony zapewnią im bezpieczeństwo i opiekę instancji wyższych, z drugiej zaś zapewnią zysk dostojnikom. Każda religia obrasta w instytucjonalne przepisy, których celem jest prowadzić ludzi na ich „drodze duchowej” (co nie wydaje się takie bezzasadne, jeśli już akceptuje się przynależność do danej religii); nader często jednak okazuje się, że głównym celem takich przepisów jest kontrolowanie myślenia innych i skuteczną nimi manipulację. Często instytucjonalny porządek w dziedzinach religijnych jest formą walki. Jeszcze do tego wrócimy, ale na razie zastanówmy się nieco nad tym czym jest wiara.

 

 

 

„I życzyłbym sobie, aby moje dni

Łączyła ciągle ta więź naturalnej wzniosłości i wiary.”

William Wordsworth „Serce mi z radości skacze…”(17)

 

Czy wiara jest tym samym co religia? Czy wiara (albo religia) jest potrzebna, aby odpowiedzieć sobie na podstawowe pytania człowieka o sens życia itp.? Odnośnie pierwszego pytania – wiara dotyczy tego, że wierzy się komuś, czemuś, albo w coś, co się uważa za ważne. Moim zdaniem wiara nie ma za wiele wspólnego z religią, pominąwszy prosty fakt, że jest dla religii niezbędna. Religia jest to zorganizowany SYSTEM myślowy bazujący na dogmatach, na czymś, co jest niewyjaśnialne – to wielka siła wszelkich religii i wielka ich słabość jednocześnie – jeżeli zakładamy wiarę w coś, czego wyjaśnić się nie da, to chcąc nie chcąc tworzy się z tego wielkie pole do nadużyć wszelkiego autoramentu – łącznie z polityczno-misyjnymi zapędami o jakich była mowa wyżej.

Czy można więc wierzyć gorąco i nie należeć do żadnej religii? Można! Większość ludzi dokładnie tak robi, bo któż z nas zna tak naprawdę zasady religii do której ponoć należy? Czy wiara, albo religia potrzebne są, aby odpowiedzieć na podstawowe pytania człowieka o sens życia itp.? Pozwalam sobie zauważyć, że mi osobiście nigdy nie przyszły do głowy podobne pytania. Problematykę podobną zasugerowały mi książki, np. wyśmienite dzienniki Kafki(18), książki egzystencjalistów i inne. Nigdy nie uważałem pytania, czy życie ma sens za związanego z wiarą. Natomiast istotnie w konfrontacji z tym pytaniem wiarygodność katolicyzmu i wszelkich innych religii legła dla mnie w gruzach. Problemy związane z sensem życia są problemami filozoficznymi – nigdy nie potrafiłem zrozumieć żadnych, filozoficznych wyjaśnień ich dotyczących. Kiedy czasem, na ogół dla żartu, albo chcąc po prostu z kimś pogadać rozmawiałem o tych rzekomych problemach z jakimś duchownym,  dostawałem wyjaśnienia tak toporne, tak prymitywne i tak przy tym agresywnie atakujące samą celowość formułowania tego typu dylematów, że sama stylistyka, maniera prowadzenia takich rozmów doszczętnie podkopała w moim mniemaniu WSZELKI autorytet kościoła. Tego typu pytania są niewygodne dla religii.

Czym jest w takim razie Wiara? – Aby sobie na to pytanie odpowiedzieć przenieśmy się teraz do cichego, spokojnego, położonego w samym środku rozległej puszczy eremu Kamedułów w Bieniszewie. Nie bez znaczenia wydaje się tu nieco bardziej dokładnie omówić lokalizację tego miejsca i jego otoczenie.

