Cegła - Literatura - Proza - Poezja
100 000 KSIĄŻEK NA WWW.TAJNEKOMPLETY.PL !!!
AKTUALNOŚCI MEDIA PODREALIZM CEGIELNIA WASZE & NASZE WYWIADY LINKI KSIĘGA GOŚCI REDAKCJA
 
 
WRÓĆ | WYDRUKUJ

Tomasz Matkowski

Okruchy percepcji

  Tęczowa pieśń olśniła jej niedocieczoną czeluść fałszywej, każdorazowej osobowości, zniekształcając nieświadomą mowę ciała. Przeistoczenie było nagłe - błysk światła stał się impulsem dla zrzucenia okowów autoiluzji, ciepło wtargnęło do miotanej stęchłymi wiatrami krainy cienia, radykalizując antagonizmy między twórczym a niszczycielskim bezładem. Atmosfera narastającej grozy oraz żalu po utracie wygody wielokrotnego nakładania masek doprowadzała do siekającego umysł mentalnego rozdarcia. Zwinięta w kłębek matryca osobowości, generująca nieludzką ilość życiowych doświadczeń, została wypełniona przynoszącą ulgę i stabilność jednoznacznością. Światło bowiem było nieskończone, nieuniknione, z samego siebie czerpiące moc. W jego przypadku w grę wchodziła tylko samoodnośność, przeklęte więc niech będzie niezdecydowanie! Wystarczyła zatem tylko obecność, ba – zapowiedź obecności światła, jakim był błysk, aby atmosfera przeszła całkowitą dychotomizację. Wirująca na obrzeżach umęczonej percepcji nadzieja na wyjaśnienie przyczyny swej męki zapoczątkowała proces, który nieodwołalnie prowadził do którejś z jednoznacznych odpowiedzi. Dosadnej, pozwalającej żyć odpowiedzi.
  Kiedy z nieba uderzył pierwszy piorun, Mrav stała pod drzeworytem z kości słoniowej, przedstawiającej kość słoniową. Jako że słonia w pobliżu akurat nie było, kość owa została zmontowana z papieru.  Zresztą zupełnie niepotrzebnie. Ta "całkowitość" stanu rzeczy, którego elementami była Mrav, drzeworyt oraz idealna piorunowość pioruna z racji swej niepowtarzalności stanowiła niesamowicie rozżalający widok, który uwiódł przypadkowo przechodzącego garbusa. Z kolei widok zafascynowanego ulotnością chwili garbusa dał się we znaki roześmianej z własnych myśli kurtyzanie, która po gwałtownym choć krótkotrwałym rozżaleniu podjęła decyzję o ustatkowaniu się. Uderzenie drugiego pioruna nie zakłóciło porządku postrzegania, może co najwyżej doprowadziło słońce do wybranego człowieka, uzmysławiając mu, co to znaczy być niewidzialnym. Mrav chciała uciekać, lecz forma całej sytuacji nie pozwalała jej oderwać nóg od tego, co poniżej, musiała zatem ratować się drwiącym uśmiechem. Sytuacja dopuściła możliwość takiego zachowania pod głosowanie i sędziowie Czas, Pieniądz i Urok głosowali „za”, natomiast sędzia Wypierdalaj był „przeciw”. Sytuacja umożliwiła zatem, dzięki demokratycznym wyborom, wykwitnięcie na zmęczonej biegunami twarzy Mrav sardonicznego uśmieszku, który doprowadził do poharatania eteryczności chwili i zdegradowania (przywrócenia) do roli zwykłych, historycznych podmiotów tych, którzy w tej chwili partycypowali. I tak garbus wrócił do kontemplowania swojego garba, kurtyzana zaśmiała się z niedorzeczności swej ostatniej myśli, a ja zacząłem się zastanawiać, co z tego wszystkiego wynika. Tylko Mrav odniosła korzyść ze zniszczenia ułożonych przez jakąś irracjonalną siłę puzzli. Sytuacja rozluźniła zdeterminowaną przez siebie duszną atmosferę, pozwalając na eksplorowanie szerszej puli możliwości. W momencie, kiedy zdolność do podejmowania niezależnych od formy sytuacji wyborów powróciła z całą mocą, Mrav zaczęła znów przejawiać się jako znana-nam-wszystkim Mrav. Co się zmieniło w jej byciu od czasu uderzenia pioruna i dlaczego tej zmiany nie dostrzegamy - to leży poza horyzontem naszej pewności. Znamy ją zbyt historycznie, żeby móc dotrzeć do jej ontologicznych źródeł. Ta historyczność, nieznośna potrzeba odwoływania się do przeszłości zwizualizowała się, przez chęć - ustanowiła, przez próg - przeszła. Pomnik wtargnął na pole nihilizmu powstałego po upadku jednolitej formy i, biorąc rzecz bardzo ambicjonalnie,  zaczął na nowo ją tworzyć. Jakże jednak inaczej wyistaczała się rzeczona forma pod kierownictwem pomnika!
  Nad pomnikiem unosiła się mgła zapomnienia. Nikt już nie pamiętał o sposobie bycia, konstytutywnym i naturalnym dla przeszłych pokoleń. Zwielokrotniona moc pamięci najtęższego psychonauty nie potrafiła wydobyć ciężaru wspomnień, zaklętych w groteskowo nienaturalnych zagięciach pomnika. Lecz czy "naturalność" jest sprawą absolutną, niezmienną, równie nieczasową jak kiełkujący z jej trzewi pomnik? Trzewia nie istnieją w takim miejscu.