Jak wiemy erem ten znajduje się, według tradycji, w tym samym miejscu, w którym w wieku XI-stym mieszkało Pięciu Braci Męczenników. Parę słów o nich już sobie wyżej powiedzieliśmy. Jest to samotny klasztor, leżący z dala od ludzkich siedzib, z majestatycznie górującym ponad lasami Puszczy Bieniszewskiej rokokowym kościołem z dwoma wieżami nakrytymi barokowymi hełmami. Usytuowany jest na szczycie śródleśnego wzgórza, dlatego owe wieże widać w wielu miejscach lasu – często słychać w puszczy, kiedy się idzie znakowanymi (albo i nie znakowanymi) szlakami turystycznymi dzwony klasztorne odmierzające czas według brewiarza. Miejsce jest powalająco piękne, otoczone czterema rezerwatami przyrody, pełne śródleśnych jezior i przepastnych bagnisk, urozmaicone do tego malowniczymi pagórkami. Blisko stąd zarówno do zabytkowego Kazimierza – niegdysiejszej własności biskupów poznańskich z monumentalnym klasztorem pobernardyńskim (wewnątrz jest Muzeum Misyjne – to tak a propos naszych wcześniejszych rozważań), a do tego z romańskim, przepięknym kościołem parafialnym pamiętającym jeszcze czasy Piotra Włostowica zwanego Duninem(19). Blisko stąd do Gosławic z okazałą fortalicją zamku rycerskiego (obecnie to kolejne muzeum, tym razem okręgowe z bardzo dobrymi zbiorami mieszczącymi się nie tylko w zamku, ale i w typowym, polskim dworku szlacheckim nieopodal i w spichrzu, że o skansenie, który też tam jest nie wspomnę!). W Gosławicach jest do tego unikat – murowany, gotycki kościół wiejski na planie krzyża greckiego ze wspaniałym sklepieniem palmowym wspartym na jednym, jedynym filarze. Blisko stąd do Lichenia z jednym z największych sanktuariów maryjnych w Polsce i ogromną bazyliką (siódmy co do wielkości kościół w Europie) pośród ogromnego kompleksu zabudowań rozciągniętych malowniczo nad podgrzewanym jeziorem!

Puszcza Bieniszewska jest łatwo dostępna – leży oddalona o 8 kilometrów od Konina w bezpośredniej bliskości głównej, europejskiej linii kolejowej Moskwa-Berlin, niedaleko od wsi Kawnice z tamtejszym, rosnącym ciągle sanktuarium Matki Boskiej.

W samej Puszczy, nad jeziorem Głodowskim można się latem kąpać (zresztą kąpać się tam można o każdej porze roku, ale latem – dziwnym trafem – sprawia to ludziom największą przyjemność). Teoretycznie więc rejon ten powinien być ludny i gęsto zaludniony. A jednak to ciągle głucha puszcza.

Wielokrotnie przeszedłem ją całą z plecakiem wzdłuż i wszerz nie napotkawszy nikogo. Majestatyczne, pomnikowe dęby szumią w ciszy – jeziora i ostępy śródleśne trwają bezgłośnie. Idąc przez puszczę jesienią napotyka się tu i ówdzie w dąbrowach ziemię zrytą świeżo przez dziki. Lisy i sarny są częstym widokiem; zdarzają się łosie. Podobno żyją tam żółwie błotne (stanowiska ich występowania są nieliczne już w Europie Centralnej) a na wielu stanowiskach rośnie owadożerna rosiczka. Niezwykle kulturowo i przyrodniczo bogata okolica! Historycznie zresztą też, a jakże! – to tutaj przecież formowało się Państwo Polskie; jak okiem sięgnąć wszędzie wokół mamy rdzenne dominium Piastów(20)!

Idąc szlakami poprzez puszczańskie wzgórza, groble i trzcinowiska przychodzą do głowy jakby automatycznie wyobrażenia i fantazje tej Polski, jaką widział  żydowski podróżnik Ibrahim Ibn Jakub, wysłaniec kalifa z Półwyspu Iberyjskiego w X wieku(21) – niezwykle wszędobylskie stworzenie, nawiasem mówiąc(22). Ilość rozsianych dookoła zabytków ogromnej wartości i pamiątek historycznych to nie przypadek – pamiętajmy o tym!

Mimo wszystko jednak miejsce, w którym wznosi się bieniszewski erem to ciągle dzika, śródleśna enklawa – odludna i pozbawiona nawet drogi asfaltowej.

Dlaczego mnisi kamedulscy osiedlili się właśnie tu? Dlaczego odrzucili nie tylko społeczeństwo, ale i główny owego społeczeństwa powab i magnes, czyli dobra materialne ślubując ubóstwo? Pamiętamy czym były w Średniowieczu klasztory – były jednym z głównych kół zamachowych cywilizacji. Były ośrodkami edukacyjnymi, kulturowymi, były feudalnymi ośrodkami rolnictwa i de facto lokalnymi centrami biznesu. Miały one odgrywać ogromną rolę społeczną i w ten, czy inny sposób dążyły, aby ich znaczenie rosło. Na tym tle pustelnia bieniszewska  wygląda kuriozalnie. Nigdy nie dane jej było stać się centrum wielkiego latyfundium. Jej rola społeczno-materialna z definicji była niewielka, bo cóż mogło dokonać paru ludzi w gęstym lesie, podczas kiedy ich główną troską jest NIE ROZMAWIAĆ. Do dziś  nie oglądają telewizji, nie czytają prasy, poza tym jednak dużo czytają, modlą się i pracują (ale nie wydaje mi się, aby się tą pracą zbytnio przemęczali – pieniądze i kariera nie są bowiem ich GŁÓWNĄ  troską). Cóż taka garstka ludzi zdziałać by mogła dla podpory mechanizmów ekspansji i władzy? Klasztor Bieniszewski znajduje się w Polsce, targany był przez wichry historii jak cały kraj. Powiedzmy sobie otwarcie, że (zdaniem piszącego ten esej) w realiach polskich rozważanie życia monastycznego w kategoriach „mechanizmów ekspansji i władzy” jest to mniej lub bardziej fantastyka popularno-naukowa. Bez względu bowiem na koniunkturę życie zakonne toczy się tu i toczyło bez zmian. W zdecydowanej większości przypadków gromadzenie bogactw też nie było nigdy głównym celem warunkującym istnienie klasztorów. Jednak znamy z historii Polski istnienie takich zakonów jak Teutoński Zakon Rycerzy Najświętszej Marii Panny, nazywany popularnie Krzyżakami – podstawą ich ideologii było przecież „nawracanie mieczem” (!), znamy wiele przypadków gdzie ta „polska” zasada nie miała prawa bytu. Zostawmy więc nasze pytanie w formie teoretycznej, abstrahując już od konkretnej lokalizacji: czy mały nawet klasztor, ot taka garstka ludzi mogłaby zdziałać coś dla mechanizmów ekspansji i władzy?   Otóż w okolicznościach sprzyjających  wiele by mogła! Paru ludzi odpowiednio zorganizowanych może po czasie zbudować imperium w każdej dziedzinie (z finansową włącznie), zwłaszcza, kiedy mówimy o hermetycznym związku wyznaniowym na całe życie opartym na zasadzie BEZWZGLĘDNEGO POSŁUSZEŃSTWA. Na podobieństwo obozów Al-Kaidy mogliby szkolić następnych takich Brunonów z Kwerfurtu i dyskretnie przygotowywać ich do kolejnych męczeństw w imię podboju.

 Dziś jednak by już tego zrobić nie mogli, a przynajmniej nie tak łatwo. Dziś realną dziedziną ich „podboju” – w tym momencie mówimy już znowu o pustelni z Bieniszewa - jest niemal wyłącznie dziedzina kultury.  Ludzie tacy jak oni i podobnie jak oni żyjący potrafią dziś w epoce galopującej sekularyzacji, globalizacji i demonicznie groteskowego komercjalizmu (przypomnijmy sobie cała tę szopkę ze śmiercią Michaela Jacksona – no czyż nie było to diaboliczne i groteskowe jednocześnie?) pokazać, że istnieją inne drogi życia, że istnieją wartości niematerialne; miejsca takie jak Bieniszew stają się teraz na nowo tym, czym powinny być od początku (a czym w wielu rejonach świata nie były NIGDY) – miejscami, które pozwalają człowiekowi dowiedzieć się czegoś o tym, kim jest. W całej historii chrześcijańskiego ruchu monastycznego ta właśnie działalność kulturowa zasługuje – według mnie – na największy szacunek. W wielu krytycznych momentach na przestrzeni dziejów to właśnie ten spokojny (i potwornie ekspansywny – nie zapominajmy tym!) heroizm klasztorów wziął na siebie całą odpowiedzialność za chrześcijańską kulturę Europy, zachował ją od zniszczenia, rozwinął i przekazał potomności – zasługa nie do przecenienia!(23)