  Miejsce, gdzie stał pomnik, nie dało porównać się do jakiejkolwiek innej możliwości jego umiejscowienia, bowiem takie właśnie inne umiejscowienie było całkowicie nie do pomyślenia.  Przestrzeń miejsca, które Mrav obserwowała, posiadała jedynie pomnikowe właściwości, przeznaczone wyłącznie dla ściśle określonego "bycia pomnika", bycia w bezczasowej kontemplacji i konieczności siebie samego. Nieostrożna smuga cienia, omiatająca bezsensownie wyostrzone rysy nieludzkiego oblicza, skrywała  przed nieszczęsną Mrav  absurdalnie oskarżycielskie spojrzenie ametystowych oczu. Dobrze, że skrywała, może zresztą nieprzypadkowo tam się znalazła, bowiem wzrok zakorzeniony w emocjonalnej pustce żelaznego pomnika nie tylko potrafi zmrozić, lecz również wymusić na człowieku samotność. Przypadek więc ocalił naszą równie przypadkową bohaterkę przed wypaleniem się i – co za tym idzie – śmiercią w kloszu. Podobnie jak męczyć potrafi niemożliwa do zaakceptowania myśl, świdrująca piwnice ludzkiej duszy, tak wyzierała z tego pomnika jakaś potworna sprzeczność, wywołująca gwałtowny sprzeciw mechanizmu przetwarzania informacji. Pomnicza dłoń z przeszłości, określająca dawno temu umarłą gestykulacją swój zasób słownictwa i komunikacyjnych możliwości, starała się dość jednoznacznie określić Mrav i wyjaśnić ich wzajemną relację. Umarłe gesty potrafią zniewalać - wdzierają się na gwałt w człowiecze bycie - w - świecie, zamieniając je w bycie - dla - przeszłości. O tym jednak niechętnie się mówi. Często w ogóle przestaje się istnieć.
  Usta. Usta są najgorsze. A dokładniej - najgorsze jest to, że tych ust nie ma. Pozioma czarna
kreska w miejscu, gdzie powinny spotykać się wargi, nie oddaje absolutnie nic z ich naturalnej, żywej, ciepłej intymności. Nieubłagana kreska na twarzy, przysłoniętej przez konar rosnącej nieopodal nadmiernie rozrośniętej brzozy, nadawała całej wymowie pomnika aspekt pośmiertnych losów duszy. Gorycz, owocując nostalgią, pierzchła przed dojmującym uczuciem strachu. Zaczęło się.
  Zobrazowana w postaci Iwana Siwobrodego rozpacz uwydatniła własne braki wykształcenia. 8/40 jej furii przeistoczyło się, dokonało swoistej dysocjacji na małe eony niewyjaśnionych egzystencji wyjaśnionego pochodzenia. Zmurszała prahistoria, zniewieściały penis tradycji i zasklepienia oklapł i odleciał, stając się narzędziem rozrodczym hermafrodyty. Truchła, nieznana jeszcze dziedzina antyzaskakującej wiedzy, drążyły przerażoną duszę Mrav. W czarnej erze protestu pięć koni na biegunach biegunowo kopulowało z Nieznanym, pomnik natomiast sardonicznie był sobą. Nie widząc powodów do dalszej współpracy z owym żelaznym posągiem Mrav umarła- w efekcie irracjonalna siła, nie chcąc jej za swoją córkę, upuściła w pląsie coś bardzo cennego. Witając piękno utrwalone w zachłanności chwili, dążącej do własnego wywyższenia w świetle banalnej historyczności, garbus zamruczał pod nosem orgiastyczną melodię. Zniechęcona tym aktem Chwila pomerdała z zawstydzeniem ogonem, proponując krótką podróż jego poczuciu przyzwoitości. Odmówił. Nie dawał rady żyć tak szybko, i to w tak nieznośnym stresie. Niekontrolowane pojawienie się pejzażu zakłóciło pośmiertnej stronie Mrav kontemplację przewijającej się codziennie oczywistości. Żadne to urozmaicenie, raczej beznadziejny słodzik, mdły z powodu pierdolonej bezkaloryczności. Obstrukcja w niebie jednak cały czas jest  niedościgniona, pięćdziesiąt drogowskazów dla postmodernistycznej mentalności nie było w stanie spełnić zadania wyłuszczenia osobowości ze skorupy społecznego przymusu. Banał, bezkaloryczny herbaciany banał, obiecujący cuda na kominie, wykreował zafałszowany obraz rzeczywistych doznań. Postępująca krystalizacja absurdu, pojawiającego się z wolna niczym homonkulus w retorcie po rozmaitych alchemicznych zabiegach, weszła w swą fazę końcową. Chmura nabrzmiała możliwością stężenia, darując życie przypadkowej grudzie żelastwa, jakim był obskurny pomnik, akumulujący siłę przeszłości i nieustannie deformujący rzeczywistość doznawaną. Choć ta ostatnia to i tak tylko inny wymiar wieczności.
  Mrav wiele przeżyła, teraz więc w nagrodę za wrażliwość nie żyje. Chyba wreszcie może czuć się spełniona, choć spotkanie z pomnikiem pozostawiło na jej duszy niezatarty ślad. Widać to między innymi w epitafium, które sama dla siebie wymyśliła:
 

Częstotliwość emocji
Nie starcza nowej erze
Impulsu. Nie chcąc
Znać tego, co dalej,
Przez okno nie widzę drogi.
Bez kalendarza nie ma jutra,
Bez jutra nie ma czasu, a przecież
Nie ma życia bez docierania
Gdziekolwiek.

 
  STRONY PARTNERSKIE I POLECANE PRZEZ MAGAZYN CEGŁA  
   
  Portal turystyczny Noclegi-Online Wrocław  Kalambur