Czy tę rolę bieniszewski erem spełnia dobrze, tego nie wiem, bo nigdy tam nie mieszkałem. Jednak kilkakrotnie dostałem tam jeść, nakarmili mnie tam do syta, kiedy byłem w potrzebie, dali mi jedzenie na drogę, a przecież nie miałem im czym za to zapłacić. To już bardzo dużo!

Małe wspólnoty dobrze kontrolowane i nie nastawione na zysk (a przynajmniej nie świadomie!) potrafią postawić przed oczy dzisiejszemu człowiekowi fakt niezbity – religie nie tracą na aktualności, duchowość nie traci na aktualności – jest to odwieczne, niewyczerpalne źródło odnawiania się całych społeczeństw. Wszystkie religie są odpowiedzią na wielkie, nieuświadomione ludzkie tęsknoty i wszystkie są uśmiechem samego Boga – zabijając i znosząc obrządki religijne w imię przeciwdziałania ich nadużyciom, zabija się i unieważnia cały ludzki humanizm. Zabija się w człowieku jego istotę – pozbawia się go WSZELKIEJ niezależności w imię obdarzania rozumem, równością i wolnością (że o braterstwie nie wspomnę!). Człowiek jest istotą wielką i istotą „świętą”; to jest esencja humanizmu, wszelkich nauk i jednocześnie podstawowe założenie WSZELKICH religii świata. Nie trzeba w to wierzyć, ale trzeba tego przestrzegać! Inaczej się tego człowieka UNICESTWI i unicestwi się CYWILIZACJĘ. Cywilizacja, która gubi centralne miejsce człowieka we własnych mechanizmach i która gubi szacunek dla człowieka GINIE, jak zginęły kultury starożytne. A cóż lepiej zapewni temu człowiekowi owo centralne miejsce, jeśli to nie będzie religia? Nic…

Nie chodzi tu o religię szowinistyczną, zamkniętą na REFORMY i protesty, a przede wszystkim na tolerancję (no i na inne religie – nie zapominajmy!) – istotą religii jest przecież człowiek! Ale też nie chodzi o państwa zaskorupiałe w sztywnych strukturach logiki administracyjnej i z definicji NIETOLERANCYJNE dla wszelkich przejawów duchowości – istotą państwa jest przecież człowiek!

Czy w takim razie uważałbym z prawdziwe ryzykowne skądinąd  twierdzenie, że modlitwy zakonników bieniszewskich wpływają wydatnie na pomyślność okolicy i całego regionu? Tak! – uważam że to prawda! I mam tego dowód, bo czyż nie nakarmiono mnie tam do  syta po wielokroć? Takich rzeczy się nie zapomina! Uważam, że modlitwy Żydów w synagogach, modlitwy Świadków Jehowy, muzułmanów w meczetach (w regonie konińskim nie ma czynnych meczetów) też wpływają wydatnie na pomyślność okolicy i regionów, w których stały, albo  stoją, albo staną w przyszłości. Jeśli zaś chodzi o mnie – otwarcie przyznaję, że idee chrześcijańskie, które ukształtowały Europę są dla mnie najważniejszą podstawą mojego życia. To one poruszają krew w moich żyłach i stanowią mój kościec. One pozwalają mi zrozumieć inne kultury i inne religie – to te podstawy, a nie moja niby „inteligencja”!

Dlaczego jednak ludzie wszystkich kultur, wszystkich bez wyjątku religii uciekali na pustkowia, w miejsca odludne, na pagórki lub w góry (jeżeli były bezpieczne) aby tam oddawać się rozmyślaniom religijnym? Ponieważ potrzebowali izolacji, a takie otoczenie, do tego w oprawie ładnych krajobrazów, zwłaszcza zaś górujące nad okolicą podkreślało tę izolację i trochę też przenosiło się na klimat „uwznioślenia” (jeśli już nie otwartej wyższości – takie wyskoki też się zdarzają!) w dziedzinach intelektualnych. Ludzie o skłonnościach introwertycznych, zdeklarowani romantycy (w znaczeniu „spokojni buntownicy”), ludzie z problemami i po przejściach lubią wiele czasu i miejsca poświęcać sobie w samotności. Jest to w pewien sposób odbicie wielkiej potrzeby człowieka i źródło WIARY W BOGA– czyli poszukiwanie wewnętrznej harmonii i ładu w samym sobie; poszukiwanie ciepła emocjonalnego w sobie i w tym, co łączy nas z resztą rzeczywistości. Jest to potrzeba ładu, celowości i spełnienia – ta sama potrzeba stworzyła kamienie milowe w dziejach sztuki i myśli ludzkiej. To samo wykreowało wielkie prądy humanistyczno-religijne, które prawie zawsze okazywały się bezlitośnie nadużywane w fazie realizacji…No właśnie, dlaczego tak było?

„Przez słowa Twe jestem chrześcijanin,

Choć gladiator przez całe me życie!”

Cyprian Kamil Norwid(24) „VADE:MECUM; XCI - Spowiedź”

 

Już raz próbowałem odpowiedzieć na to pytanie – wymyśliłem sobie, że to właśnie będzie centralny problem tego eseju i w ten sposób próbowałem nakreślić de facto centralny problem wystawy pana Jerzego Łojko (myślę, że pan Jerzy nie będzie w tym widział nadużycia i nadinterpretacji). Kryzys każdej idei, każdego, wielkiego prądu intelektualnego ma jedno imię – INSTYTUCJONALIZACJA. Każda jednostka ludzka działa w sytuacji, kiedy istnieją już określone władze administracyjne na terenie jej działania i kiedy istnieją już na tym samym terenie określone szczeble hierarchii religijnej. Jeżeli ktoś wierzy w coś szczerze i spontanicznie, to na ogół nie jest to wynik dogłębnych konsultacji z istniejącymi szczeblami owych hierarchii, zwłaszcza zaś szczeblami administracyjnymi – de facto każdy taki przejaw spontanicznych wierzeń jest NOWATORSTWEM. Istniejąc w zorganizowanej rzeczywistości taki ktoś, kto wprowadza pierwiastek (wystarczy tylko pierwiastek!) nowatorstwa jest NIE CHCIANY, uważany za wroga, bo tym, co już są przy władzy jest DOBRZE i oni po prostu NIE CHCĄ innowacji. Intuicyjnie dążą więc aby takie nowatorstwo skrócić o łeb przy samym tyłku – no bo po co im ono? Jeżeli im się to uda, to problem znika i NIKT NIGDY nawet nie będzie wiedział, że ów „problem” kiedykolwiek zaistniał. Każde jednak nowatorstwo i spontaniczne wykwity aktywności w różnych dziedzinach, zwłaszcza na polu religii i literatury (obie te dziedziny są ZMORĄ i nocnym koszmarem dla najróżniejszych tyranów,  jakich zawsze pełno!) są odbiciem czegoś bardzo groźnego dla establishmentu – a mianowicie oddolnej POTRZEBY SPOŁECZNEJ.  Kiedy rzeczywistość nie spełnia oczekiwań, ludzie po prostu chcą zmian – tak jest i tak było zawsze!(25). Dla władz zarówno politycznych i religijnych jest to bardzo groźne, bo nawet jeśli uda się pomyślnie i bez wielkiego szumu skrócić o głowy paru takich niewydarzonych innowatorów, to i tak w ich miejsce przyjdą następni, jeszcze bardziej bezczelni, stwierdzą otwarcie, że to Bóg ich wysłał, albo, że sami są Bogiem (co moim zdaniem i zdecydowanie to podkreślam, zawsze jest PRAWDĄ!) i tym samym, zamiast maleć, problem będzie RÓSŁ! Można stracić rezon i rozpocząć z tym zjawiskiem otwartą walkę, ale co daje walka przeciwko procesom społecznym? – NIC! Po tych, co się w taką walkę dali wciągnąć nie ma już śladu! Dziś jednak żyjemy w epoce rozkrzewionego humanizmu i sporej wiedzy socjologicznej.

Zamiast otwarcie występować przeciwko nowatorskim procesom (albo – bardziej precyzyjnie rzecz ujmując – przeciwko „spontanicznemu działaniu” jakichś ludzi) można je ZINSTYTUCJONALIZOWAĆ – czyli dać błogosławieństwo i natychmiast wprzęgnąć je do pracy dla własnych celów. Stąd rożne, utrzymywane przez państwo Związki Literatów, bractwa zakonne i zakony z określonymi, zawsze zalegalizowanymi przez kościół REGUŁAMI. Instytucja jest jednak często – nawet zawsze -  KRESEM IDEI! - I to jest mój ostateczny wniosek w tym eseju – jeżeli jakakolwiek grupa idealistów działa przy poparciu większych tworów organizacyjnych – nie ważne państwowych, czy kościelnych – zaczyna prędzej, czy później pracować w imię tych swoich zwierzchników stanowiąc dla nich narzędzie w umacnianiu i rozszerzaniu władzy. Taka jest bowiem natura człowieka.

Jeżeli ta sama grupa idealistów (nawet nieżyciowych) stworzy organizację niezależną od władzy zwierzchniej i nie podporządkuje się tej władzy, to albo zostanie zgnieciona, albo sama wkrótce zacznie walczyć o władzę i o wpływy dla siebie – taka jest bowiem natura człowieka!(26)

Jeszcze raz chciałbym zaznaczyć, że nie chodzi mi tu o instytucje jako takie, ale o teoretyczną możliwościach nadużycia instytucji przez tego, od kogo one zależą – takie nadużycia zdarzały się ZAWSZE, w mniejszym lub większy stopniu, zwłaszcza kiedy w grę wchodziła polityka, bo nie ma dla polityka wygodniejszych narzędzi do rozporządzania, niż instytucje, które od niego przecież zależą. Oczywiście o Związkach Literatów nie mam złego zdania, a jednak nawet owe związki w czasach socjalizmu, albo w nazistowskich Niemczech, czy Włoszech (nie wiem tylko, czy tam jakieś były…) niewątpliwie służyły propagandzie i były owej propagandy sprawnym narzędziem, również w Polsce. Nie jestem absolutnie przeciwnikiem dzisiejszych Związków Literatów, skądże znowu!

 

“Przez góry będziemy podróżować ,

I każdy swój własny dom będzie budował:”

Samuel Taylor Coleridge “Outsiderzy”(27)

 

Jedynym wyjściem dla takiej grupy idealistów chcących żyć razem jest poddać się pod władzę wielu ośrodków zarówno państwowych, jak i religijnych, i de facto wszelkich innych, nawet, jeżeli są one ze sobą sprzeczne (to nawet tym lepiej!) – tylko bowiem w sytuacji, kiedy każdy nieufnie i wnikliwie patrzy na ręce pozostałym graczom można mieć pewność, że żaden z tych graczy nie da rady oszukiwać, aby zagarnąć dla siebie całą pulę. Każdy zaś z członków owej „grupy idealistów” powinien zrzec się dobrowolnie własności prywatnej.

I w ten sposób próba rozważań o eremie (pustelni) bieniszewskim i jego historii, jak również garść faktów dotyczących życia św. Brunona Bonifacego z Kwerfurtu (do którego mam wielki szacunek) oraz próba wprowadzenia do Wielkiej Wystawy przygotowanej przez nieocenionego pana Jerzego Łojko doprowadziła mnie do podstaw ideowych nowej karty dziejów ludzkości, nowej wspólnoty, którą ja, Tomasz Krzykała chciałbym stworzyć i za którą tęsknię, czyli wspólnoty o nazwie:

 

NOWA PANTYSOKRACJA

imienia

WILLIAMA WORDSWORTHA

i

SAMUELA TAYLOR COLERIDGA

(Komuna Ludzi Wolnych i Komuna Rodzin.

Stowarzyszenie Ludzi Wiecznie i Nieustannie Podróżujących)(28)

 

 

Szczegóły wkrótce.

cdn.

 

 

 

Przypisy:

 

(1) - Esej pani Nogaj ukazał się w KOZIMRYNKU – kwartalniku literackim, nr. IX (2009)

(2) - Te poglądy wyklarowały mi się po obejrzeniu świetnych programów telewizyjnych pana Wojciecha Cejrowskiego (Boso Przez Świat) i po wysłuchaniu kilku jego audycji w radiowej Trójce. Wydaje mi się, że nie odbiegają one znacząco od poglądów samego pana Cejrowskiego.

(3) - John Keats (1795-1821) – angielski poeta romantyczny. „Lamia” to jeden z jego wybitnych  poematów; wiersz mówi o kobiecie – wężu.

(4) - Adam Mickiewicz (1798-1855) – najbardziej znany, polski poeta romantyczny – narodowy „wieszcz”. Wiele jego wierszy i poematów opisuje zjawy i duchy.

(5) - George Gordon Byron (1788-1824) – kolejny, angielski romantyk. Jego poemat „Giaur” opisuje takiego ówczesnego „Outsidera”

(6) - Laura – kochanka idealna włoskiego poety Francesco Petrarki (1304-1374). W swoich wyśmienitych sonetach „Do Laury” stworzył on pierwowzór miłości romantycznej.

(7) - Beatrycze – kochanka idealna włoskiego poety Dante Alighieri (1265-1321). Stworzył jedno z najważniejszych dzieł literackich świata; „Boską Komedię”, gdzie postać pięknej Beatrycze jest jedną z postaci centralnych.

(8) - Asra – wyidealizowana kochanka Samuela Taylor Coleridge’a (1772-1834) angielskiego poety romantycznego, prekursora światowego romantyzmu, przyjaciela Williama Wordswortha ; bohaterka jego notebooków. Właściwie była to Sara Hutchinson, siostra żony Williama Wordswortha. (patrz przypis nr. 17)

(9) - Aurelia – kochanka idealna francuskiego poety romantycznego Gerarda de Nerval (1808-1855).

(10) - Juliusz Słowacki (1809-1849) – polski, znany poeta romantyczny, narodowy „wieszcz” Polaków.

(11) - Aleksander Puszkin (1799-1837) – jeden z najwybitniejszych, rosyjskich poetów romantycznych.

(12) - Stefan Paszek „Pustelnia Bieniszewska – zarys dziejów”, wydawnictwo MARKUZ s.c., Konin 2001

(13) - Niemal dokładny cytat z Ks. Wincenty zaleski sdb, „Święci na każdy dzień”, Wydawnictwo Salezjańskie, Warszawa 1995, s. 386.

(14) - Ten zwrot i podobnie niewiarygodny kontekst jego użycia zawdzięczam mojemu dobremu przyjacielowi,  Wojciechowi Wałkowskiemu mieszkającemu obecnie w Bury St.  Edmunds w Anglii – zawsze pełnemu poczucia humoru.

(15) - Jest to niemal dokładny cytat z niedawnej wypowiedzi mojego ojca, Bonifacego Krzykały – odbija to jego,  niezmienne od lat poglądy, z którymi się raczej (w tym punkcie akurat) zgadzam (jednakowoż cały czas mnie to dziwi, że się zgadzam!).

(16) - Wypada tu podkreślić, że do podobnego wniosku doszedł Andre Malraux w „Nadprzyrodzonym”, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1985, s.7

(17) - William Wordsworth (1770-1850) angielski poeta romantyczny, prekursor światowego romantyzmu, przyjaciel Samuela Taylora Coleridge’a . (patrz przypis nr. 8) Tłumaczenie owego urywku z wiersza jest moje.

(18) - Franz Kafka (1883-1924) – pisarz żydowski z Pragi czeskiej, Twórca min. „Procesu” i wyśmienitych „Dzienników”

(19) - Piotr Włostowie zwany Duninem (?-1153) – możnowładca śląski, palatyn wrocławski. Sławny z bogactw i licznych fundacji kościelnych. W 1145 oskarżony o spisek przeciwko księciu, oślepiony i wygnany. (według: Encyklopedia trzytomowa PWN, Warszawa 1999)

(20) - Dynastia Piastowska była pierwszą, polską dynastią królewską. Pierwszym jej znanym księciem był Mieszko I.

(21) - Ibrahim Ibn Jakub (Abraham ben Jakub z Tortosy) – podróżnik żydowski z Hiszpanii; w relacji z podróży po Europie, przytoczonej w „Księdze dróg i królestw” al-Bakriego, opisał .

państwo Mieszka I.(według: Encyklopedia trzytomowa PWN, Warszawa 1999)

(22) - Ta opinia o „wszędobylstwie” Ibrahima Ibn Jakuba zaczerpnięta jest ze „Słowiańskiego Rodowodu” Pawła Jasienicy (Prószyński i S-ka, Warszawa 2008). Nadmienić tu można, ze Jasienica opisał systematycznie całą niemal historię Polski, w tym historię Polski piastowskiej w znakomitej książce „Polska Piastów”

(23) - Na taki aspekt działalności klasztorów zwróciła mi uwagę książka „Sztuka Francuska I” Jean Paul Couchouda; Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, Warszawa 1985; s. 46

(24) - Cyprian Kamil Norwid (1821-1883) – polski poeta romantyczny, uznaje się go za jednego z polskich „wieszczów” romantycznych

 

(25) - To zdanie jest dokładnym cytatem z wypowiedzi mojego niegdysiejszego pracodawcy, pana Piotra Kowalskiego z miejscowości Smólnik. Bardzo celna wypowiedź, to fakt.

(26) - Owe poglądy zawdzięczam wyśmienitej książce Niccolo Machiavellego „Książe” oraz wytrawnym opowiastkom i przypowieściom Woltera. Są to przykłady wnikliwego i niezależnego myślenia i znakomity, szybki kurs logicznego wnioskowania w bardzo strawnej formie. Czy moje wnioskowanie jest logiczne, tego nie wiem i zdecydowanie się bym o to nie posądzał!

(27) - Wiersz zamieszczony i omówiony w wyśmienitej biografii Coleridga pióra Richarda Holmesa „Coleridge – Darker Reflections”, Flamingo, London 1999, s.553-554; Coleridge opracował i chciał wcielić w życie zasady tzw. Pantysokracji – komuny, wspólnoty ludzi mieszkających razem. Całe życie tęsknił on do tego, niezrealizowanego nigdy marzenia. Pantysokracja jest więc integralną spuścizną Coleridge’a, niezwykle pasjonującej osobowości, jednego z największych geniuszy literackich wszechczasów. Wypada tutaj nadmienić tylko jeszcze, że moją uwagę na twórczość Coleridge’a zwrócił dyrektor angielskiego muzeum Wordswortha i jednocześnie muzeum całego, angielskiego romantyzmu w Grasmere, w Angielskiej Krainie Jezior, Michael Mc Gregor.  Tłumaczenie tego dwuwersu jest moje.

(28) - Miejmy nadzieję, że tego zakończenia pan Jerzy Łojko  nie potraktuje jako próby nadużycia w ramach wprowadzenia do jego wspaniałej wystawy.

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur